środa, 27 stycznia 2016

Recenzja| Ember in the ashes: Imperium Ognia - Sabaa Tahir

To zdecydowanie nie było to, czego się spodziewałam.

Booksplosion Book Of The Month. Co miesiąc troje zagranicznych booktuberów wybiera książkę, która jest przez nich czytana a następnie organizują dyskusję na żywo na jej temat. Każdy widz może się do niej przyłączyć i wziąć w niej udział. Jakiś czas temu na jedną z takich powieści wybrano An ember in the ashes. I wtedy się zaczęło…

Każdy, dosłownie każdy zagraniczny booktuber czytał i się zachwycał tą książką. Było jej pełno, pojawiała się w każdym zestawieniu, wspominano o niej jeśli chodzi o ekranizacje, wyczekiwano na drugą część. Gdy ta powieść ukazała się w Polsce, zaczęło się dokładnie to samo.

Jak zwykle nie lubię czytać nowych książek w momencie, gdy wszyscy je reklamują i promują, bo już miałam kilka przypadków, że moje oczekiwania były wyższe niż Mont Everest a lektura była na poziomie Rowu Mariańskiego. Ale tym razem postanowiłam zaryzykować. Poszłam do księgarni, kupiłam, zaczęłam czytać i skończyłam dwa dni później.

Coś, co mnie skłoniło do przeczytania tej książki to to, że nie zdradzono mi fabuły. W żadnej recenzji  jaką oglądałam albo czytałam nie wspominano nic na temat akcji. Sama też nie przeczytałam opisu z tyłu okładki. I uważam, że był to bardzo dobry pomysł, dlatego nie zamierzam wam tu przytaczać zarysu ani innych takich. Dobrze jest wejść w świat powieści bez kompletnie żadnej informacji na jego temat. Wtedy dostaniecie największy efekt WOW na świecie.

Pasowałoby jednak wspomnieć o kilku ogólnikach na temat Ember in the ashes. Zaczynając od okładki… Bardzo się cieszę, że została zmieniona. Wydanie amerykańskie także mi się podoba, ale to polskie jest świetne i takie za ładne jak na nasze wydawnictwa. Za to przyczepić się mogę do tytułu. Coraz więcej zagranicznych nazw nie jest już tłumaczone na polski, niekiedy z korzyścią a niekiedy nie. W tym przypadku, dlaczego nie mogli zostawić całego tytułu w oryginale? Tylko przetłumaczono połowę i wyszło coś w stylu Dancing with the stars. Taniec z gwiazdami. Strasznie nie lubię takich zabiegów. Już bym wolała chyba polską wersję tej książki czyli Żar w popiołach albo Niedopałek w popiołach.

Sama książka jest na swój sposób niezwykła. Mamy tu do czynienia z lżejszą fantastyką. Autorka wykreowała własny niezwykły świat i na samym początku zostajemy do niego wrzuceni. Mimo wszystko nie toniemy pod wpływem natłoku informacji, bo wszystko stopniowo się wyjaśnia i po chwili czujemy, że już znamy realia w jakich osadzona jest historia.

Ważna rzecz, którą warto powiedzieć na temat akcji. Nie na zrywów i zastojów. Wszystko dzieje się szybko, ale i równomiernie. Wydarzenia zmierzają do jednego większego punktu kulminacyjnego, ale po drodze następuje kilka zwrotów i zaskoczeń.

Styl pisania Saby Tahir został moim faworytem. To dobry przykład jak napisać świetną powieść przystępnie, ale z wyszukanym językiem, który każdy może zrozumieć. Autorka nie używała wyszukanego słownictwa, ale też nie napisała całej książki kolokwializmami. W kilku miejscach zdarzyło jej się użyć prostego sformułowania i to od razu było widać, bo znacząco wyróżniało się na tle reszty.


