środa, 29 czerwca 2016

Book haul - czerwiec 2016

Kolejny miesiąc dobiegł końca, ale zaczęły się wakacje. Najpierw jednak trzeba podsumować końcówkę roku szkolnego i pokazać wam, jakie książki zasiliły moją biblioteczkę w czerwcu. Znowu mogłabym powiedzieć, że nie spodziewałam się tylu nowych pozycji, ale tego nie zrobię, haha.

Nie przedłużając, przejdźmy do książek!

Na pierwszy ogień poszła ogromna promocja na stronie wydawnictwa Znak. Mnóstwo ich starych, a nawet całkiem nowych tytułów można było upolować po 13,90, a w dodatku oferowali darmową przesyłkę, więc grzechem było nie brać. Po początkowych planach i chęciach na duże zakupy w koszyku została tylko jedna książka i tak oto przybył do mnie Trafny wybór.

W czerwcu jakoś nie było mi po drodze z księgarniami, ale udało mi się w odpowiednim czasie zajrzeć do Empiku. Najpierw miałam kupić tylko Wszechświat kontra Alex Woods, ale obok stał także Lustrzany świat Melody Black więc wzięłam i to, i to. Obie książki -50% więc wyszło całkiem nieźle.

Efektem nudy i siedzenia na olx w celu poszukiwania wczorajszego dnia znalazłam Wodę dla słoni w korzystnej cenie. Już ją przeczytałam i jestem pod dużym wrażeniem. Historia była mi już wcześniej znana, bo oglądałam film, ale zapoznanie się z nią w takiej formie jeszcze dodało jej uroku.

Przepisy na produkty bezglutenowe zakupiłam w Biedronce na promocji z czystej ciekawości. Jak na razie jestem do nich pozytywnie nastawiona, bo nie wygląda to na przypadkowy zbiór, który można znaleźć na targu. Są bardzo ładnie wydane, każda potrawa jest przedstawiona na zdjęciu, a co dla mnie najważniejsze, jest oddzielny dział na obiady dla wegetarian!

Na zakończenie roku szkolnego z okazji bardzo dobrych wyników w nauce otrzymałam Trawers Remigiusza Mroza. Uwielbiam swoją szkołę.

Oczywiście standardowo na koniec, kolejne trzy i już ostatnie powieści Sparksa w ramach wydania kolekcjonerskiego. Są to: Ślub, Prawdziwy cud i Od pierwszego wejrzenia. I skoro mam już to wszystko, to jak ja będę żyć z tygodnia na tydzień bez szukania książek po kioskach? ;(

Tak prezentuje się mój stosik na zdjęciu:


Tym razem i tak skromnie. 

Widzimy się za tydzień w środę w nowym wpisie!



Znajdziesz mnie również tutaj:
Facebook: https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/
Instagram: https://www.instagram.com/thethirteenthbook/
Goodreads: https://www.goodreads.com/ewuniunia
Snapchat: @ewuniunia

środa, 22 czerwca 2016

Recenzja| Bez słów - Mia Sheridan [book tour]


Szczerze mówiąc, zupełnie nie wiem, jak mam się zabrać do napisania tej recenzji, więc może zacznę od początku.
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Moodrive oraz blogowi Tysiąc Żyć Czytelnika wzięłam udział w akcji Book Tour z książką Bez słów. Nie nastawiałam się specjalnie na oryginalną fabułę, pędzącą akcję czy ciekawych bohaterów. Nie raz już spotkałam się z powieścią o drugim dnie w tytule, intrygującym opisie sugerującym psychologiczny aspekt akcji i mężczyzną z sześciopakiem na okładce. I to właśnie to, co pierwsze widzimy wchodząc do księgarni – okładka rodem z erotyka – tak mnie odrzucało. Zapowiadała typową, płytką, pseudo problematyczną powieść o ludzkiej psychice i uczuciach. Ale nie do końca tak wszystko było.
Główną bohaterkę, Bree, spotykamy w momencie, w którym ucieka z wielkiego miasta od przyjaciół, znajomych i rodziny do małego miasteczka, gdzie postanawia spędzić kilka miesięcy. Jak to zwykle w takich powieściach bywa, Bree bez problemu wynajmuje dom, od razu znajduje pracę i poznaje tajemniczego odludka, Archera. Z grubsza to jest nakreślona fabuła całej książki, ale wszystkich tych rzeczy dowiadujemy się na pierwszych kilkunastu stronach. Wraz z zagłębianiem się w dalszą lekturę poznajemy przeszłość głównych bohaterów, jesteśmy świadkami ich zagmatwanej teraźniejszości i tak jak oni nie wiemy, czy będziemy mieć szansę obserwować ich przyszłość.

