środa, 30 listopada 2016

Książkowanie| Wygrywasz albo giniesz - Starcie królów - George R. R. Martin

… czyli krótko, zwięźle i na temat.

Znalezione obrazy dla zapytania game of thrones season 2

Po śmierci króla Roberta Baratheona na tronie zasiadł jego syn. Znaleźli się też tacy, którzy tak samo jak skazany za zdradę Ned Stark twierdzą, że Jeoffrey nie jest prawowitym władcą Westeros. W Siedmiu Królestwach panuje zamieszanie. Stannis i Renly Baratheon roszczą sobie pretensje do tronu, dawno zaginiona Daenerys Targaryen szykuje swój wielki powrót i odzyskanie należnej tej korony,  a Robb Stark ogłosił się królem Północy i chce pomścić ojca. Są jeszcze Boltonowie, Greyjoyowie i Freyowie, a każdy z nich ma własne powody, by pójść na wojnę. Gra o tron się nie kończy, a staje się bardziej zacięta.

Pierwszy tom Pieśni lodu i ognia w porównaniu z pierwszym sezonem serialu był dużo słabszy. Bardzo mi się podobał, ale Martin skupił się na wprowadzeniu czytelnika do nowego świata i natłok informacji trochę mnie przybił, sprawił, że momentami się nudziłam i po prostu nie rozumiałam, o co chodzi. Za to Starcie królów rozpoczyna się bardzo nudnym, zaledwie kilku stronowym prologiem, ale później akcja rusza z kopyta. I z tego co już zdążyłam zauważyć, w książkach Martina nie ma jednego punktu kulminacyjnego, do którego konsekwentnie zmierza cała fabuła. Stopniowo na kolejnych etapach powieści następują przełomowe wydarzenia. Główni bohaterowie wcale nie muszą umierać pod koniec, w środku także autor funduje im ciekawą śmierć.

Znalezione obrazy dla zapytania game of thrones season 2

Drugi tom cyklu jest zdecydowanie lepszy od pierwszego. A co dziwniejsze, wielokrotnie następowały gwałtowne zwroty akcji, ale nie zawsze ich przyczyną były zgony kluczowych postaci. Często decyzje innych tak wpływały na wydarzenia, że wszystko wywracało się do góry nogami. Każdemu bohaterowi Martin poświecił tak samo dużo uwagi, bardzo postarał się, aby dobrze pokazać motywy, jakie ma w walce o władzę. I to, że mamy tu do czynienia z kolejną częścią serii nie znaczy, że nie dowiemy się już nic nowego o postaciach. Wręcz przeciwnie. Poznamy historię każdego z nich, odkryjemy, że pomiędzy niektórymi z nich są zawiłe powiązania, a nawet pokrewieństwo.

Znając Aryę Stark wykreowaną przez twórców serialu, już na wstępie nie lubiłam tej książkowej. I tutaj moje zdanie się zmieniło. Arya według Martina szybko bierze sprawy w swoje ręce i pomimo swojego młodego wieku nie boi się ubrudzić sobie rąk. Nie narzeka, nie wybrzydza i się głupio nie upiera. Jest zupełnym przeciwieństwem swojej serialowej odpowiedniczki, czym zaskarbiła sobie moją sympatię. I jak także nie przepadałam za Daenerys, teraz ją bardzo polubiłam. Większym uczuciem zapałałam też do Jona Snowa i do Tyriona Lannistera, bo jakżeby mogło być inaczej. Za to Stannis, który jakoś mi przemknął w serialu bez echa, trawił na moją czarną listę. Nie cierpię go! Rozdziały o nim były tak strasznie nudne… Aha, i Joeffrey jest jeszcze gorszy. Jego bezczelność przedstawiona na papierze jest trochę bardziej wyrazista niż ta pokazana na ekranie.

Znalezione obrazy dla zapytania a clash of kings international covers Znalezione obrazy dla zapytania starcie królów Znalezione obrazy dla zapytania a clash of kings international covers 

Starcie królów jest świetną kontynuacją, gdzie w końcu ma miejsce więcej wydarzeń. Już wiemy mniej więcej o co chodzi w świecie Westeros, więc możemy spokojnie śledzić kolejne losy bohaterów. Tę część także łatwiej się czyta, bo opisy nie są tak zawiłe i skomplikowane, a polityka, która jest nieodłącznym wątkiem książki, wydaje się być bardziej zrozumiała. Z lekturą powieści zwlekałam właśnie przez te małe-duże rzeczy, które mnie skutecznie od niej odstraszały przez cały rok. Dodatkowo gabaryty też nie są bez znaczenia. Mamy tu do czynienia z tysiącem stron o intrygach, magii, zabójstwach, bitwach i okrucieństwie. No, może niecałe, bo ostatnie kilkadziesiąt to miły dodatek, który wyjaśnia wszystkie powiązania rodów między sobą.


Polecam Starcie królów wszystkim, którzy zapoznali się już z Grą o tron. A tych, którzy tego nie zrobili, zachęcam do lektury pierwszej części, bo jeśli lubicie fantastykę, to na pewno nie będziecie się przy niej nudzić. 