Kolejną istotną kwestią do poruszenia jest inspiracja. Sabaa Tahir ewidentnie zaczerpnęła pomysły z innych dzieł, ale połączyła je w jedną spójną całość i tylko po wgłębieniu się i przyjrzeniu można odgadnąć skąd pochodzą niektóre myśli. Odnalazłam tu na przykład nawiązania do Szklanego tronu albo, ku mojemu zaskoczeniu, analogiczności do polskiej książki, Achaii. Wszystko jednak zostało połączone tak delikatnie, że własne pomysły autorki przykrywają te pożyczone od kolegów. Nawet osadzenie akcji w realiach Imperium Rzymskiego, co każdy recenzent zdawał się zauważać, nie wybiło się na pierwszy plan i gdybym o tym nie wiedziała, nie zorientowałabym się. W tym akapicie podam kontrprzykład czyli Czerwoną królową. Jak tamta powieść była przykładem na to jak NIE inspirować się innymi dziełami, to Ember in the ashes jest wzorem jak robić to się powinno.


Książka była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Nie wiedziałam sama, czego się miałam spodziewać, ale na pewno nie tego, co dostałam. Wszystko oczywiście jest w dobrym sensie. Bohaterowie zostali wykreowani bardzo dobrze, pierwszy raz główna postać nie wywoływała u mnie niechęci i nie przejawiała też zachowania w stylu „zbawię cały świat choć mam siedemnaście lat”. Jej postępowanie i obawy są tak ludzkie i prawdziwe, że jest namacalną i rzeczywistą osobą. Narracja jest prowadzona z punktu widzenia dwóch osób, chłopaka i dziewczyny, zmienia się co rozdział. Ale cały czas wiedziałam czyje losy śledzę i nie miałam problemu z odnalezieniem się w tym, kto aktualnie mówi. Nie patrzyłam już później nawet na podpisy bo autorka mocno zaznaczyła sposoby myślenia obu postaci i odróżniła je od siebie.


Cóż mogę jeszcze powiedzieć? No, oprócz tego, że serdecznie polecam fanom tradycyjnej fantastyki z czasów wojen i podbojów. A także tym, którym spodobały się Igrzyska śmierci, Szklany tron, Achaja czy nawet Rywalki.


Aha, i Sabaa Tahir jest piękna!





PS. Miał dziś być book haul ale z powodu mojego niespodziewanego wyjazdu jest recenzja. Więc mój stosik styczniowy będzie za tydzień.

PPS. Czego więcej chcielibyście zobaczyć na moim blogu? Recenzji, tagów, Q&A? Piszcie na dole w komentarzach ;)

PPS. (nwm czy takie jest xd) Wróciłam do poprzedniego wyglądu bloga. Jednak wolę tę wersję. ;)

środa, 20 stycznia 2016

Recenzja| Girl Online - Zoe Sugg

Teraz panuje taka dziwna moda, że blogerzy i vlogerzy wydają książki. Jedni piszą biografie, drudzy zapełniają kartki zadaniami do wypełnienia, a trzecia grupa tworzy książki z gatunku beletrystyki. Ci ostatni to mały odsetek wszystkich blogerowych pisarzy, ale i ich powieści możemy znaleźć w polskich księgarniach.

Gdy usłyszałam, że popularna vlogerka Zoella wydaje książkę, taką z fabułą, byłam ciekawa efektu jej pracy. Jednak nie sięgnęłam po nią od razu, zaraz po premierze była zbyt duża presja na czytanie jej powieści, a z upływem czasu mój zapał osłabł. Dopiero niedawno, gdy w magicznej chwili, gdy miałam tak dużo rzeczy do zrobienia, że z nudy oglądałam YouTube, zaglądnęłam na jej kanał. A teraz pierwszą książką, którą w tym roku przeczytałam, jest jej Girl online.


A teraz ostrzegam, że w dalszej części pojawiają się śladowe opisy fabuły. To żadne duże spojlery, tylko ogóły tematów poruszanych w książce. Ale jeśli chcecie mieć całkowitą niespodziankę, to przewińcie do akapitu, w którym odwołuję spojlerowanie.