Moje pierwsze odczucia po skończonej lekturze nie były pozytywne. W większości się wynudziłam, znużyłam i znielubiłam głównego bohatera. Przez to, że Archer jest taki, jaki jest i wszystkie informacje, których się dowiadujemy, są przetworzone przez Bree, odnosiłam wrażenie, że chłopak jest młodszy niż by wypadało. Od błahego i komicznego niedoświadczenia w obsłudze telefonów komórkowych do poważnego i dość irytującego w kontaktach międzyludzkich. Wiem, że wszystkie jego luki w edukacji i umiejętności bycia z innymi są spowodowane feralnym wypadkiem sprzed kilku laty, ale mimo to nie umiałam sobie poukładać tej postaci.

Sama Bree także nie przypadła mi do gustu. Wydawała mi się być nachalna, natarczywa, a momentami była sierotką Marysią, która nie umie zawalczyć o swoje życie.

Nie będę się rozwodzić na temat wydarzeń, bo w gruncie rzeczy tak dużo ich tu nie ma. Akcja skupia się na poznawaniu osobowości, na odżywaniu na nowo i dopuszczaniu do siebie ludzi po traumatycznych doświadczeniach. Przedstawiono tu drogę, którą musiał przejść Archer, by z samotnika i wyobcowanego dziwaka przeistoczyć się w mężczyznę gotowego do otwarcia się na ludzi. Pod tym kątem Mia Sheridan odwaliła dobrą robotę. Mało kto potrafi tak dobrze zrozumieć i stopniowo rozpracowywać dla czytelnika psychikę bohaterów w taki sposób, by czytający sam się domyślał, o co chodzi.

Bez słów nie zostanie moją ulubioną książką, ale też jej nie skreślam. Bardzo się cieszę, że zapoznałam się z nią w formie jaką jest book tour. Sama nigdy bym tej powieści nie zakupiła, a tu trafiła się okazja, na nietypowe poznanie historii Bree i Archera. Czytanie powieści, w której jest już pełno zakreśleń, podkreśleń, własnych spostrzeżeń i myśli jest niesamowite. Doświadczając tego, widziałam, które fragmenty najbardziej przypadły do gustu moim poprzedniczkom, z których cytatów się śmiały, w których momentach myślały dokładnie to samo co ja. Warto było przeczytać Bez słów dla tej właśnie integracji z osobami, których nigdy w życiu nie widziałam, nie spotkałam, a czasem nawet nie wiedziałam, że istnieją. Sama forma lektury podobała mi się  najbardziej z całej książki. Chociaż jak wyjęłam tę powieść z koperty, to byłam przerażona, że jest tak poklejona karteczkami i pokreślona!

Dziś recenzja zwięzła i krótka. Mam nadzieję, że mimo że ja nie rozumiem co chciałam wam przekazać, to wam się udało odczytać sens z tego, co napisałam. Po książkę jest warto sięgnąć, bo nie jest wymagająca, ale także potrafi skłonić do przemyśleń. Nie wywoła dreszczy, ale wzbudzi współczucie, smutek i momentami irytację. I myślę, że ta lektura podobałaby mi się o wiele bardziej, gdybym wiedziała, że to powieść jednotomowa, ale tu się okazuje, że jednak nie! Ma wyjść druga część, co nie do końca mi się podoba. Myślę, że to już jest zakończona historia i nie ma sensu jej przeciągać, ale kto by się tam wyznał.. 