Znajdziesz mnie również tutaj: 
 Facebook: https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/ 
Instagram: https://www.instagram.com/thethirteenthbook/ 
Goodreads: https://www.goodreads.com/ewuniunia 
Snapchat: @ewuniunia

niedziela, 27 listopada 2016

Książkia| Zacznij żyć swoim życiem - Siła odwagi

EDIT: 30/11/2016

Bo czasem trzeba znaleźć w życiu odwagę, aby coś zmienić…

silaodwagi.pl

Mogę spokojnie napisać, że autorką i również główną bohaterką książki jest Edyta Gabryś. Kobieta, która dopiero rozpoczyna swoją przygodę z rozwojem osobistym. Kobieta, która trafia na swoje pierwsze szkolenia, która zaczyna się rozwijać. Od bycia zwykłym szarym uczestnikiem siedzącym gdzieś tam na trybunach przechodzi do tworzenia eventów. Dostaje pracę w  największej firmie szkoleniowej w Polsce, a tym samym możliwość rozwijania się pod okiem trenera osobistego. Ale to tylko początek jej historii.

Co jest tak wyjątkowego w tej książce? Nie sposób pisania, bo to nie z powieścią mamy do czynienia. Siła odwagi mogłaby zostać zakwalifikowana do kategorii biografia, ale to także nie jest dobre określenie. Tu chodzi o coś więcej, a cała opowieść życia, którą przedstawiła autorka, jest tylko narzędziem. Najpierw zachwycała się szkoleniami z perspektywy widza i uczestnika, potem została dopuszczona do wnętrza całego przedsięwzięcia. Poznała je od środka, była w stanie je zrozumieć i pracować na jego korzyść. Ale nie każda bajka trwa wiecznie. Po jakimś czasie idylla przestała być taka idealna, a Edyta zrozumiała, że coś jest nie tak, że nie chce być traktowana w ten sposób i to nie jest życie, które jej odpowiada. To, co było pokazywane na zewnątrz, nie odzwierciedlało tego, co działo się naprawdę. Praca po godzinach, zarobki mniejsze od ustalonych, kolejne nowe pomysły szefa i konieczność robienia dobrej miny do złej gry.

silaodwagi.pl
Nie jestem w stanie ocenić, która strona konfliktu miała rację, ale też nie od tego jest moja recenzja. To nie jest użalanie się nad sobą i publiczne rozgrzebywanie brudów. Jakby Edyta chciała to zrobić, zupełnie inaczej przedstawiłaby sytuację . Przede wszystkim ani razu nie wspomina z imienia swojego szefa czy szefowej. Jej koledzy z pracy mają swoje pseudonimy, także bez znajomości okoliczności nie sposób jest odgadnąć, kto jest kim. Dla tych niewtajemniczonych to będzie zwykła książka o zmienianiu swojego życia, mimo niesprzyjających warunków. Dla mnie jest to zderzenie dwóch światów; tego, który znam ze szkoleń i tego przedstawionego przez Edytę.

Edyta przywołując kolejne zdarzenia ze swojego życiorysu i to, jak czuła się w tamtych momentach, chce przekazać czytelnikowi, że z najgorszej sytuacji da się wyjść obronną ręką, w dodatku bogatszym o nowe doświadczenia. Bo ona to właśnie zrobiła. Wyrwała się ze środowiska, które nie było dla niej korzystne. Wyniosła z niego wszystko, co mogła, a gdy poczuła się ograniczona, odnalazła w sobie tytułową siłę odwagi, aby to przerwać.

Celem tej pozycji nie jest potępienie czy pouczenie. Książka ma cię zainspirować do zmian, ale w taki sposób, że to ty sam wpadniesz na to, że ich potrzebujesz. Autorka nie powie ci w jaki sposób masz to zrobić. Ona tylko pokaże ci swoją historię i zobrazuje ją odpowiednimi przykładami. A ty, czytając to, chwilę się zastanowisz i poczujesz w sobie chęć, aby coś zrobić inaczej. To może być zwykła błahostka, która ci przeszkadza, ale nie umiesz jej się przeciwstawić. Edyta Gabryś ci pokaże, że konfrontacja jest możliwa i że da się wyjść z niej silniejszym niż wcześniej.


Edytę znam osobiście. Pamiętam ją jako mózg całego przedsięwzięcia eventowego, jako osobę, która stała za wszystkimi pomysłami, ale zawsze kryła się w ich cieniu, stojąc za kulisami. Po odejściu z firmy rozwinęła skrzydła i z przyjemnością można patrzeć na jej aktualnie dokonania. Pierwsza książka na koncie, dalszy rozwój oraz zarabianie na swojej pasji mówią same za siebie.
Znalezione obrazy dla zapytania siła odwagi edyta
Kliknij, aby przenieść się na
oficjalną stronę internetową










Znajdziesz mnie również tutaj: 
 Facebook: https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/ 
Instagram: https://www.instagram.com/thethirteenthbook/ 
Goodreads: https://www.goodreads.com/ewuniunia 
Snapchat: @ewuniunia

środa, 23 listopada 2016

Książkowanie| Losów Tessy i Hardina ciąg dalszy... After 2 - Anna Todd

… czyli krótko, zwięźle i na temat.

Znalezione obrazy dla zapytania after już nie wiem kim bez ciebie jestem anna todd

Kolejny poziom w relacjach Tessy i Hardina. Tym razem poznamy tę historię nie tylko z żeńskiego punktu widzenia, ale też i z męskiego. Narracja przeplata się między rozdziałami, raz dowiadujemy się, co myśli Tessa, a raz Hardin. Przy lekturze denerwowało mnie to ciągłe przeskakiwanie między narratorami, ale gdy już się do niego przyzwyczaiłam, potrafiłam wyciągnąć wiele z takiego zabiegu. Pozwala on nam na szersze poznanie postaci Hardina, jego historii, myśli i wartości, którymi się kieruje. Sam Hardin pokazuje, jak bardzo się zmienił i że w gruncie nie jest wcale takim złym człowiekiem, jak go namalowała Tessa w pierwszej części.

