środa, 17 czerwca 2015

Recenzja| Maybe someday - Colleen Hoover

Wychodzące poza ogólny schemat new adult ze specjalnym soundtrackiem nagranym specjalnie na potrzeby opowiedzenia historii? Najnowsza powieść Colleen Hoover wydana w Polsce spełnia oba te warunki z nawiązką.

Do Maybe someday podchodziłam dość sceptycznie. Moje pierwsze spotkanie ze stylem tej autorki nastąpiło przy lekturze Hopeless i jakoś mnie nie porwało. Wszyscy wychwalali Hoover pod niebiosa i mogliby być w stanie wystawiać jej pomniki czy adorować do świtu. Ja nie widziałam w niej nic niezwykłego. Jej książka była ciekawa, rozbudowana, ale bardzo ckliwa i nudnawa. Gdyby nie ostatnie sto stron, Hopeless mogłoby uchodzić jako pornos dla młodzieży poniżej osiemnastego roku życia z dużą ilością motylków i ćwierkania. A Maybe someday? Cóż, to zupełnie inna historia.

Ridge regularnie ćwiczy grę na gitarze na swoim balkonie. Ale tworzy same melodie, brakuje mu do nich słów. Sydney zawsze czeka na moment, gdy jej sąsiad będzie odbywał próbę. Wychodzi wtedy na zewnątrz i słucha jego gry, układając teksty piosenek do słyszanych melodii.

Rzecz niezwykła, która najbardziej zaskoczyła mnie podczas czytania książki? Na pierwszych stronach autorka wraz z Griffinem Petersonem informuje nas, że po zeskanowaniu odpowiedniego kodu za pomocą telefonu, możemy słuchać odpowiednich piosenek w trakcie czytania książki. Gdy bohaterowie tworzą teksty, my możemy sobie włączyć gotowy utwór i przeżywać wszystko razem z nimi. Ścieżka dźwiękowa została stworzona specjalnie na potrzeby Maybe someday, co nadaje jej wyjątkowości i na pewno na długo zapamięta się niektóre kawałki.

Wprowadzenie czytelnika w świat przedstawiony pozycji jest bardzo nietypowy. Odbiorca w prologu zostaje wrzucony w wydarzenia, które rozgrywają się na kartach powieści. Dopiero później są odpowiednie retrospekcje, które wyjaśniają, dlaczego akcja potoczyła się tak, a nie inaczej. Poznaje się najpierw skutek, a dopiero później przyczyny, które doprowadziły do takiego obrotu sprawy. Dzięki temu zabiegowi czytelnik bardziej angażuje się w lekturę i od pierwszych stron trzymany jest w napięciu.

Colleen Hoover nie mogłaby nazywać się Colleen Hoover gdyby nie to, że zawsze gotowa jest zgotować nam niespodziankę, niekoniecznie pozytywną. Gdy już sądzimy, że wszystko dobrze się układa, ona spuszcza na nas wielką, śmierdzącą bombę i rozwala nasze serca na drobniutkie kawałeczki. Bo żeby było śmieszniej, Ridge nie jest zwyczajnym chłopakiem. Pod wieloma względami jest niezwykły, a czytelnik odkrywa go razem z główną bohaterką. Mimo że narracja prowadzona jest z dwóch punktów widzenia; Ridge’a i Sydney, to rozdziały opowiadane przez chłopaka wiele nam o nim nie powiedzą. Mogę jedynie zagwarantować, że podczas lektury wielokrotnie będziemy zachodzić w głowę, jak to jest możliwe, by Ridge był zdolny do tak niesamowitych rzeczy? A jeśli niespodzianka związana z Ridge’em jest niewystarczająca, to nie bójcie się. Hoover jeszcze niejednokrotnie was zaskoczy.

Porównując Hopeless do Maybe someday, to jednak Hopeless wygrywa pojedynek. Akcja w Hopeless także rozpoczyna się retrospekcją, później rozwija się bardzo wolno, by przy końcówce uderzyć z potrójną siłą i efektem wow. A Maybe someday tego nie ma, ostatnie strony są zbyt ckliwe i przesłodzone. Cała książka jest utrzymana w słodkim, cukierkowo-romantycznym klimacie, ale przy końcowych rozdziałach byłam bliska rzygania tęczą. Zakończenie mnie trochę nie satysfakcjonuje, bo historia była naprawdę ciekawa i można byłoby ją poprowadzić w różne strony, rozwinąć bądź stonować w inny sposób. Autorka zdecydowała się na taki koniec i okej, wielu osobom się podoba. Ale ja spodziewałam się czegoś odmiennego i się rozczarowałam.

