A
wydaje się, jakbym wczoraj kupowała bilety…
Wszystko
zaczęło się rok temu w… grudniu? Gdy do sprzedaży weszły bilety na jedyny
koncert Justina Biebera w Polsce. Z tego powodu od jakiejś 9 rano siedziałam w
galerii pod Empikiem i czekałam na godzinę 10, o której otwierali salon. I już
wtedy spotkałam się z potęgą Belieberek, które zaraz po uchyleniu drzwi wpadły
do sklepu i prawie poprzewracały półki, byleby jak najszybciej dobiec do kasy.
Ale ich postępowanie było słuszne. Bilety schodziły jak ciepłe bułeczki. I mimo
że początkowo razem z koleżanką chciałyśmy poszaleć i kupić bilety na trybuny
do sektora A, to nie zdążyłyśmy i dostałyśmy resztkę w postaci sektora C.
Nie,
nie jestem fanką Biebera, a jednak mimo to poszłam na jego koncert. Dlaczego?
Dwa powody. Sorry i Kraków. Uwielbiam
tę piosenkę. A mając koncert pod nosem szkoda byłoby nie skorzystać. Do Kraków
Areny mam bezpośredni dojazd tramwajem i w dodatku dzieli mnie od niej jakieś
20 minut. I… Justin Bieber przyjeżdża do twojego miasta! Justin Bieber!
W
dzień koncertu do Areny jechał bardzo rozrywkowy tramwaj numer 22, w którym 98%
osób zmierzało zobaczyć Biebera. Te pozostałe 2% to motorniczy i jakaś
przypadkowa babcia jadąca do rodziny. Wpuszczanie na trybuny miało zacząć się o
18.45. Pierwszy występ supportu o 19.35 a wyjście gwiazdy wieczoru o 20.40.
Zapamiętajcie te godziny, później wam się przydadzą.
Postanowiłyśmy, że optymalnym rozwiązaniem będzie pojawienie się pod Areną godzinę przed otwarciem wejść. Zanim ogarnęłyśmy, gdzie znajduje się nasze, znalazłyśmy nieswoją kolejkę osób zmierzających na płytę. Dziewczyny w niej mdlały, piszczały, darły się, śpiewały, ryły się na ochroniarzy. A pan ochroniarz stojący po drugiej stronie barykady odpychał je z powrotem, przez co ścisk był tam niemiłosierny. Ale byłyśmy też świadkami radosnego otwarcia dla nich bramek. Jednym zdaniem można to podsumować „I ruszyli!”. Pominę fakt, że ich wejście miało zacząć się zdecydowanie wcześniej, niż to rzeczywiście nastąpiło.
Później
udałyśmy się na poszukiwania naszej kolejki, którą jak w końcu znalazłyśmy,
okazała się być niemiłosiernie długa. Mądrze wbiłyśmy się gdzieś od boku i
szybko zagarnął nasz tłum. Otwarcie wejścia nastąpiło trochę później, niż było
to planowanie. Ale podziwiam organizatorów, że bardzo optymistycznie uznali, że
jedna godzina na wpuszczenie 20 tysięcy ludzi do Areny im w zupełności
wystarczy. Szczególnie, że dostępne były cztery wejścia. Pod tym moim ustawione
było 8 bramek, po cztery na stronę. Każda bramka była pilnowana przez jedną
osobę z obsługi. Z każdej bramki wpuszczano po cztery osoby na kontrolę
osobistą. Tam pani „prostownicą” sprawdzała, czy nie wnosisz metalu, broni,
noży i innych takich rzeczy, którymi możesz zabić Justina (jakbym miała sobie w
niego trafić z trybun C). Weszłyśmy do samego budynku Areny jak już zaczął się
support. Nie to, żebym znała te zespoły, ale chciałam je zobaczyć. A
pozostawało nam jeszcze wdrapać się na najwyższe piętro i odnaleźć swoje miejsca.
Gdy
już pokonałyśmy schody i otworzyłyśmy drzwi na trybuny… WOW. Omiotłyśmy halę
wzrokiem i tęsknie spojrzałyśmy na swoje niedoszłe miejsca w sektorze A, który
był… pusty. Więc podejmując szybką decyzję, zaryzykowałyśmy wbicie na dolne
trybuny. Żadna zbłąkana dusza nie zainteresowała się naszymi biletami przy
wchodzeniu do sektora, w którym de facto nas nie powinno być. Zajęłyśmy miejsca
zaraz na dole koło barierek. I tak spędziłyśmy pierwszą połowę koncertu.
