Przyznać
się, bez bicia, kto nie słyszał w ostatnich miesiącach nic o polskim
bestsellerze 365 dni? Blanka Lipińska ze swoją powieścią
erotyczną szturmem zawładnęła półkami w Empiku i sercami czytelniczek,
które gustują w tego typu literaturze. W połowie lutego zaś znienawidzili ją ci
wszyscy partnerzy oddanych fanek, którzy z wielkim bólem musieli wybrać się na
ekranizację historii Laury i Massimo do kina na Walentynki.
Miałam szalony plan wziąć się za książkę
i ją przeczytać, bo przecież już
mnie znacie, ja lubię takie kontrowersyjne sprawy testować na własnej skórze,
bo wolę wyrobić swoje własne zdanie niż ufać czyimś nie do końca obiektywnym
opiniom. No i tak ten mój pomysł sobie odkładałam i odkładałam… Zmobilizowałam
się dopiero na początku tego roku, by wyrobić się przed premierą filmu. I
poległam. Dotarłam do połowy książki,
ale nie byłam w stanie czytać tego dalej. Już byłam przekonana, że rzucę to w
kąt, bo tego naprawdę w pewnym momencie nie dało się czytać.
Do kina poszłam z koleżanką, oczekując, że wybieramy się na największą szmirę tego
roku. Uzbrojone w popcorn, nachosy i chipsy (chipsy na nielegalu, nie powinnam
się przyznawać) bawiłyśmy się
fenomenalnie komentując każdą scenę i wytykając nawzajem niedorzeczności
płynące z tego filmu.
Później spięłam pośladki i dokończyłam
książkę. Najwidoczniej brakło mi już
zajęć podczas tej naszej kwarantanny, do tego z pomocą przyszedł mi audiobook, który nie wiem, czy nie był
jeszcze bardziej żenujący od wersji papierowej. Miał jednak jedną zaletę – czytał
się sam, a ja w trakcie mogłam zrobić coś pożytecznego, na przykład upiec
ciasto albo posprzątać bałagan.
Naprawdę jestem świadoma, że 365 dni wywołuje wiele kontrowersji
jeśli o swoją szkodliwość społeczną.
Sprawy takie jak molestowanie, gwałty czy inne nadużycia względem głównej
bohaterki wywołują potężną burzę w internecie. Na ten temat można naprawdę
wytoczyć głęboką dyskusję, czy przeciwnicy mają rację w tym zakresie, czy są po
prostu przewrażliwieni. Jednak tutaj w to nie będziemy się zagłębiać i nie zamierzam roztrząsać, czy Lipińska
propaguje złe wzorce, czy też nie. Skupiamy się tutaj na historii jako
tekście kultury mającym zapewnić rozrywkę i sprawić, by się o nim mówiło. A to,
czemu zaprzeczyć się nie da, autorce się udało.
Przechodząc
już do rzeczy, bo wstęp wyszedł mi równie wciągający co ósmy odcinek sześćdziesiątego
sezonu Mody na sukces. W 365
dniach poznajemy Laurę, która wybiera się ze swoim chłopakiem na wakacje na
słoneczną Sycylię. Podczas włoskiego urlopu dziewczyna ni stąd, ni z owąd zostaje
porwana przez szefa lokalnej mafii, don
Massimo, dla którego jest kobietą ze snów (dosłownie). Gangster daje jej równy rok na to, by go pokochała. A Laura, no
cóż, nie za bardzo ma jakieś wyjście, bo jednak ona jest jedna, a sycylijska
mafia całkiem spora.
Książka – 365 dni, Blanka Lipińska
Zaczynając
moje wylewanie żali od książki… Styl
pisania Lipińskiej to jest jakiś żart, który na początku był nawet trochę
śmieszny, bo tekst wygląda jakby nie przeszedł żadnej redakcji, to z każdą
kolejną stroną moje rozbawienie zamieniało się w rozpacz i łkanie nad ebookiem.
Składnia leży gdzieś pod mostem Grunwaldzkim i nie powiedziała, kiedy wróci. Dialogi są tak samo żenujące jak fabuła Ukrytej prawdy, a myśli głównej
bohaterki nie mają nawet ułamka inteligencji.