Nasłuchałam się wielu sprzecznych opinii. Wiedziałam, że tytułowa bohaterka nazywa się Penny (beznadziejne imię, kojarzy mi się z brytyjskim pensem) i prowadzi bloga pod pseudonimem. Z opisów myślałam, że jest bardzo bardzo popularną blogerką, która żyje wyłącznie z pisania i dla pisania, że prowadzi podwójne życie w stylu Hanny Montany. Niektórzy recenzenci twierdzili, że to powieść dla młodszych odbiorców, że jest słodka, naiwna, słaba, że przeczytali ją za późno, bo na pewno spodobałaby im się, gdyby mieli po dwanaście czy trzynaście lat. A z iloma opiniami się zgadzam? No cóż, ze wszystkimi.

Początek książki musiał wyprowadzić mnie z błędu. Penny nie prowadzi bloga dla sławy i wcale nie jest aż tak znaną osobą, jak wywnioskowałam z opisu. Pisze, bo chce uporządkować swoje myśli i z każdym kolejnym publikowanym wpisem dziwi się, że ktoś chce czytać o jej życiu. Czyli moja obawa związana z tym, że głównej bohaterce woda sodowa uderzyła do głowy nie była słuszna.

Zoella nie jest profesjonalną pisarką, widać to po jej warsztacie i po ubogim słownictwie. Raczej używała potocznych sformułowań, pisała prostym i niezbyt wyszukanym językiem. Ale jako, że książka jest tłumaczona, to nic mi do osądzania stylu autorki, bo praca tłumacza to inna sprawa. Ale Zoella dostaje ode mnie duży plus za nawiązania do współczesnej kultury. Nie bała się wprowadzenia do rozmów bohaterów postaci z innych filmów i książek.


Gdy rozpoczęłam lekturę, byłam mile zaskoczona. Postać Penny odkrywaliśmy wraz z samą główną bohaterką. Rodzice dziewczyny także byli dobrze zarysowani. Dodatkowo zawodowo organizują przyjęcia weselne i śluby, a matka dziewczyny uwielbia przymierzać nowe modele sukni ślubnych z ich salonu. Oczywiście książki nie byłoby bez nieodłącznego przyjaciela-geja, który mieszka za ścianą i ubiera się dość ekscentrycznie, ale wygląda przy tym bardzo dobrze. Nawet pojawiające się na początku postacie drugoplanowe były wyraziste. Ale mówię tu tylko o pierwszych 10% książki.

Im czytałam dalej, tym Girl online bardziej zaczęło przypominać mi fan fiction. Wszystkie akcje dzieją się zbyt gładko i zbyt idealistycznie. Gdy Penny w końcu poznaje chłopaka, Noah, i zaczyna się wątek miłosny, fan fiction dzieje się na całego. Bo tylko w fan fikach para pierwszego dnia znajomości opowiada sobie całe swoje życie i wynajduje najgłupsze tematy do rozmowy byleby ją podtrzymać. Ale żadne nie zada pytania wprost o ulubiony kolor, muzykę czy potrawę.

Wraz z biegiem akcji zaczęłam odnosić wrażenie, że autorce zaczynają przeszkadzać bohaterowie poboczni. Chciała skupić się tylko na romansie i nagle z fajtłapowatej Penny, która ma ciągłego pecha, zrobiła się przebojowa Penny, której wszystko się udaje i której marzenia spełniają się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Transformacja nastąpiła w przeciągu pół dnia? Jak początkowo Zoella podkładała jej kłody pod nogi, tak później wszystkie usuwała i napisała jej słowną autostradę do miłości. To jest bardzo typowe w amatorskich fan fiction. Autor wtedy skupia się na wątku miłosnym a postacie poboczne tylko ułatwiają zakochanej parze życie. W Girl online niestety tak stało się z rodzicami Penny oraz z babcią Noah. Początkowo dobrze prosperowali, ale później zamienili się w rozlazłe kluchy.