Jedną z niewielu rzeczy, które mi się podobały w tej części, są cytaty zaczerpnięte z różnych powieści klasycznych takich jak dzieła Jane Austen czy Charlotte Brontë. Ale sam język After dalej pozostawia wiele do życzenia. Jego jedyną zaletą jest fakt, że bardzo szybko się czyta i jest łatwy w przyswajaniu. Choć w tym wypadku prędkość czytania nijak się ma do fabuły, która wlokła się jak flaki z olejem. Tu się nic nie dzieje! Nie mogłam znieść braku wydarzeń i tych pozornych zwrotów akcji, które zawsze kończyły się dwie strony dalej. Po tak zaskakującym i niespodziewanym zakończeniu pierwszej części w drugiej spodziewałam się czegoś podobnego albo nawet lepszego. Oczekiwałam czegoś, co mnie zaskoczy i mimo mojej niechęci do całej serii sprawi, że zapragnę przeczytać trzeci tom. Ale tak się nie stało. Do samego końca walczyłam z sennością i opadającymi powiekami, bo tak dłużyła mi się wszystko dłużyło.


Druga część After w skrócie, to ponad 700 stron kłótni, seksu, kłótni, seksu, kłótni, seksu… i tak dalej. Gdzieś tam pomiędzy znajdziemy pracę Tessy, kłopoty z rodziną, przyjaciółmi i na uczelni. Mimo tego, że w trakcie poznamy dokładniejszą historię Hardina i lepiej go poznamy, wiele się nie dzieje. Większość stanowią bezsensowne wybuchy głównej bohaterki, która nie raz i nie dwa robiła z igły widły. Do tego jej ośli upór i zachowanie, którego nie powstydziłaby się gimnazjalistka.

Najlepszą rzeczą w całej serii jest to, że nie spotkałam się z negatywną opinią na jej temat. Nawet jeśli komuś nie do końca odpowiada tematyka powieści, to twierdzi, że te książki mają w sobie to coś, co przyciąga. Czuję się przez to dziwnie, bo „dzieła” Anny Todd w żaden sposób do mnie nie przemawiają i uważam je za płytkie, bezsensownie wymysły z Wattpada, które zapragnięto opublikować. To, co było fan fiction, powinno nim zostać i chyba na tym zdaniu ostatecznie skończę swoją przygodę z tą serią.



Znajdziesz mnie również tutaj: 
 Facebook: https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/ 
Instagram: https://www.instagram.com/thethirteenthbook/ 
Goodreads: https://www.goodreads.com/ewuniunia 
Snapchat: @ewuniunia

niedziela, 20 listopada 2016

Film| Historia pana Doktora Strange'a

Kolejna odsłona marvelowskiego bohatera.

Znalezione obrazy dla zapytania doctor strange movie photos

Gdy pierwszy raz usłyszałam informację o tym filmie, puściłam ją mimo uszu. Gdy kolejny raz się na nią natknęłam, trochę bardziej się zainteresowałam. A gdy dowiedziałam się, że główną rolę gra Benedict Cumberbatch, to uznałam, że Sherlock Holmes pomylił adresy. Później oglądnęłam zwiastun i moją reakcję można by było podsumować jednym słowem – meh. Ale film nie dawał mi spokoju. Po pierwsze, Marvel, po drugie, Benedict. W końcu się wybrałam i to z dużym rozmachem, bo na seans 4DX.

Pierwsze co należy wiedzieć przed oglądnięciem Doktora; to jest film Marvela. I nie zaznaczam tu tego dlatego, że osoby nieznające uniwersum nie będą w stanie się odnaleźć w fabule, nie, nie. Taki laik jak ja, gdzie nigdy z komiksem nie miałam do czynienia spokojnie sobie da radę. Chociaż może ja już nie do końca wpasowuję się w kategorię osoby nieogarniającej tematu. Widziałam Thora, jakieś tam urywki Iron Mana i Avengers. Ten fakt zdecydowanie mi pomógł w niektórych fragmentach, ale było ich i tak stosunkowo mało. To, do czego zmierzam. Jeśli nie wybraliście się do tej pory na Doktora Strange’a z powodu braku znajomości uniwersum, nie macie już usprawiedliwienia. Nie jest to niezbędne, aby cieszyć się seansem. Tym bardziej, że postać Doktora jest nowym tworem wytwórni i jego postać jest dopiero budowana, więc wszystko jest po kolei wyjaśnianie. A więc nic nie stoi na przeszkodzie!

 

Ale wracając do tematu. Wyraźnie zaznaczając, że jest to film Marvela, mam na myśli, że jest on typowo marvelowski. A znaczy to to samo co najprostszą fabułę bez żadnych nagłych zawirowań, jednowątkowość akcji i ocean efektów specjalnych. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że 97% filmu to są efekty specjalne. Ale za to jakie! Grafika i obróbka to jest cudo. Oddaję ukłon dla twórców, którzy to wszystko stworzyli. Efekty są bardzo dobrze wykonane, są rozbudowane i występują w każdej scenie, stanowią główny motyw filmu, a może i nawet powód, aby zobaczyć je na dużym ekranie. Wielkie uznanie dla grafików i dla osoby, która to wszystko wymyśliła.

A więc o czym jest film? O Doktorze Strange’u. Haha. Nie będę wam zdradzać fabuły, bo jest jej tam tak niewiele, że każda informacja mogłaby zostać uznana za spoiler. Najlepszy efekt zaskoczenia dałoby pójście do kina z żadną wiedzą na ten temat, tak jak zrobiłam to ja. Bo samodzielne poznawanie historii Strange’a zapewnia o wiele więcej przyjemności. A mówię tu tylko o pierwszej pół godzinie filmu.