Fabuła w pewnym momencie również zaczyna
przypominać żart. Na początku niby
wszystko jest fajnie, pomysł na dziewczynę ze snów, porwanie, uziemienie Laury
na cały rok w pięknej rezydencji i mega przystojny Włoch u boku… no tego
jeszcze nigdzie nie grali, prawda? Ale im dalej w las (czy może raczej tutaj im
dalej we Włochy), tym robi się gorzej. Jedna
akcja zdaje się nie wynikać w żaden sposób z drugiej, rozdziały są
pourywane w dziwnych miejscach, wprowadza się pewne wątki tylko po to, by
wybrnąć z problemu z braku alternatywnych pomysłów, a później całkowicie się o
tym zapomina, by po kilkudziesięciu stronach do tego wrócić bez żadnego ładu i
składu. Idealnym przykładem jest choroba głównej bohaterki, która raz gra
główne skrzypce, raz zdaje się nie istnieć. Może to ja nie umiem w medycynę,
ale jak ktoś choruje na serce, to chyba powinien o tym pamiętać przy każdych
większych ekscesach, prawda? A tutaj raz Laura przebiegnie całe miasto bez
zadyszki i nikt się tym nie przejmie, a za drugim razem za szybko zejdzie po
schodach i krzywo weźmie oddech, by przyleciał do niej sztab lekarzy z
medykamentami.
Główna
bohaterka wymyśliła sobie czarujące określenie na swojego porywacza – Czarny.
Dlaczego? Niezbadane są wyroki Blanki Lipińskiej. Bo Włoch, bo ciemna karnacja…
ale naprawdę, bez tego w zupełności dało się obejść, bo ilekroć padało to jakże
piękne zdrobnienie, dostawałam ciarek z zażenowania.
Za
to wskazując na plusy, bo o dziwo
też tu takie są, w bardzo fajny sposób
autorka zderzyła ze sobą dwie kultury. Massimo jest prawdziwym Włochem, z
odpowiednim temperamentem i w ogóle, a Laura nie boi się rzucić paroma
rodzimymi przekleństwami. Również widać,
że Lipińska zrobiła research na temat działania sycylijskich mafii. Nie mam
pojęcia, na ile ma się to do rzeczywistości, ale w sumie nie ma to jakiegoś
większego znaczenia. Mogłaby sobie to nawet i wszystko wymyślić, ale ważne jest
to, że opisała cały ten mechanizm w
zadowalający sposób. Czytelnik czuje, że faktycznie może to tak wyglądać, że to
tak kręci się mafijne interesy. Bo wiecie, rzadko bywa, by w powieści
erotycznej o gangsterach faktycznie było coś o tych gangsterach ponad fakt, że
nimi po prostu są. Tutaj cała ta mafia naprawdę daje sobie radę. I chociaż
główna bohaterka raczej nie bierze czynnego udziału we wszystkich machlojkach,
a raczej jest biernym słuchaczem opowieści, to jednak nie mam do czego się
przyczepić, bo całość kręci się nawet nieźle.
No
i najważniejsze czyli sceny erotyczne,
które są… no jak z powieści erotycznej. Co tu więcej można powiedzieć.
Akurat na plus, że Lipińska nie postanowiła posługiwać się jakimiś bobrami czy
innymi Wewnętrznymi Boginiami. Postawiła na prostotę, co w większości
przypadków jest lepszym rozwiązaniem niż przesyt.
Za
to ciekawa jestem, ile można byłoby zarobić na tych wszystkich lokowaniach
luksusowych produktów, o jakie pokusiła się autorka. Na każdej stronie roi się
od sukienek od Chanel czy innych Diorów, co czasem irytowało, bo opis ubioru
głównej bohaterki przez połowę był banerem reklamowym.
Film – 365 dni, Barbara Białowąs / Tomasz Mandes
Do
filmu na podstawie powieści przechodząc. Przyznałam mu szalone 4/10 gwiazdek na
Filmwebie z czterech prostych powodów.
Gwiazdka
numer 1 za cudowne włoskie widoczki.