Jak wam się podoba pomysł przeniesienia bloga na blogspot? Mam nadzieję, że i mnie, i wam będzie tu wygodniej :D

czwartek, 16 czerwca 2016

Recenzja| Endgame: Wezwanie - James Frey & Nils Johnson-Shelton

Książka, która zawiera kilkadziesiąt zagadek? Dobry traf! A jeśli jeszcze można wygrać pięćset dolarów za rozwiązanie ich? Aż sam ten fakt interesuje. Każdy z nas może sobie powiedzieć: to będę ja, ja wygram te pieniądze, bo przecież jak trudne mogą być zagadki? Nie aż tak, żebym nie dał sobie rady. Przecież jestem geniuszem! Miałem czwórkę na semestr z matmy i mocne trzy z chemii! No a później przychodzi ten moment, gdy zaczyna się czytać powieść. I już nie jest się tak pewnym swojego zwycięstwa.


Uważa się, że ludzkość zmarnowała potencjał Ziemi i nie zasługuje na życie na tej planecie. Dlatego powstaje idea Endgame. W „grze” brać udział ma dwanaście osób, każda reprezentuje dawno wymarłe cywilizacje z całego świata. Tylko jedno z dwunastki wygra i zapewni swojemu ludowi przeżycie czegoś na kształt apokalipsy.

Moje pierwsze skojarzenie? Dożynki z Igrzysk Śmierci. Po jednym przedstawicielu zostaje wezwanym. Każdy wie, że ten moment nadejdzie i że to on może zostać wybranym. Musi mieć ukończony odpowiedni wiek, ale też nie może przekroczyć określonej górnej granicy. Przygotowuje się od pierwszych dni na ten dzień. I gdy on w końcu nadchodzi, człowiek doskonale wie, że to chodzi o niego. Te odczucia zmienią się wraz z zagłębieniem się w świat Endgame. Będzie nam się wydawało, że książka jest schematyczna, ale później, gdy będziemy przewracać kolejne strony i wypadniemy na chwilę z transu to zorientujemy się, że schematu już nie ma. Mimo swego rodzaju początkowej przewidywalności, nigdy nie wiemy co się zdarzy w kolejnych rozdziałach. Akcja rozgrywa się bardzo szybko, pędzi na łeb na szyję. Znajdziemy też elementy brutalnych walk z dużą ilością krwi, ale uświadczymy też rodzącej się miłości i poświęcenia w imię większego dobra.


Znalezione obrazy dla zapytania endgame

W środku, nie patrząc już na fabułę, ale bardziej na styl zapisu całej książki, kojarzy mi się znowuż z Grą o tron. W powieści Goerge’a R. R. Martina każdy rozdział skupia się na kimś innym. Najpierw wywołuje to lekkie zamieszanie, ale później czytelnik się oswaja z takim zabiegiem i przyzwyczaja. Potem już się tylko wyczekuje na wydarzenia z życia ulubionego bohatera.

Podobnie jest z Endgame. Autorzy podjęli się bardzo trudnego zadania. Chcieli wykreować dwunastu bohaterów, którzy pochodzą z innych kultur, z innych zakątków świata i do tego każdy z nich ma swój własny odmienny charakter oraz problemy rodzinne. Żeby uczynić postacie rzeczywistymi ludźmi z krwi i kości, postanowiono o każdym z nich powiedzieć coś więcej. Narracja książki prowadzona jest w trzeciej osobie, ale narrator w każdym rozdziale skupia się na innym uczestniku Endgame.

W tej powieści tak właściwie nie ma dobrych ani złych bohaterów. Każdy z nich ma inne powody by wygrać. Z jednymi możemy się utożsamić bardziej, z innymi mniej. Jednak każdy czytelnik znajdzie coś dla siebie, bo postaci jest bardzo, bardzo dużo i na pewno czyjaś sytuacja osobista będzie bliska naszej.