Teraz możecie już bez obaw czytać do końca. Ciąg dalszy nie zawiera spojlerów.

Tak, Girl online jest słodkie i urocze. Wszystko tam dzieje się bez przeszkód, wszystkie problemy znajdują swoje rozwiązanie i zawsze sprawy przybierają pozytywny obrót. Główna bohaterka jest jeszcze nastolatką, ale w gruncie – dzieckiem. Jest bardzo naiwna i ufna. Ma swoje dziewczyńskie problemy, które w porównaniu z innymi to nic nie znaczą, ale dla niej są całym światem.

Tutaj muszę zgodzić się z tymi, że powieść bardziej spodobałaby się młodszym odbiorcom, ale dla starszych może stanowić miły przerywnik. To niezobowiązująca lektura z dużą ilością romantyzmu. Można albo wzdychać albo być sfrustrowanym, że takiej idealnej miłości tylko ze świecą szukać.

A jaka jest moja opinia na temat Girl online? Szału nie ma, dupy nie urywa, ale gdy będę miała za dużo rzeczy do zrobienia, możliwe, że sięgnę po drugi tom.

 

PS.


KMWTW ;**

środa, 13 stycznia 2016

5 najgorszych książek 2015

Dziś troszkę mniej przyjemna notka, ale i tymi słabymi książkami muszę się zająć. Nie było ich wiele i większość to po prostu duże rozczarowanie albo lektura na złym etapie życia. Nie sugerujcie się tym zestawieniem bo to tylko moje subiektywne odczucie i wy w żadnym wypadku nie musicie się ze mną zgadzać.

Miejsca w tym rankingu już mają znaczenie. Zacznę od "najmniejszego zła" a skończę na tym "największym" czyli na powieści, która mnie najbardziej rozczarowała. Podkreślam też, że to są książki, które przeczytałam w 2015 a nie koniecznie zostały wtedy wydane.

Na pierwszy ogień pójdzie Wilk a także Wilczyca, Katarzyny Bereniki Miszczuk. To moje prywatne miejsce numer 5. A dlaczego? Wszyscy tak zachwalali pióro tej polskiej autorki. Wartka akcja, świetny romans. Kupiłam z ciekawości pierwsze dwie jej powieści ze względu na niską cenę. Przeczytałam je dopiero jakoś w wakacje i od razu po lekturze się ich pozbyłam.







Główna bohaterka mnie irytowała, wątek miłosny był tak naciągnięty jak stare rajstopy a intryga ciągnęła się jak guma przyklejona do buta. Do tego odnalazłam za dużo powiązań do innych książek, co, jak zobaczycie później, nie bardzo mi się podoba.







Miejsce numer 4 wędruje do Wyboru Crossa czyli do czwartej części serii Crossfire. Tak, jest to erotyk. Przeczytałam pierwsze części za jednym zamachem i wbrew pozorom bardzo mi się podobały. Pomijając te wszystkie sceny erotyczne, które można byłoby sobie darować (ale są zupełnie inne niż w Grey'u!) to nie stanowiły one całej książki. Początkowo intryga zarysowywała się w tle aż w końcu przeszła na główny plan. Trzecia część skończyła się tak interesująco i niepokojąco. A jej kontynuacja? Lepiej nie gadać. Nie wydarzyło się nic ciekawego. Było nudno i odnosiłam wrażenie, że jest to tom wyjęty z innej serii bo nie miał w sobie nic z poprzednich części. Wiało nudą i rozczarowaniem.