Polski rynek wydawniczy powoli zaprzestaje tłumaczenia angielskich tytułów, co w wielu przypadkach wychodzi na plus. Natomiast, jeśli mówi się o Maybe someday, to nie do końca oryginalny tytuł zgrywał się z fabułą powieści. Tytułowe wyrażenie jest także tytułem piosenki napisanej przez głównych bohaterów. Przewija się ono także w narracji, wydarzeniach i dialogach, ale nie jako nazwa własna, raczej jako zestawienie dwóch słów tworzących zwrot „może kiedyś”. Jeśli ktoś nie zna dobrze angielskiego, to nie dostrzeże tej gry językowej, która ma delikatny wpływ na całą akcję i emocje, które towarzyszą przy jej odbiorze.

Podsumowując, Maybe someday to bardzo dobry romans dla młodzieży. Można miło spędzić przy nim czas, pośmiać się, popłakać czy wzruszyć. A po skończonej lekturze rozpaczać, że szansa na taką miłość w prawdziwym życiu jest niewielka. Nie zawsze przybędzie z odsieczą książę na białym koniu. Nie zawsze można uratować księżniczkę. Może po prostu koń mu zdechł i wymarzony książę musi iść piechotą? A może księżniczka nie chce być uratowana?

Książkę warto mieć na swojej półce. Nie tylko ze względu na piękną oprawę graficzną, ale na teksty piosenek zawarte w treści. Soundtrack na długo tkwi w głowie i nie daje spokoju jeszcze długo po skończonej lekturze.


Znalezione obrazy dla zapytania maybe someday



Wyzwania:

Przeczytam tyle, ile mam wzrostu: +2,4 cmOkładkowe love




Chcesz być na bieżąco?


Zaobserwuj witrynę na blogspocie ——> 
http://books-may-well-be.blogspot.com/

16 komentarzy:

  1. Ojej, ojej <3 Powiem tak: książka bardzo dla mnie. Dla mnie stworzona! Mam nadzieję, że w końcu ją przeczytam i nie zawiedzie mnie. Nie znam Hoover, ale ta książka skutecznie mnie przekonuje by to zmienić
    http://chcecosznaczyc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak bardzo chcę przeczytać tą książkę. Myślę o niej dniami i nocami, niestety muszę dokończyć książki które zaczęłam. Ale już nie mogę się doczekać kiedy w końcu będę mogła po nią sięgnąć.
    Pozdrawiam.
    http://in-my-different-world.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam "Maybe Someday", a teraz zapoznaję się z innymi napisanymi przez Collen Hoover książkami. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niezla recenzja. Wczytalam sie w to co napisalas i wooow. Szkoda ze nie piszesz juz opowiadan. Teeeeesknie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm... a gdyby napisać opowiadanie o tb? Byłaby niezła komedio-tragedia w trzech aktach... xd

    OdpowiedzUsuń
  6. Oki ja sie zgadzam xd

    OdpowiedzUsuń
  7. Też to mam w planach ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Czeka cię wiele zaskoczeń z książkami Hoover ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Książkę czytałam i uważam, że jest to najlepsza książka tej autorki. Powinno powstawać więcej takich książek, a pomysł z piosenkami jest wspaniały :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Mnie właśnie "Hopeless" zachwyciło, ale "Pułapka uczuć" już nie :( Tę książkę mam ochotę przeczytać!

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie mam ochoty zapoznać się z Hoover, bo jej książki mnie do siebie jakoś zniechęcają.

    OdpowiedzUsuń
  12. Czytałam ,,Hopeless" i miałam w planach również tę książkę, ale skoro jest przesłodzona to chyba sobie odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
  13. Bardzo podoba mi się okładka, ale wiem, że wolę książki z tego nurtu np J.Lynn:) Choć Hoover dam jeszcze szansę, kupiłam właśnie Pułapkę uczuć:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Książka zapowiada się interesująco tym bardziej, że dosłownie każdy ją przeczytał : )
    Pozdrawiam! ♥
    http://ksiazkiponadniebo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Muszę przeczytać. Nie ma w ogóle innej opcji:)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz wskrzesza jednego jednorożca :D
Odwiedzam blogi wszystkich, którzy zostawili komentarz pod ostatnim postem ;)