Wybierając się na seans musimy być przygotowani na dużą ilość bijatyk i zawirowań na ekranie. Twórcy wykreowali bardzo dużo alternatywnych rzeczywistości, oddzielne krainy, światy, lustrzane odbicia, rozszczepy czasu i manipulowanie miejscem akcji jak zapałkami. Dosłownie. Tam sobie połamali, tam poprzekręcali, a tam obrócili do góry nogami. Jeśli nie wiecie, o czym mówię, nie dziwię się.  Ale po obejrzeniu filmy wszystko się rozjaśni.

 

A poruszanie tematu walk jest idealne na wspomnienie kina 4DX. Dla niewtajemniczonych, jest to rodzaj kina, gdzie fotele się ruszają. Z siedzeń przed nami psika na nas woda, w sali puszczane są specjalne zapachy, światło mruga a nami targa i szarpie według tego, co dzieje się na ekranie. A, no i projekcja jest w 3D. Czyli reasumując, przy każdej bijatyce, a było ich baaaaaaardzo duuuuużo widz lata i obija się o fotel jak szalony. A przy scenie wypadku samochodowego… No cóż. Ja czułam się tak, jakbym rzeczywiście siedziała w tym aucie. Odradzam picie w takiej sytuacji. Po wyjściu z sali czułam się jakby ktoś mnie przeżuł i wypluł. Dopiero następnego dnia ustało takie dziwne uczucie bujania w głowie. Ale jeśli chodzi o ten konkretny film, warto, warto i jeszcze raz warto zobaczyć go w 3D, a nawet więcej, zaryzykować kino 4DX. Nie wyobrażam sobie siedzenia w sztywnym fotelu na normalnym seansie bez efektu trójwymiarowego. Dopiero to połączenie nadaje filmowi wydźwięk, o jaki chodziło twórcom.

Podsumowując, fabuła Doktora Strange’a niczym nie zaskakuje. Pięcioletnie dziecko mogłoby wymyślić coś bardziej ambitnego. Ale w tym wypadku chodzi o to, aby tak poprowadzić akcję, żeby można było wykazać się w użyciu wszystkich możliwych efektów specjalnych. Bo ten film to przede wszystkim są efekty, które momentami były naprawdę spektakularne. Jakby powstawały w głowie autora będącego na niezłym haju.


Wiedziałam, że fabularnie wyjdzie słabo, więc nie miałam wielkich oczekiwań. Podejrzewałam, że znajdzie się tu dużo efektów specjalnych, ale ich jakość oraz skala przerosła moje oczekiwania. A w całym filmie znalazłam tylko jedną wadę. Aktorzy. Albo raczej ich brak. W pewnym momencie bohaterowie muszą walczyć z dużym zagrożeniem. Jest to kwestia być albo nie być dla Ziemi i całej ludzkości zamieszkującej naszą planetę. Po stronie dobra staje Doktor Strange ze swoim nowym kumplem oraz, uwaga, z bibliotekarzem. Walczą oni przeciwko złym, których szeregi także składają się z trzech osób. Przynajmniej wyszło sprawiedliwie, że żadna grupa nie ma przewagi. Ale ten fragment nijak mi się nie chciał poskładać w logiczną całość. Ziemia jest zagrożona więc jej obrońcy muszą spełnić swoje zadanie i stanąć do walki. I nagle się okazuje, że jest ich tylko trzech? Tak samo ci źli. Próbują zdobyć planetę we trójkę? Jedynym logicznym wyjaśnieniem tej sytuacji jest fakt, że zatrudniając do głównej roli Cumberbatcha oraz przez zrobienie tylu efektów, nie starczyło budżetu do obsadzenia innych ról.

Jeszcze jest jedna ważna rzecz, którą warto wiedzieć przed udaniem się do kina. Na filmach Marvela nigdy nie wychodzi się przed napisami. NIGDY. Zawsze są ukryte sceny, czasem jedna, czasem dwie, tak jak w tym wypadku. I nie przejmujcie się, że będziecie ostatnimi osobami na sali i że reszta widzów już dawno wyszła. Nie popełniajcie ich błędów i zostańcie do samego końca, bo warto.

Doktor Strange jest jednym z tych filmów, na które warto się wybrać do kina i zobaczyć je na dużym ekranie. To produkcja idealna dla fanów szybkiej akcji, bijatyk, pościgów i miłośników dobrze zrealizowanych efektów specjalnych. Znajdziemy tu też sporą dawkę humoru typowego dla filmów Marvela. Niezbyt inteligentnego, ale wywołującego salwy śmiechu na sali. Doktor Strange jest zdecydowanie warty uwagi i nie bez podstaw zrobiono mu tak dużą reklamę. I ta czerwona peleryna! Warto, warto i jeszcze raz warto.

Znalezione obrazy dla zapytania doctor strange

A wy, widzieliście już, zamierzacie się wybrać czy to nie wasze klimaty? Chętnie poznam wasze opinie na temat filmu, czy jesteście tak samo zachwyceni jak ja, czy mijamy się w naszych osądach. Piszcie w komentarzach, co myślicie.





Znajdziesz mnie również tutaj: 
 Facebook: https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/ 
Instagram: https://www.instagram.com/thethirteenthbook/ 
Goodreads: https://www.goodreads.com/ewuniunia 
Snapchat: @ewuniunia

środa, 16 listopada 2016

Książkowanie| Wieje Mrozem - Przewieszenie

… czyli krótko, zwięźle i na temat.


Akcja Przewieszenia zaczyna się niedługo po wydarzeniach opisanych w Ekspozycji, krótki czas po tym końcowym epizodzie, który wprawił mnie w osłupienie, który sprawił, że od razu pobiegłam po drugi tom. Ci, co czytali, wiedzą, co mam na myśli. A więc, skoro zakończenie części pierwszej było tak nieziemskie, to ciąg dalszy powinien trzymać formę, prawda?