Dopiero kilka minut przed przerwą obsługa postanowiła zainteresować się
sytuacją. Jakiś facet z dzieckiem się oburzył, że zajęłyśmy mu miejsca. Pan z
obsługi zamiast kulturalnie przyjść i powiedzieć „hej, laski, jesteście nie na
swoich miejscach”, to podszedł do mojej koleżanki z wielką obrazą „proszę stąd
wyjść bo zawiadomimy ochronę i wyprowadzimy panią siłą”. Nie ma to jak pertraktacje
w hali, w której nic nie słychać. Grzecznie usunęłyśmy się na schody i tak
spędziłyśmy drugą połowę koncertu. Później okazało się, że ten facet pomylił
sobie rzędy.
Okazało
się też, że weszłyśmy w połowie drugiego supportu. A sam Bieber na scenę
wyszedł 20 minut wcześniej, niż było to zaplanowane. Także nie zdziwiłabym się,
jakby nie wszyscy zdążyli wejść do Areny, a co dopiero zająć swoje miejsca.
Ale,
ale. Koniec o organizacji! Liczy się koncert.
Wydarzenie
mogę podzielić na dwie połowy; na pierwszą – słabszą i drugą – lepszą. W tej
pierwszej oczywiście było wielkie wejście Justina na scenę. Spod sceny
wynurzyła się wielka przeźroczysta klatka-sześcian, w której znajdował się
Bieber śpiewający Mark my words. Tą samą piosenkę, która otwiera album.
Gdy
Bieber po chwili znowu wyszedł na scenę, po prostu zrobił swoją robotę.
Śpiewał, tańczył i w sumie tyle. Dopiero w drugiej połowie zaczął się
integrować z publicznością. Zrobił coś takiego jak „kącik pytań”. Osoby z samych
przednich rzędów, miały okazję zadać Bieberowi pytania. Dla jednej dziewczyny
zaśpiewał One less lonely girl, druga
poprosiła go, aby powiedział „kocham was” po polsku, co bez problemu zrobił.
Dopiero, gdy któraś z fanek zapytała go, czy może z nim zatańczyć na scenie,
zaczął się zastanawiać, wykręcać i ostatecznie jej odmówił. Biedna dziewczyna.
Później poprosił, aby fani trzymali się strikte pytań, a nie propozycji.
Show
było świetne. Fajerwerki, sztuczne ognie, mgła, wybuchy, efekty specjalne…
Jedno wielkie wow. Dodatkowo tancerze, którzy perfekcyjnie znali każdy ruch i
idealnie wpasowywali się w rytm muzyki. A do całego koncertu mam tylko jedną
uwagę i jest ona związana z Bieberem i jego śpiewaniem. Justin tańczył, skakał
i cały czas był w ruchu na scenie. Wiem, że śpiewanie na żywo i wykonywanie tak
skomplikowanych choreografii jest wymagające i o zadyszkę nie jest trudno. Więc
w sumie usprawiedliwienie ma, że śpiewał z playbacku. Ale rozchodzi mi się o
to, że w tle grał sobie playback, a Bieber w ręce trzymał mikrofon. I jak sobie
przypomniał, że ma śpiewać, to śpiewał. I nakładały się dwa głosy na siebie, bo
nagranie szło swoim rytmem a Bieber za nim momentami nie był w stanie nadążyć.
Albo playback sobie gra w tle, a nasza gwiazda sobie tańczy z tancerką i nawet
nie udaje, że porusza ustami. Ale honor trzeba mu oddać, że podczas wolnych
piosenek, takich jak Cold water czy Purpose rzeczywiście śpiewał sam. I
wtedy było słychać, że jego sława nie jest na wyrost i nie wyprzedza jego
umiejętności.
Podsumowując,
koncert był naprawdę niesamowitym show. Miło było popatrzeć na te wszystkie
efekty i posłuchać przy tym muzyki. Nie jestem fanką, a i tak spędziłam miło
czas i nie żałuję swojej decyzji o pójściu na koncert. Dopiero teraz do mnie
dociera to, że rzeczywiście widziałam Biebera, bo po wyjściu z hali
pozostawałam niewzruszona.