Lampedusa z pierwszej sceny to raj dla oczu. Sycylijska posiadłość Massimo, ten
zamkowy klimat i wszystkie pięknie urządzone pokoje mogą zawstydzić całą Ikeę.
Ogólnie film został nakręcony w bardzo ładny sposób i widać, że nie oszczędzali
na lokacjach, co zaowocowało przepiękną oprawą, na którą miło się patrzy.
Gwiazdka
numer 2 za zachowanie realiów językowych.
Bo wiecie, taka disneyowska Mulan
dzieje się w głębokiej Azji, a bohaterowie jak gdyby nigdy nic gadają sobie po
angielsku i wszyscy są zadowoleni. A tutaj? Laura jest Polką z krwi i kości,
Massimo to typowy Włoch. Laura tutaj pod nosem przeklnie sobie w ojczystym
języku, tutaj Massimo ze swoimi Minionkami pogada po włosku, ale bohaterowie
między sobą gadają po angielsku. Może to też dlatego cały film ma trochę
bardziej światowy klimat.
Gwiazdka
numer 3 jest za muzykę. Prosta,
rozrywkowa, wpadająca w ucho i po prostu przyjemna do słuchania. Aż mimowolnie
człowiek tupta sobie nóżką, a później nuci melodię pod nosem. Niektóre piosenki
są zaśpiewane przez Michele Morrone czyli aktora grającego Massimo. I tak, jak
mam być szczera, to o wiele lepiej wychodzi mu zabawa w piosenkarza niż w
aktora.
Gwiazdka
numer 4 wędruje do Magdaleny Lamparskiej
za rolę przyjaciółki głównej bohaterki. Poznajemy ją praktycznie pod sam koniec
filmu, a jednak to ona kradnie całą
produkcję i zdecydowanie jest najlepiej zagraną postacią. Jest zabawna,
cięta, pełna sarkazmu i mówi to wszystko, o czym widz sobie myśli podczas
seansu. W punkt wyraża wszystkie emocje, a każda scena z nią jest pełna humoru
i bawi.
Dobra,
to przechodząc teraz do konkretów. Jeśli o fabułę chodzi, no to mamy podobną
sytuację, jak w przypadku książki. Chociaż i tak mam wrażenie, że film naprawia pewne kwestie, które w
książce nie wyszły lub były po prostu zbędne. Na przykład całkowicie
pominięto chorobę głównej bohaterki, co okazało się dużą zaletą. Jednak przy tym wszystkim wydaje mi się, że
scenariusz wiele rzeczy potraktował po łebkach, przez co pomiędzy niektórymi
scenami nie ma logicznego przyjścia – one z siebie nie wynikają w żaden
naturalny sposób, co trochę wybija z rytmu, a człowiek zaczyna się zastanawiać,
czy przypadkiem za długo nie mrugał.
Pomiędzy głównymi bohaterami nie ma ani
grama chemii. Nic, kompletne zero. Ich
dialogi są żenujące, nie ma żadnego magnetyzmu, nic, co wskazywałoby na jakieś
emocje pomiędzy nimi. Do tego tutaj można przyczepić się do rzeczy, którą
wcześniej uznałam za plus. Dla aktorów język angielski nie jest językiem
ojczystym, przez co akcenty są takie, jakie są, ale to może jest nawet i
urocze, może dodaje więcej realizmu. Jednak
wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że aktorzy skupiają się bardziej na
wypowiedzeniu swojej kwestii poprawnie językowo, niż na zagraniu danej sceny,
przez co mamy do czynienia z dwoma deskami sztywno recytującymi swoje kwestie
jak na konkursie dla ośmiolatków.
Aspekt mafijny w filmie opiera się tak
naprawdę na czarnych, luksusowych samochodach, prywatnych samolotach i facetach
w garniturach z bronią przy pasie.
W sumie to tyle. Więcej o mafii z tego filmu się nie dowiadujemy. Jednak sam wygląd Michele Morrone kojarzy się
właśnie z takim włoskim gangsterem, także przynajmniej to jakoś się udało.