Zaszczytne (wcale nie) miejsce numer 3 zajmują Randki z piekła. Jest to ostatnia część tej małej "serii" opowiadań napisanych przez sławne autorki piszących romanse paranormalne. Jak Bale, Wakacje i Pocałunki mi się podobały, tak Randki bardzo mnie rozczarowały. Momentami przypominały mi Grey'a. Nie ma tam żadnej historii, nawet jednej, która przypadła mi do gustu. Niektóre były zbyt infantylne. Może gdybym nie zwlekała z dokończeniem tej serii kilka lat temu, bardziej by mi się podobała.





Tytuł vice najgorszej książki tego roku otrzymuje wlekący się jak flaki z olejem tytuł Władca piasków. Dużym plusem było to, że na jej stronach nie znajdziemy naciąganego i prowadzonego na siłę wątku miłosnego. Za to jest to doskonały przykład; jak zepsuć dobry pomysł złą narracją i słabymi bohaterami. No, i jak zanudzić czytelnika na śmierć. Więcej w recenzji TUTAJ







"Zwycięzcą" zostaje Czerwona królowa. Książka, która jest zlepkiem wielu innych. Ale bynajmniej nie jest to tylko zainspirowanie się. Według mnie to jest podprowadzenie sprawdzonych pomysłów, a nawet bohaterów czy zachowań, bo na pewno się sprzedadzą. Tak oto otrzymaliśmy breje z Igrzysk śmierci, Rywalek, Niezgodnej, i wielu więcej. A wydaje się wam, że idea podziału społeczeństwa według krwi jest oryginalna? A czytaliście Błękitnokrwistych?

Powodem, dla którego nie lubię Czerwonej królowej jest to, że, no bez oszukiwania, to lekki plagiat. Powielenie już istniejących pomysłów w tak nieudolny sposób, że boli w oczy przy czytaniu. A jedyne, co mi się w niej podoba, to okładka. Więcej możecie przeczytać w mojej recenzji TUTAJ

To by było na tyle. Mam nadzieję, że nie zlinczujecie mnie za moją opinię, ale chętnie przeczytam co wy o tym myślicie w komentarzach. No i przede wszystkim:

Jakie książki wy umieścilibyście na tej liście?

środa, 6 stycznia 2016

Top 15 książek 2015 roku

Czas biegnie tak szybko...

Znalezione obrazy dla zapytania 2016 youre in my spot

(podsumowanie roku 2016: książki kupione - 1, książki przeczytane - 0)

Rok temu, w styczniu, zaczęłam prowadzić bloga. Nie spodziewałam się tylu pozytywnych komentarzy z waszej strony! Jest ich ponad tysiąc, wyświetleń blisko 10 tysięcy. Dziękuję bardzo za każdą odsłonę, za każdą przeczytaną recenzję i za każdą dobrą opinię! Mam nadzieję, że udało mi się polecić wam wiele ciekawych książek, a że te, które nie spodobały się mnie, wam przypadły do gustu.

Próbowałam swoich sił w kilku wyzwaniach. W Czytam opasłe tomiska czy Okładkowe love, ale ostatecznie zaniechałam wszystkie. Nie pamiętam już nawet jakie to było. I żadnego nie udało mi się wypełnić zadowalająco.

W 2015 roku przeczytałam 87 książek. Trochę brakło do mojego celu, którym było 100. Pełną listę możecie zobaczyć TUTAJ

Gdy planowałam pisanie tej notki sądziłam, że nie uzbieram tej tytułowej topowej piętnastki, że przeczytałam mniej wartych uwagi książek. Ale ku mojemu zaskoczeniu, bez problemu udało mi się wybrać najlepsze tytuły.

Jedynie pierwsze trzy miejsca mają znaczenie, pozostałe to kolejność przypadkowa i nie sugerujcie się nią.



Hamlet to była moja lektura w trzeciej klasie gimnazjum. Cieniutka, szybko ją przeczytałam i równie szybko pokochałam. Główni bohaterowie byli bardzo dobrze wykreowani, tytułowy Hamlet tak błyskawicznie zmieniał nastroje, że cały czas trzymał nas w napięciu. A finał był tak niedorzeczny, że nie wiedziałam, czy mam śmiać się, czy płakać. Ale mimo tego doskonale wpisał się w tragedię szekspirowską.