To
było wręcz nieopisane wydarzenie dla prawdziwych fanów i jestem w stanie sobie
wyobrazić, co czuli. Dla mnie była to okazja do świetnej zabawy i zobaczenia
niezłego widowiska, przy okazji ujrzenia na własne oczy międzynarodowej
gwiazdy. Skoro na mnie koncert zrobił tak duże wrażenie, to nie dziwię się tym
wszystkim piskom i wrzaskom. Chociaż po powrocie do domu nie było mi tak do
śmiechu, bo przez bolącą głowę długo nie mogłam zasnąć.
Znajdziesz mnie również tutaj:
Facebook:
https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/
Instagram:
https://www.instagram.com/thethirteenthbook/
Goodreads:
https://www.goodreads.com/ewuniunia
Snapchat: @ewuniunia
Wow, to mieszkasz w Krakowie, a ja całkiem niedaleko, bo w okolicach Myślenic. :D Ale mniejsza . Ja bym się nie wybrała na ten koncert. Bałabym się, że mnie zmiażdżą psycho fanki. :D A zresztą nie przepadam za Justinem. Wolałabym iść na koncert Lindsey Stirling, ale portfel jest pusty, więc mogę pomarzyć. :(
OdpowiedzUsuńJak już znalazłam się pod areną, to zaczęłam się bać tych wszystkich fanek. Niby w kolejce wszystkie miłe i uczynne, a jak przychodzi chwila otwarcia wejść, to są zdolne cię pobić, aby wejść wcześniej. I te piski...
UsuńNie jestem fanką, ale miło, że Tobie się koncert spodobał! :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę ci. Koncerty zawsze są niesamowite, a ta atmosfera...
OdpowiedzUsuńW sumie nie szalej za Bieberem, ale ma fajne piosenki!
Lubię chyba tylko 3. Sorry, Love yourself i... tytułu nie pamiętam xd. Ale specjalnie kupiłam sobie album jakiś czas temu, żeby nie wyjść na ignorantkę i w sumie to wyrobił się chłopak xd
UsuńJejku zazdroszczę ci , że byłaś na tym koncercie. Ja chociaż nie jestem fanką Justina to jak oglądałam te wszystkie snapy z jego koncertu to naprawdę zaczęłam żałować, że nie kupiłam sobie biletu :( Może następnym razem się zdecyduję.
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do tagu! Szczegóły tutaj: https://bookwithhottea.blogspot.com/2016/11/the-pokemon-book-tag.html
Ja tak miałam dwa lata temu z koncertem Katy Perry, a jej nie uwielbiam. Więc tym razem uznałam, że pójdę i przynajmniej będę żałować, że poszłam a nie, że nie poszłam xd.
UsuńOjej, pokemony! Dziękuję za nominację! ;)
Ja może i nie jestem jego mega fanką ale zazdroszczę i też chciałabym tam być :)
OdpowiedzUsuńWidziałam, jak to wszystko wyglądało. Aż mi głupio, że mogłam być taka jak one, ale z innym zespołem. Tak świrować, piszczeć, bo piosenkarz powiedział, że chciałby tu wrócić. Proszę was, każdy tak mówi, każdy potrzebuje fanów, żeby kasę zarobić. Nie powie wam "Polska jest do dupy" tylko dlatego, żeby hajs się zgadzał. Nic do jego muzyki nie mam, ale do osoby... Po prostu smutek
OdpowiedzUsuńOsz ty, Werka! Nawet zapytał później jak jest po polsku "I love you"! Fangirling 100%.