W Tatrach źle się dzieje. Seria tajemniczych wypadków nawiedza góry. Ludzie w niewyjaśniony sposób tracą życie na szlakach. Wszystko wygląda na przypadkowy zbieg okoliczności, ale ofiary są ze sobą powiązane i mogą mieć coś wspólnego ze sprawą, nad którą Wiktor Frost pracował razem z Olgą Szrebską.

Największym plusem tej książki jest miejsce akcji, dość niezwykłe, bo to nasze polske Tatry. Wszystkie nazwy, które mają związek z fabułą, kojarzę tylko ze słyszenia. Nie cierpię chodzić po górach i z tej prostej przyczyny tego nie robię. Ale zaczytując się w powieści Mroza, bardzo dobrze umiałam sobie wyobrazić wszystkie wspomniane miejsca za sprawą zwięzłych, ale szczegółowych opisów. A ponadto, nabrałam ochoty na wycieczkę, nie tylko do Zakopanego, ale także do tych wszystkich miejsc, w których działa się akcja.

Znalezione obrazy dla zapytania morskie oko zimą

Autor ponownie wprowadza w historię trochę innowacji i prowadzi narrację w trochę inny sposób. Stałym punktem naszego programu dalej jest Frost, ale oprócz śledzenia jego losów, jesteśmy bezpośrednimi świadkami zabójstw czy postępowania w prokuraturze. Nową główną żeńską bohaterką została pani prokurator, Dominika Wadryś-Hansen, która całej powieści dodaje smaku. I której zdecydowanie nie darzę sympatią.

Jednak…

Wszyscy znamy schemat drugiego tomu trylogii. I w wielu momentach odnosiłam wrażenie, że Przewieszenie się w niego wpisuje. Przez znaczną część książki Frost ściga mordercę. Wiem, że akcja przybierała wtedy nieoczekiwany obrót, ale przez to, że Mróz pisał rozdziały bezpośrednio o zabójcy, brakowało mi elementu zaskoczenia. Tej niewiedzy, gdy komisarz dociera na miejsce zbrodni i nie wie, co zastanie. Znając działania mordercy, czytelnik jest o krok przed Frostem i dowiaduje się pewnych rzeczy przed nim. Czasami ten pościg przypominał dziecinną zabawę w gonienie króliczka, choć klimat na to nie wskazywał. Konsekwencje czynów Frosta wcale nie są błahe, a poświęcenie, na które się zdobywa, by uchwycić zabójcę, jest ogromne.

Znalezione obrazy dla zapytania remigiusz mróz

I jak to zwykle w powieściach Mroza bywa, pod koniec sprawy przybrały zupełnie niespodziewany obrót. Ostatnie kilkadziesiąt stron zbiło mnie z pantałyku, a po przeczytaniu samej końcówki, czułam się, jakby Mróz wrzucił mnie do pralki i nastawił na wirowanie. Już nie wiedziałam, co jest prawdą, a co nie. Więc znowu brawo dla niego - zaraz po skończeniu Przewieszenia zabrałam się za Trawers, bo nie mogłam znieść tej niepewności. I myślę, że to jest wystarczającą zachętą, aby sięgnąć po całą trylogię z komisarzem Frostem. Bo spędzanie czasu z takimi książkami to czysta przyjemność.




Znajdziesz mnie również tutaj: 
 Facebook: https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/ 
Instagram: https://www.instagram.com/thethirteenthbook/ 
Goodreads: https://www.goodreads.com/ewuniunia 
Snapchat: @ewuniunia

niedziela, 13 listopada 2016

Byłam na koncercie Justina Biebera!

A wydaje się, jakbym wczoraj kupowała bilety…

Znalezione obrazy dla zapytania justin bieber kraków

Wszystko zaczęło się rok temu w… grudniu? Gdy do sprzedaży weszły bilety na jedyny koncert Justina Biebera w Polsce. Z tego powodu od jakiejś 9 rano siedziałam w galerii pod Empikiem i czekałam na godzinę 10, o której otwierali salon. I już wtedy spotkałam się z potęgą Belieberek, które zaraz po uchyleniu drzwi wpadły do sklepu i prawie poprzewracały półki, byleby jak najszybciej dobiec do kasy. Ale ich postępowanie było słuszne. Bilety schodziły jak ciepłe bułeczki. I mimo że początkowo razem z koleżanką chciałyśmy poszaleć i kupić bilety na trybuny do sektora A, to nie zdążyłyśmy i dostałyśmy resztkę w postaci sektora C.

Nie, nie jestem fanką Biebera, a jednak mimo to poszłam na jego koncert. Dlaczego? Dwa powody. Sorry i Kraków. Uwielbiam tę piosenkę. A mając koncert pod nosem szkoda byłoby nie skorzystać. Do Kraków Areny mam bezpośredni dojazd tramwajem i w dodatku dzieli mnie od niej jakieś 20 minut. I… Justin Bieber przyjeżdża do twojego miasta! Justin Bieber!

W dzień koncertu do Areny jechał bardzo rozrywkowy tramwaj numer 22, w którym 98% osób zmierzało zobaczyć Biebera. Te pozostałe 2% to motorniczy i jakaś przypadkowa babcia jadąca do rodziny. Wpuszczanie na trybuny miało zacząć się o 18.45. Pierwszy występ supportu o 19.35 a wyjście gwiazdy wieczoru o 20.40. Zapamiętajcie te godziny, później wam się przydadzą.