No
i największa kontrowersja tego filmu, która aż sprawiła, że kinowa wersja
plakatu wyświetlana na lobby została ocenzurowana – sceny erotyczne. Dystrybutor zażyczył sobie dla tej produkcji
ograniczenia 18+ i powiem, że słusznie. Blanka Lipińska cały czas zachwalała,
że będzie gorąco i na pewno nie będzie grzecznie. Wyszło tak jak zwykle. Sceny erotyczne praktycznie można policzyć
na palcach u jednej ręki. Wiele z nich nakręcono tak, by widz tylko się
domyślał, co robią główni bohaterowie. Jest jednak parę takich, które
faktycznie zasługują na łatkę „+18”. Jednak przy okazji wprawiają widza w zażenowanie i małe zmieszanie, bo wyglądają jak
jakiś teledysk do piosenki w wersji porno (mówię tu o scenie na jachcie, hehe).
Ah,
no i jak myślicie, że ta już słynna fraza z trailerów Are you lost, baby girl? pojawia się tu tylko raz, to się mylicie,
bo jest ich o wiele więcej.
Z
innych easter eggów można jeszcze zwrócić uwagę na to, że główna bohaterka w
pewnym momencie filmu postanawia całkowicie zmienić swój wygląd. Obcina włosy
na krótkiego boba i farbuje się na blond, przez co do złudzenia przypomina
Blankę Lipińską. Przypadek?
A
jak już o autorce mowa, to i ona dostała swoje 5 minut w filmie! Czy może
raczej 5 sekund. Zagrała pannę młodą w jednej bardzo krótkiej scenie, która
totalnie nie ma żadnego wpływu na fabułę, przez co można odnieść wrażenie, że
napisano ją specjalnie po to, by Lipińska założyła białą kieckę i wyszła pod
rękę ze swoim fikcyjnym mężem z kościoła.
O,
jeszcze mam dwie ciekawostki. Tę scenę balu maskowego kręcono na zamku w
Niepołomicach pod Krakowem. A Tomasz Mandes, czyli drugi z reżyserów
odpowiedzialnych za ten film, dał się poznać wcześniej szerszej publiczności w
serialu Malanowski i partnerzy (który
kiedyś bardzo lubiłam oglądać!).
Książka vs. Film
No to tak. Chociaż w książce mafia
została o wiele lepiej przedstawiona, to to w filmie Massimo wygląda na
większego gangstera. Ale jak już
wcześniej pisałam, to raczej zasługa toporności aktora, który wciela się w tę
rolę.
W książce mamy bardzo dużo sprzeczek
pomiędzy głównymi bohaterami.
Oboje mają ciężkie charaktery. Massimo to nie dość, że Włoch, to jeszcze głowa
mafii, zaś Laura nie da tak łatwo sobą rządzić, przez co wielokrotnie dochodzi
do spięć pomiędzy nimi. W powieści
przedstawiono je o wiele lepiej niż w filmie. Bo w filmie… no nie ma ich
praktycznie w ogóle. A to jednak one dodawały tego takiego „smaczku” całej
historii. Wiecie, że Laura nie jest ciepłą kluchą i nie daje się przekładać z
miejsca na miejsce jak poduszkę, tylko faktycznie ma coś do powiedzenia, bo
posiada swoje zdanie.
Ogromną
zasługą filmu jest to, że nie znajdziemy w nim koszmarnego stylu Blanki
Lipińskiej. Już nawet te kiepskie i żenujące dialogi są o wiele lepsze niż
oryginalnego materiału, który znajdziemy w powieści.
No
i na koniec. Książka jest zdecydowanie
bardziej rozwinięta, ale przez to bywa jednostajna i momentami przynudza. Film
jest zdecydowanie bardziej dynamiczny, chociaż również bez szału, czasem
można przysnąć. Za to widać, że zakończenie zrobili na szybko, bez zbudowania
wcześniejszego napięcia, co kolejny raz budzi zażenowanie i lekką frustrację,
że za rok o tej samej porze spotkamy się
na ekranizacji drugiej części, bo zdecydowano się na cliffhangera.
Dobra,
to by było na tyle, jeśli chodzi o moje wylewanie żali. 365 dni to nie jest utwór
górnych lotów, ale dobrze się sprzedaje, więc chyba warto wiedzieć dlaczego.