UsuńAle jedna laska go zapytała jak mu się podoba Kraków? (albo czy coś zwiedził w Krakowie...) a on odpowiedział, że nie miał czasu, bo przyjechał od razu z lotniska i też od razu po koncercie leci z powrotem. :C :C :C
Koncerty są super! Mają w sobie jakąś magiczną moc! Nie byłam na jego koncercie, bo to zupełnie nie moje klimaty :D
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie! :)
Wow, cudownie jest posłuchać o koncercie, na którym ktoś rzeczywiście był! Taka relacja z pierwszej ręki! Dzięki :)
OdpowiedzUsuńFajnie się masz, że możesz zobaczyć swojego idola na żywo. Mój nie żyje już od prawie 25 lat :(
OdpowiedzUsuńNie jestem jego fanką ale pewnie gdybym miała koncert pod nosem to też bym poszła :P
OdpowiedzUsuńNie ma to jak być na koncercie. Niesamowite emocje i wspaniałe wspomnienia :)
OdpowiedzUsuńZapraszam-Mój blog
Odwdzięczam się za każdą obserwacje :)
Fajna sprawa, jakoś nie przepadam za nim, ale piosenkę "Love yourself" bardzo lubię :) Gratuluję,że się udało :D
OdpowiedzUsuńJa także! Love yourself i Sorry. I to tyle, chociaż jego piosenki mega wpadają w ucho
UsuńJa lubię Biebera i uważam, że ma niesamowity talent, więc zazdroszczę :) troche szkoda, że zaczął w tak młodym wieku no bo się pogubił, ma na koncie kilka przykrych akcji, ale jest bardzo młody i myślę, że trochę przytłoczony tym co się wokół niego dzieje.
OdpowiedzUsuńJestem wielką fanką Justina już dawno i to, że uczestniczyłam w tym jest dla mnie wspaniałe. Szczególnie, że całe wydarzenie jest nazywane przez zagranicznych fanów "najlepszym" i porównywane z pierwszym koncertem Justina z MSG
OdpowiedzUsuńhttps://wiktoria-komisarz.blogspot.com/
Nigdy nie oglądałam innych jego występów (poza tymi pokazanymi w filmie Never say never (??)) ale w tym koncercie było coś, czego później nie widziałam na nagraniach na yt z innych miast. Ale wrażenia na żywo zawsze są inne ;)
Usuńnie lubie go :P przyznaje sie szczerze ale mi nei przeszkadza ze ktos go lubi,. slyszalam ze jego ostatnia piosenka jest fajna :D pozdrawiam!: )
OdpowiedzUsuńFanką szczególnie nie jestem, ale lubię od czasu do czasu posłuchać jego piosenek. Nie wiem czemu, po prostu wprowadzają mnie w dobry nastrój :) Kilka moich koleżanek również były (no bo jakże nie skorzystać z okazji jak Justin był w ich i zarazem moim mieście) i nie mogły przestać gadać o koncercie (szczególnie końcówka ekhem ekhem...)! Podobno byłe rzeczywiście rewelacyjnie, choreografia skomplikowana i zapierająca dech - tak samo jak sam Justin :) Cieszę się, że świetnie się bawiłaś! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, chocabooks
Czy Justin zapierał dech w piersiach... Nie wnikam XD. Ale końcówka faktycznie ciekawa. taniec w deszczu... Na jednym ze zdjęć powyżej masz mniej więcej obraz tego, co się działo. Ale było oczywiście na żywo więcej tańca i więcej playbacku
UsuńNie przepadam za Justinem, ale fajnie, że Ty dobrze się bawiłaś na koncercie, to jest najważniejsze. ;) Ale słyszałam właśnie o tej beznadziejnej organizacji, bo faktycznie niektórzy skarżyli się, że weszli pół godziny/godzinę po tym, jak Justin zaczął śpiewać, więc wyszło niezbyt profesjonalnie.
OdpowiedzUsuńA ja nie widzę usprawiedliwienia dla śpiewania z playbacku. Byłam na Video i choć oni też byli ruchliwi, zwłaszcza wokalista, to nie był to playback....
OdpowiedzUsuńZresztą ja nie lubię Biebera jako osoby, choć nie dziwię się, że odmówił fance wejścia na scenę, bo jednak jest gwiazdą, a może była to jakaś psychofanka.
Bieber raczej nie zachęciłby mnie do pójścia na koncert, nawet gdyby było to w moim mieście (chyba za stara jestem ;) ), ale samo show musiało być rzeczywiście świetne. :) Fajnie, że masz po koncercie tak wiele pozytywnych wrażeń. :)
OdpowiedzUsuńTen moment, gdy ja musiałam wstać o 5 rano by się ogarnąć i zdążyć na pociąg do Krakowa. A ty miałaś 20 min aż zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńbibliotekatajemnic.blogspot.com
Właśnie z tego powodu poszłam na koncert. Ale mam nadzieję, że ci się podobało i że było warto! ;)
UsuńByłam na koncercie i było świetnie:) Ale organizacja była do kitu
OdpowiedzUsuń