Postanowiłyśmy, że optymalnym rozwiązaniem będzie pojawienie się pod Areną godzinę przed otwarciem wejść. Zanim ogarnęłyśmy, gdzie znajduje się nasze, znalazłyśmy nieswoją kolejkę osób zmierzających na płytę. Dziewczyny w niej mdlały, piszczały, darły się, śpiewały, ryły się na ochroniarzy. A pan ochroniarz stojący po drugiej stronie barykady odpychał je z powrotem, przez co ścisk był tam niemiłosierny. Ale byłyśmy też świadkami radosnego otwarcia dla nich bramek. Jednym zdaniem można to podsumować „I ruszyli!”. Pominę fakt, że ich wejście miało zacząć się zdecydowanie wcześniej, niż to rzeczywiście nastąpiło.

Później udałyśmy się na poszukiwania naszej kolejki, którą jak w końcu znalazłyśmy, okazała się być niemiłosiernie długa. Mądrze wbiłyśmy się gdzieś od boku i szybko zagarnął nasz tłum. Otwarcie wejścia nastąpiło trochę później, niż było to planowanie. Ale podziwiam organizatorów, że bardzo optymistycznie uznali, że jedna godzina na wpuszczenie 20 tysięcy ludzi do Areny im w zupełności wystarczy. Szczególnie, że dostępne były cztery wejścia. Pod tym moim ustawione było 8 bramek, po cztery na stronę. Każda bramka była pilnowana przez jedną osobę z obsługi. Z każdej bramki wpuszczano po cztery osoby na kontrolę osobistą. Tam pani „prostownicą” sprawdzała, czy nie wnosisz metalu, broni, noży i innych takich rzeczy, którymi możesz zabić Justina (jakbym miała sobie w niego trafić z trybun C). Weszłyśmy do samego budynku Areny jak już zaczął się support. Nie to, żebym znała te zespoły, ale chciałam je zobaczyć. A pozostawało nam jeszcze wdrapać się na najwyższe piętro i odnaleźć swoje miejsca.


Gdy już pokonałyśmy schody i otworzyłyśmy drzwi na trybuny… WOW. Omiotłyśmy halę wzrokiem i tęsknie spojrzałyśmy na swoje niedoszłe miejsca w sektorze A, który był… pusty. Więc podejmując szybką decyzję, zaryzykowałyśmy wbicie na dolne trybuny. Żadna zbłąkana dusza nie zainteresowała się naszymi biletami przy wchodzeniu do sektora, w którym de facto nas nie powinno być. Zajęłyśmy miejsca zaraz na dole koło barierek. I tak spędziłyśmy pierwszą połowę koncertu. Dopiero kilka minut przed przerwą obsługa postanowiła zainteresować się sytuacją. Jakiś facet z dzieckiem się oburzył, że zajęłyśmy mu miejsca. Pan z obsługi zamiast kulturalnie przyjść i powiedzieć „hej, laski, jesteście nie na swoich miejscach”, to podszedł do mojej koleżanki z wielką obrazą „proszę stąd wyjść bo zawiadomimy ochronę i wyprowadzimy panią siłą”. Nie ma to jak pertraktacje w hali, w której nic nie słychać. Grzecznie usunęłyśmy się na schody i tak spędziłyśmy drugą połowę koncertu. Później okazało się, że ten facet pomylił sobie rzędy.

Okazało się też, że weszłyśmy w połowie drugiego supportu. A sam Bieber na scenę wyszedł 20 minut wcześniej, niż było to zaplanowane. Także nie zdziwiłabym się, jakby nie wszyscy zdążyli wejść do Areny, a co dopiero zająć swoje miejsca.


Ale, ale. Koniec o organizacji! Liczy się koncert.

Wydarzenie mogę podzielić na dwie połowy; na pierwszą – słabszą i drugą – lepszą. W tej pierwszej oczywiście było wielkie wejście Justina na scenę. Spod sceny wynurzyła się wielka przeźroczysta klatka-sześcian, w której znajdował się Bieber śpiewający Mark my words. Tą samą piosenkę, która otwiera album.

Gdy Bieber po chwili znowu wyszedł na scenę, po prostu zrobił swoją robotę. Śpiewał, tańczył i w sumie tyle. Dopiero w drugiej połowie zaczął się integrować z publicznością. Zrobił coś takiego jak „kącik pytań”. Osoby z samych przednich rzędów, miały okazję zadać Bieberowi pytania. Dla jednej dziewczyny zaśpiewał One less lonely girl, druga poprosiła go, aby powiedział „kocham was” po polsku, co bez problemu zrobił. Dopiero, gdy któraś z fanek zapytała go, czy może z nim zatańczyć na scenie, zaczął się zastanawiać, wykręcać i ostatecznie jej odmówił. Biedna dziewczyna. Później poprosił, aby fani trzymali się strikte pytań, a nie propozycji.


Show było świetne. Fajerwerki, sztuczne ognie, mgła, wybuchy, efekty specjalne… Jedno wielkie wow. Dodatkowo tancerze, którzy perfekcyjnie znali każdy ruch i idealnie wpasowywali się w rytm muzyki. A do całego koncertu mam tylko jedną uwagę i jest ona związana z Bieberem i jego śpiewaniem. Justin tańczył, skakał i cały czas był w ruchu na scenie. Wiem, że śpiewanie na żywo i wykonywanie tak skomplikowanych choreografii jest wymagające i o zadyszkę nie jest trudno. Więc w sumie usprawiedliwienie ma, że śpiewał z playbacku. Ale rozchodzi mi się o to, że w tle grał sobie playback, a Bieber w ręce trzymał mikrofon. I jak sobie przypomniał, że ma śpiewać, to śpiewał. I nakładały się dwa głosy na siebie, bo nagranie szło swoim rytmem a Bieber za nim momentami nie był w stanie nadążyć. Albo playback sobie gra w tle, a nasza gwiazda sobie tańczy z tancerką i nawet nie udaje, że porusza ustami. Ale honor trzeba mu oddać, że podczas wolnych piosenek, takich jak Cold water czy Purpose rzeczywiście śpiewał sam. I wtedy było słychać, że jego sława nie jest na wyrost i nie wyprzedza jego umiejętności.