Książka daje dużo do myślenia. A przede wszystkim, angażuje czytelnika w rozwiązywanie zagadek. Przez to jest oryginalna i niespotykana. Do tego piękna złota okładka, która od razu skojarzyła mi się ze złotem. No bo złoto Endgame można wygrać i oglądać w Las Vegas (bodajże?). Z każdą kolejną częścią trylogii będzie można wygrać kolejne pieniądze. Prawdopodobnie następny tom będzie trudniejszy, ale niekoniecznie. Tak mi się po prostu wydaje. Przynajmniej ja bym tak zrobiła i ustaliła poziom łatwy, średni i trudny dla poszczególnych części serii.

Endgame to książka idealna dla każdego fana fantastyki. Jej treść skierowana jest do nieco starszych odbiorców, ale nie lubię ograniczać młodszych. Nie wiadomo, czy przypadkiem jakiś jedenastolatek nie uzna, że to pozycja idealna dla niego.

Powinny przeczytać to też osoby, które lubią dystopijna wizję świata oraz gry wszelkiego rodzaju. Walki na śmierć i życie, a przy tym rozwiązywanie zagadek. No i ostatnia grupa odbiorców, od których chyba powinnam zacząć. Fani Igrzysk śmierci! Tak, to książka zdecydowanie dla was. Dwunastu wezwanych, przeżyć może tylko jeden. Wszystkie chwyty dozwolone. Będzie lała się krew, będą się łamać kości i będą płynęły łzy.

A więc, kto z was odpowie na wezwanie Endgame i sięgnie po książkę?

środa, 8 czerwca 2016

Book haul - maj 2016

I czego się mogłam spodziewać, jeśli nie kolejnej sporej porcji książek?

Witam was serdecznie w nowym majowym book haulu. Tym razem trochę spóźnionym, bo w ostatnie dwa tygodnie maja miałam remont u siebie w domu. Wszystko było pozasłaniane, pochowane i nie miałam możliwości, by się zorientować, co nowego do mnie przybyło. Ale, lepiej późno niż wcale! Przejdę już więc do tematu.

Miesiąc zaczęłam zdeterminowanym zakupem Mechanicznej księżniczki. To była ostatnia książka, której mi brakowało do skompletowania całej twórczości Cassandry Clare u siebie na półce.

Później któregoś kolejnego dnia udałam się na poszukiwania jednej ze starszych płyt Mansa Zelmerlowa (<3) i tak czystym przypadkiem oczywiście trafiłam na promocję na Buszującego w zbożu. Zakupiłam wydanie kieszonkowe, ale to konkretne jest jak normalna książka, tylko w mniejszym formacie.

W Tesco także znalazłam w koszach z tanimi książkami niezłą okazję. Król kruków kosztował jedynie 10 złotych, w bardzo dobrym stanie, nie był zniszczony i jeszcze przy kasie ucięłam sobie sporą pogawędkę z kasjerką na temat czytania i książek. Sama była zdziwiona, że w tym sklepie takie ciekawe pozycje można wypatrzeć po groszowych cenach.

Na moje szczęście mojemu tacie spodobała się seria Zapomniana księga, więc bez przeszkód kupił trzeci tom czyli Łowcę. Przy okazji ja też dorzuciłam coś do koszyka przy zamówieniu, a tym czymś były Srebrne cienie. W końcu stoi u mnie na półce cała seria Kronik krwi wydana w Polsce! Mam nadzieję, że już niedługo się zabiorę za nadrabianie zaległości. Oby przed wydaniem ostatniego tomu.

Obowiązkowo w tym miesiącu musiałam sobie kupić Zanim się pojawiłeś. Bo przecież wcale Emilia Clarke i Sam Claflin nie mieli na to wpływu.

Kupiłam też obowiązkowo Dwór cierni i róż, bo jakże bym inaczej mogła, skoro to Sarah J. Mass (którą powinnam znowu zacząć czytać).