Tę książkę kupiłam wieki temu na promocji w Biedronce. Sięgnęłam po nią w wakacje nie wiedząc, o czym jest. Przy zakupie na pewno czytałam opis z tyłu okładki, ale go zapomniałam. I dobrze zrobiłam, że go nie odświeżyłam sobie przed lekturą. Dzięki temu książka zaskoczyła mnie w stu procentach, choć pierwsze wrażenie nie było zbyt dobre. Przez początkowe sto stron nie mogłam przebrnąć, irytowała mnie główna bohaterka tak bardzo, że miałam ochotę ją udusić. Ale cały czas dawałam jej szanse i w końcu to opłaciło się, bo końcówka jest niesamowita. Wyjaśnia wszystkie zniesmaczenia, które miałam na początku.



Aż dziwne, że pojawia się tu już druga lektura szkolna. Ale Antygona jest tak niesamowita, że nie może jej tu zabraknąć. Nie ma nawet stu stron, czyta się ją za jednym zamachem. A główni bohaterowie? Jak marzenie. Postać Antygony, jej spór z Kreonem i całe tło, które mimo wszystko odgrywa ważną rolę. A finał, finał jak finał w tragedii. I znowu nie wiadomo, śmiać się czy płakać? Może dlatego tak bardzo podoba mi się ten dramat, że wywołuje sprzeczne uczucia.





Kolejną niesamowitą książką jest Nienawiść, którą upolować można za jedyne 10 złotych i do której podchodziłam jak pies do jeża. Opis znajdujący się z tyłu okładki opowiada całą książkę, i bardzo dobrze. Stanowi on swego rodzaju wprowadzenie do historii, dzięki czemu fabuła może skupić się na uczuciach, myślach czy zachowaniu głównej bohaterki. Bo przecież nie na co dzień twój chłopak przychodzi do szkoły z pistoletem i rozstrzeliwuje ludzi, których oboje nie darzycie sympatią.





W tym roku także nie może zabraknąć Johna Greena, tym razem z Papierowymi miastami. O mały włos nie byłoby tutaj tej książki, ale ostatnie 150 stron uratowało całą powieść. Jak zwykle mamy do czynienia z typowym dla Zielonego humorem. A w tym wypadku z kolekcją czarnych świętych mikołajów.

Dowiedz się więcej w mojej recenzji





Psu śmierdzi z pyska, na okładce jest bransoletka, tytuł nie zachęca, ale była to lektura do olimpiady z języka polskiego. Osoby, które czytały tę książkę przede mną, odradzały mi ją. Ale ja postanowiłam zaryzykować i zarwałam przy niej noc. Nie wiem, co jest w niej takiego, ale sposób w jaki mówi o zwyczajnych tematach, o szukaniu swoich zainteresować, o określaniu swojej osobowości... To wszystko przywraca wiarę w polską literaturę młodzieżową.

 Moja recenzja





To chyba nawet nie jest połowa...



Teraz czas na Amsterdam, i to nie z naszego wieku. Przenieśmy się do miasta, gdzie kobiety zasadniczo były tylko żonami, a mężczyźni poświęcali się dla handlowania cukrem, a główna bohaterka, nieszczęśliwa mężatka, przypadkiem zostaje ofiarą tajemniczej miniaturzystki... Samo to w sobie już jest intrygujące, prawda? A środek jest jeszcze lepszy.







Po pięciu latach ostatecznie mogę powiedzieć, że Saga o Ludziach Lodu to 47 tomowy cykl w stylu wielowiekowej Mody na sukces. Dopiero w tym roku udało mi się ją skończyć, czytając ostatnie kilka tomów. Ale podsumowując. Czarownice? Są. Zaklęcia? Tak. Miłość? Niezwykła. Jedna część serii ma 256 stron, a autorka potrafiła zacząć i dokończyć historię jednego bohatera. Ani przez chwilę nie będziemy się nudzić. I nie patrzcie na liczbę tomów. Gwarantuję wam, że po skończeniu będziecie chcieli przeczytać 48 część, tak jak ja.