Podsumowując, koncert był naprawdę niesamowitym show. Miło było popatrzeć na te wszystkie efekty i posłuchać przy tym muzyki. Nie jestem fanką, a i tak spędziłam miło czas i nie żałuję swojej decyzji o pójściu na koncert. Dopiero teraz do mnie dociera to, że rzeczywiście widziałam Biebera, bo po wyjściu z hali pozostawałam niewzruszona.

To było wręcz nieopisane wydarzenie dla prawdziwych fanów i jestem w stanie sobie wyobrazić, co czuli. Dla mnie była to okazja do świetnej zabawy i zobaczenia niezłego widowiska, przy okazji ujrzenia na własne oczy międzynarodowej gwiazdy. Skoro na mnie koncert zrobił tak duże wrażenie, to nie dziwię się tym wszystkim piskom i wrzaskom. Chociaż po powrocie do domu nie było mi tak do śmiechu, bo przez bolącą głowę długo nie mogłam zasnąć.








Znajdziesz mnie również tutaj: 
 Facebook: https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/ 
Instagram: https://www.instagram.com/thethirteenthbook/ 
Goodreads: https://www.goodreads.com/ewuniunia 
Snapchat: @ewuniunia

środa, 9 listopada 2016

Książkowanie| Z pasją o miłości - Pamiętnik - Nicholas Spakrs

… czyli krótko, zwięźle i na temat.

Znalezione obrazy dla zapytania the notebook movie

Po wielu moich zachwytach nad Aniołem stróżem, Ostatnią piosenką czy Nocami z Rodanthe, przyszedł czas na zapoznanie się z największym dziełem Nicholasa Sparksa. Pamiętnik uznawany jest za idealną historię miłosną oraz za najlepszą książkę tego autora. Całość liczy sobie jakieś 250 stron, więc to raczej mała książeczka niż obszerna powieść. Tym bardziej mnie ciekawiło; co w niej jest takiego?

W pewnym domu opieki starszy pan o imieniu Noah każdego dnia czyta kobiecie chorej na Alzheimera historię miłosną pewnej pary, zawartą na kartach pewnego notatnika. Codziennie ta rutyna jest powtarzana, bo kobieta nie pamięta, kim jest, kim jest Noah, a co dopiero kim są bohaterowie opowieści, opowieści, która przedstawia losy tych dwojga.

Pomysł na fabułę, z którym do czytelnika wyszedł Sparks, jest niezwykły. Autor ukazał siłę miłości, która z młodzieńczego zauroczenia przemieniła się w piękne i trwałe uczucie, zdolne przetrwać lata rozłąki, sprzeciw rodziców, chorobę i utratę pamięci, a nawet drugą wojnę światową.

Znalezione obrazy dla zapytania the notebook quotes

Kreacje bohaterów są niezwykłe. Mimo że książka jest bardzo krótka i zwięzła, autor doskonale stworzył główne postacie. Każda z nich ma zarysowaną przeszłość i swoje zainteresowania. Sparks poświęcił wiele uwagi, by Noah i Allie jak najbardziej rzeczywiście wyszli spod jego pióra.

Powyżej zawarłam same ochy i achy, ale teraz czas na tę mniej przyjemną część, otóż kompozycja. Książkę rozpoczynamy wizytą w domu opieki, gdzie główny bohater po raz kolejny czyta swojej żonie historię ich miłości. Później czytamy notatnik razem z Noahem. Na kilkadziesiąt stron przenosimy się do czasów jego młodości, gdzie rodzi się jego miłość do Allie. Ich dzieje poznajemy poprzez ich wspomnienia i przez same wydarzenia. Ale tytułowy pamiętnik urywa się ponad 50 stron od końca powieści. Nie dostajemy odpowiedzi na żadne pytania, a Sparks zostawia nas z wieloma niedopowiedzeniami. I tu następuje część, której za grosz nie jestem w stanie zrozumieć.

Znalezione obrazy dla zapytania pamiętnik nicholas sparksZakończenie historii powrotem do domu opieki stanowiłoby idealną klamrę kompozycyjną, oczywiście, gdyby te ostatnie strony rzeczywiście były tylko kilkoma stronami i były podsumowaniem całości. Autor jednak bardzo popłynął i niepotrzebnie rozbił kompletny brak wydarzeń na kilkadziesiąt stron, które nic nie wnoszą do całej powieści. Przez większość Noah narzeka na swoją chorobę stawów albo wychwala uczynne pielęgniarki. Ta końcówka jest naprawdę nudna i zbędna. Przypominała trochę lanie wody w wypracowaniach, gdy już się nie wie, co się chce napisać, a daleko nam do spełnienia podanego limitu słów. 

Pamiętnik to jest naprawdę świetna historia miłosna, ponadczasowa i niezwykła. Byłam bardzo zaskoczona, że autor nie wykorzystał całego potencjału tej książki. Środek został potraktowany trochę po łebkach, gdzie w dobrym guście byłoby go trochę rozwinąć. Zakończenie zaś zostało niepotrzebnie rozwleczone i zepsuło cały wydźwięk powieści. I to głównie z tych powodów lektura nie spodobała mi się tak, jak tego od niej oczekiwałam. Po zrobieniu małego rozeznania dowiedziałam się, że Pamiętnik to był debiut Sparksa i to może go w małym stopniu usprawiedliwiać. Ale tym bardziej nie rozumiem, dlaczego to akurat on jest tak popularny i wychwalany, gdzie inne książki tego autora są o wiele bardziej warte uwagi.