Kolejna książka, która trafiła na moją półkę, to piąty tom Pomniku cesarzowej Achaii, też za sprawą mojego taty. W końcu mam nadzieję, że dokończę oryginalną trylogię i jeszcze w te wakacje zabiorę się za sequel.

Ostatnią książką tego miesiąca jest Pandemonium czyli druga część Delirium. Nie zaczęłam jeszcze czytać tej trylogii, ale skusiłam się na promocję w antykwariacie. Mam teraz nadzieję, że pierwsze dwie części mi przypadną do gustu.

Gdzieś w środku miesiąca jeszcze kupiłam kolejny tom Sparksa czyli Na ratunek, ale to oczywista oczywistość.

Tak mój stosik prezentuje się na zdjęciu. Same perełki w tym miesiącu. Mam nadzieję, że już niedługo będę miała czas je przeczytać!

IMG_20160607_153624


A my widzimy się za tydzień ;)

czwartek, 2 czerwca 2016

Recenzja| O jeden most za daleko - Cornelius Ryan

Recenzja ponad pięćset stronicowej książki O jeden most za daleko, czyli w skrócie historia pewnego zakładu… Albo nawet i dwóch.


Podobny obraz

Kim jest Cornelius Ryan? Gdybym najpierw zapytała o niego wujka Google, nie byłoby mnie teraz tutaj. Ryan jest dziennikarzem i twórcą wielu reportaży historycznych. Zacne CV ale jego twórczość dla osoby, która raczej z historią nie znajduje wspólnego języka, może być jedynie drogą przez mękę.

Założyłam się z kolegą. On miał przeczytać Zmierzch, ja O jeden most za daleko. Lektura zajęła mi ponad dwa tygodnie. Dwa tygodnie luzu w szkole, a ja nie mogłam nosić lekkich i ciekawych książek, bo musiałam czytać reportaż historyczny. Ale udało mi się i skończyłam przed wyznaczonym terminem! Teraz, gdy już zdążyłam uporządkować myśli, mogę spokojnie powiedzieć, że nie zmarnowałam czasu na powieść Ryana.

Na lekcjach historii poznaje się wszystko; od prehistorii i pierwszego pisma, po starożytne cywilizacje, średniowieczną sztukę i czasy najnowsze, gdzie miała miejsce wojna, która zaczęła się od małego nieporozumienia między dwoma krajami, a przerodziła się w konflikt o zasięgu globalnym. Podstawa programowa kończy się jednak na latach 20. XX wieku. A co z późniejszymi czasami? Jak ktoś, kto nie zamierza zostać znanym historykiem, ma poznać późniejsze wydarzenia, które w dalszym ciągu odbijają się na życiu codziennym? Z pomocą przychodzi literatura omawiana na języku polskim. Ale to jest tylko subiektywne spojrzenie poetów i pisarzy. A ci, co przeżyli do dzisiaj, boją się mówić o swoich doświadczeniach.

Powieść O jeden most za daleko w sposób bardzo dokładny i szczegółowy opisuje operację Market-Garden – największą akcję z udziałem wojsk powietrznodesantowych przeprowadzoną przez aliantów w 1944 roku we wrześniu na terytorium Holandii (wcale Wikipedia mi nie pomogła… sama bym tego tak ładnie nie ujęła). Jej zamiarem było uchwycenie mostów na Renie zanim zdążą one być zniszczone przez Niemcy. Akcja także miała przyspieszyć zakończenie wojny. Początkowo wszystko szło zgodnie z planem, ale ostatecznie operacja okazała się być porażką. Nie zdobyto ostatniego mostu.