 Jedno z wielu zaskoczeń tego roku to Szklany tron. Tak wychwalany i popularny, że bałam się, że mnie rozczaruje. Przeczytałam do tej pory niestety tylko jedną część, ale to się zmieni! Pokochałam główną bohaterkę, to, że bierze sprawy w swoje ręce, nie patrzy na facetów. No i za to, że jest zabójczynią ale czyta książki. Ale przede wszystkim Chaol. Chaol. No Chaol, no.

Więcej informacji w recenzji




Przypadkowa tegoroczna lektura to Dziennik Bridget Jones. Nie planowałam jej, ale bardzo się cieszę, że ją przeczytałam. Jest przezabawna, oryginalna, i taka, jaka być powinna. Uwielbiam Bridget, jej liczne miłości i to, w jaki sposób potrafi przytyć po oddaniu moczu. I to, że da radę wypalić ponad 30 papierosów jednego dnia. I to, że rzuca palenie.








A teraz coś idealnego dla wszystkich fanów Zmierzchu. Odnalazłam, po tylu latach, książkę, która idealnie wpisuje się w klimat mojej ukochanej sagi. Jest to pomieszanie dobrze znanego wszystkim Zmierzchu z charakterkiem serialowych Pamiętników wampirów. Daemon jest przystojny, arogancji ale i opiekuńczy. Główna bohaterka jest silną postacią lubiącą czytać. I w dodatku prowadzącą bloga z recenzjami książek!







Kolejne zaskoczenie to Baśnie braci Grimm bez cenzury, które są po prostu baśniami. Idealnymi na zimowe wieczory, na słaby nastrój czy po prostu odpowiednie na moment, gdy chcemy przypomnieć sobie dzieciństwo. W baśniach bardzo lubili skazywać złych bohaterów na karę z beczkami, kolcami, turlaniem ze wzgórza...

Recenzja książki






A teraz czas na miejsce trzecie czyli na jedyne i niezapomniane Love, Rosie. Powieść epistolarna śledząca losy bohaterów od przedszkola prawie aż do emerytury. Historia przyjaźni, miłości i całej otoczki życia, z którą trzeba sobie jakoś radzić. Żeby uniknąć spojlerów, to nie powiem już nic więcej oprócz: przeczytaj! No, a później oglądnij film.

Moja recenzja






Nie ma takiego drugiego kochanego i mądrego bohatera jak Oskar. Jest tylko dzieckiem, ale myśli jak nie jeden dorosły. Jego niesamowite podejście do życia i do świata to swego rodzaju nagana dla ludzi, którzy mają wszystko i narzekają, że to za mało. Dla ludzi, którzy nie doceniają największego daru, jaki otrzymali: życia.







Moim bezapelacyjnym numerem jeden jest Gdybyś mnie teraz zobaczył. Powieść o przyjaźni, miłości, zaufaniu i o wierze w rzeczy, które przykryte są aurom niedowierzania, ale istnieją na prawdę. I dopiero trzeba chcieć, by odkryć ukrytą stronę świata i poznać ją. Jednym z głównych bohaterów tej książki jest dziecko, które sprowadza dorosłych na właściwą drogę i to ono udziela im właściwych lekcji. Bo czasem świat dziecka jest bardziej otwarty i niespotykany, niż szara rzeczywistość dorosłego.

 Czytaj więcej - recenzja





Tak o to prezentują się najlepsze książki 2015 roku. Każda z nich jest warta uwagi i serdecznie wam je wszystkie polecam. A w przyszłym tygodniu zapraszam na mniej fajny wpis o rozczarowaniach ubiegłego roku.

Do napisania ;)