Znajdziesz mnie również tutaj: 
 Facebook: https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/ 
Instagram: https://www.instagram.com/thethirteenthbook/ 
Goodreads: https://www.goodreads.com/ewuniunia 
Snapchat: @ewuniunia

niedziela, 6 listopada 2016

Book haul - październik 2016

To był udany miesiąc. Czytelniczo nie, ale zdobycznio - tak.


I kto kupił tylko JEDNĄ, jedną JEDYNĄ? I to nawet jeszcze nie dla siebie? Tak, to ja. W październiku Ewa kupiła tylko jedną książkę dla swojej mamy. Cel osiągnięty. W końcu przeczytałam więcej niż przywlokłam do domu z księgarni.

Tak oto prezentuje się zdobycz:


I to w dodatku jedyny zakup dokonany na targach książki. Dlaczego? Ceny nie zachęcały. W dyskontach internetowych jest po prostu taniej. Ale przynajmniej Biblię e-biznesu 2 mam z autografami.

To by było na tyle, jeśli chodzi o szalony październikowy stosik. 





Znajdziesz mnie również tutaj: 
 Facebook: https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/ 
Instagram: https://www.instagram.com/thethirteenthbook/ 
Goodreads: https://www.goodreads.com/ewuniunia 
Snapchat: @ewuniunia




PS Dodałam obrazek z informacją o publikowaniu nowych wpisów. Patrz - po twojej prawej na górze. Środa - 18, niedziela - 12. 


środa, 2 listopada 2016

Książkowanie| Rosyjski scenariusz zagłady - Metro 2033

… czyli krótko, zwięźle i na temat.

Znalezione obrazy dla zapytania metro 2033

Na każdym kroku, wchodząc do księgarni, idąc ulicą czy rozmawiając ze znajomymi, spotykałam się z książką Metro 2033. Było jej pełno u mnie w gimnazjum, każdy ją czytał, każdy wiedział o co chodzi. W liceum jest podobnie, bo wiele osób się nią zachwyca. W pewnym momencie miałam wrażenie, że ta powieść wyskoczy mi z lodówki. Byłam bardzo ciekawa, co jest w niej takiego niezwykłego, że wzbudza tyle emocji i zainteresowania. I jak zwykle, Ewa, która próbuje się o czymś przekonać na własnej skórze, ma zdanie całkowicie odmienne niżby wypadało.

Z powodu wojen, konfliktów i wojennych zawirowań, ludzkość nie może żyć na ziemi. Aby przeżyć, musi schronić się w jedynym miejscu przystosowanym do tak dużego natłoku ludzi i który tym samym jest największym rosyjskim schronem – w moskiewskim metrze. Tutaj poznajemy naszego głównego bohatera, Artema. Zostaje mu powierzona misja, od której zależeć mogą losy ocalałej populacji. 

Zapowiada się ciekawie, prawda? I na tym się kończy. Czytając książkę, owszem, znalazłam interesujące momenty, pełne akcji i napakowane dużą ilością wydarzeń. Ale to tylko kropla w morzu, bo przez zdecydowaną większość się wynudziłam. Począwszy od irytującej mnie postaci głównego bohatera, kończąc na nudnej i bezsensownej fabule. Większość scen jest niepotrzebna i stanowi tylko zapchaj dziurę albo lanie wody przez autora. Jakby Dmitry Glukhovsky miał tylko jeden pomysł – zagłada ludzkości i konieczność przeniesienia życia do metra. Ale nie wiedział kompletnie, co ci ludzie mieliby tam robić. Wydawało się, że za punkt honoru sobie postawił napisanie powieści, która ma prawie 600 stron. 600 stron, które nie opowiada zupełnie o niczym.

Znalezione obrazy dla zapytania metro 2033 książka Znalezione obrazy dla zapytania metro 2033 książka 


Dodatkowo styl autora jest tak toporny, jak tępa siekiera. Nie umiałam się odnaleźć w jego pomysłach, w pisaniu i w całej książce. Jest tu dużo fragmentów, które tylko utrudniają czytelnikowi życie. Zamiast zawrzeć opis w kilku zdaniach, Glukhovsky postanowił rozwinąć go na stronę i dochodzić do konkluzji najbardziej na około jak to tylko możliwe, jeszcze utrudniając nam życie używając ciężkich sformułowań.


Po Metro 2033 sięgnęłam, by dowiedzieć się o czym jest. Wiedziałam, że na głównym planie jest zagłada Ziemi, ludzkość mieszkająca w metrze i ich problemy. Ale z tego pomysłu naprawdę można było wyciągnąć coś świetnego, co by zasługiwało na tak dużą popularność. A tak to do tej pory nie wiem, o czym jest ta powieść. Chyba tylko o tytułowym metrze, bo więcej tu się nic nie dzieje. Metro to jedno z moich największych czytelniczych rozczarowań, prawdopodobnie jedna z najgorszych książek, jakie czytałam a także to jeden z tych utworów, którym przyznałam zacną jedną gwiazdkę w ocenach na GoodReads.




Znajdziesz mnie również tutaj: 
 Facebook: https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/ 
Instagram: https://www.instagram.com/thethirteenthbook/ 
Goodreads: https://www.goodreads.com/ewuniunia 
Snapchat: @ewuniunia