Dla osoby, która interesuje się historią, ale nie przekłada jej ponad wszystko, powyższa informacja jest wystarczająca. Zaś ci, co chcieliby zgłębić powody upadku operacji Market-Garden, odnajdą się w książce Ryana. Nie brakuje tu dat, nazwisk i faktów na temat dowódców i wojsk. Każde podjęte działanie jest wyjaśniane przez autora i uzasadniane licznymi dokumentami, zapisami rozmów i notatkami z dzienników. Podczas akcji decyzje nie były podejmowane pod wpływem impulsu. Wszystko zostało odgórnie zaplanowane, a później wcielone w życie. Nie do końca zawsze zrozumiałe, ale przypisy stanowią dobre dopełnienie całej powieści. Przy okazji przypisy momentami to pół strony tekstu.

W książce znajdziemy tyle szczegółów, że nie sposób jest je wszystkie zapamiętać. Gdybym chciała przyswoić wszystkie nazwiska, rozkazy, nazwy oddziałów, dowódców czy miejsca zrzutu, czytałabym tą powieść chyba do emerytury. To nie jest literatura, która służyć może za podręcznik do historii. Autor prowadzi liczne spekulacje i mimo dużego potwierdzenia w źródłach pisanych, znajdziemy też wiele domysłów i gdybań.

Czytając O jeden most za daleko nie zwracałam uwagi na drobnostki (okej, dla nich to nie były „drobnostki” bo pewnie bez nich cała akcja rozleciałaby się już pierwszego dnia), ale raczej na niuanse, które czyniły całą operację ciekawą. Na przykład czas, w którym miała zostać przeprowadzona. Większość działań wojennych prowadzono w nocy, nie atakowano w dzień. Operacja Market-Garden miała być wyjątkiem. Miała mieć miejsce podczas nowiu, więc atak w nocy znacznie utrudniłby działania.

Dodatkowo ciekawostka; co spadochroniarze robią, gdy aktualnie nie potrzebują brać czynnego udziału w wojnie? Odpowiedź jest prosta. Uczą kurę skakać ze spadochronem. Kura o imieniu Myrtle (jeśli dobrze to zapamiętałam) odbyła kurs spadochroniarski i razem z załogą trenowała, by być zawsze w gotowości.

Kolejna rzecz, która utkwiła mi w pamięci. Co robi spadochroniarz, który w trakcie lotu trafi na kuropatwę? Nie, nie odgania jej. Łapie ją, a później przyrządza na kolację.

Wojna kojarzyć się może z brutalnością i bezwzględnością. Często jednak osoby, które rozpętały wojnę, nie biorą w niej czynnego udziału. Żołnierze muszą walczyć w nieswoim konflikcie, ginąć za poglądy, których sami nie popierają. Ryan zwrócił na to uwagę w swojej książce. Rzucał światło na dzielnych żołnierzy, którzy nie mogli zdezerterować, bo byliby wyrzutkami. Wielokrotnie sami walczący modlili się, aby zostać rannymi tak, by wrócić do domu. Byli tak zmęczeni, że te myśli przychodziły bezwiednie. Ale mimo to dzielnie stawiali czoła wrogowi.

O jeden most za daleko nie jest książką dla wszystkich. Nie każdy odnajdzie się w czytaniu reportażu historycznego, z którym mamy tutaj do czynienia. Jednak gatunek, do jakiego należy ta powieść, nie czyni z niej czegoś słabego. Wielokrotnie podczas czytania czułam podziw dla autora, że miał pomysł na połączenie ze sobą tylu faktów. Wszystko musiał sprawdzić i potwierdzić.

Mimo że książka jest dobrym kawałkiem literatury, zdecydowanie wartym przeczytania, to nie oczekujcie, że będziecie wszystko z niej pamiętać. Mnie samej w głowie utkwiły tylko dwa miasta, w których były mosty – Eindhoven i Arnhem. (Szklany tron i Cecelia Ahern wcale nie mają z tym nic wspólnego). Powieść nie jest łatwa w odbiorze, ale daje dużo do myślenia. Nie tylko wiedzę można wynieść z lektury, ale także zrozumienie dla żołnierzy, czy przede wszystkim dla strategów, na których spoczywała największa odpowiedzialność w czasie wojny. Bo to oni w razie błędu płacili życiem wielu tysięcy ludzi.