Autorka osiągnęła to, co chciała. Bardzo duże grono jest zakochanych w tej
historii, jeszcze większe ją czytało lub oglądało, a cała masa kojarzy tę
historię, bo jednak jest o niej bardzo głośno.
Film nie jest aż taki zły. Polecam zebrać się w gronie przyjaciół (po kwarantannie,
bo teraz to nielegalne!) wraz z napojami wysokoprocentowymi i wykorzystać fakt,
że niedawno wleciał na Netflixa. Książkę raczej odradzam, bo nie ma co się
męczyć. Chyba, że lubicie się w erotykach, wtedy droga wolna, mogę wam tylko
wskazać adres do księgarni.
To
teraz się przyznam, że książka mi się
okrutnie nie podobała. Ten styl, ta ogólna żenada. Ale film? Film nie był taki głupi. Poszłam na niego
nastawiona na najgorsze, więc może to dlatego mam taką dobrą opinię, że nie
sprostał moim oczekiwaniom, dla odmiany w tym pozytywnym sensie, okazując się
być lepszym niż na wejściu zakładałam. A już na pewno teraz, gdy mam
porównanie, to śmiało mogę stwierdzić, że film
jest o wiele, wiele lepszy od książki.
Nie planuję poznać tej historii w żadnej formie. 😊
OdpowiedzUsuńI prawdopodobnie nic przez to nie stracisz
UsuńMiałam okazje czytać oraz ostatnio widziałam film na netflixie :)
OdpowiedzUsuńZ książką szału nie ma, a film faktycznie miał piękne widoki (jako były pracownik kina przymknęłam oko na te chipsy) :D grunt to mieć radochę!
To ja, jako obecny pracownik kina, nie powinnam pokazywać złych wzorców XD
UsuńKsiążka nawet mi się podobała, ale druga cześć to już koszmar straszny. Na filmie czułam się zażenowana na tych scenach seksu (nie lubię erotyków xd), ale calosc faktycznie dało się oglądać. Chociaż aktorzy mi nie pasowali kompletnie. Massima wyobrażałam sobie kompletnie inaczej, a Laura wyglada jakby za dużo botoksu w twarzy, strasznie tego nie lubię.
OdpowiedzUsuńJa się właśnie zastanawiam, czy chcę się męczyć z drugą i trzecią częścią. Póki co nie doszłam do żadnego wniosku XD
UsuńKsiążki czytać nie będę, to jest pewne, ale film? Nie spieszy mi się do oglądania, ale może kiedyś...
OdpowiedzUsuńMówię ci. Butelka wina, dobre towarzystwo i 365 dni na Netfliksie
UsuńZ czystej ciekawości obejrzałam na Netflixie i również dałam 4/10. Nie nastawiałam się na arcydzieło i taki film dostałam. Poza tym widoki Włoch oraz muzyka to główne atuty tego filmu. Lamparska z jednej strony mnie wkurzała w tym filmie, a z drugiej waliła bohaterce fakty, które miałam cały czas na języku. Sceny seksu powodowały u mnie wybuchy śmiechu. Wiem, że książka jest słaba a mimo to film mnie zachęcił do przeczytania. Słuchałam fragment audiobooka więc wiem, że się pośmieje kolejny raz.
OdpowiedzUsuńJa w każdej scenie z Lamparską śmiałam się jak fretka. Zabawna, fajna postać, a do tego potwierdza wszystkie niedorzeczności, jakie kotłują się w człowieku, gdy to ogląda
UsuńAudiobook to farma śmiechu XD
Noe planuję ani czytać książki, ani oglądać filmu, który z hukiem niedawno trafił na Netclix. Noe dało się p tym nie dowiedzieć.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Netflix bombarduje człowieka grafikami czy tego chcesz, czy nie xd
UsuńKsiążki nie czytałam - nie moje klimaty. Film z ciekawości zobaczę.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, jaki czek musiałby mnie namówić, na przeczytanie tej książki i obejrzenie tego dzieła. Ale spokojnie, to tylko moda ;) minie jak wszystko inne. Oczywiście nie obrażam tutaj nikogo. Jeżeli ogladasz/czytasz takie książki/filmy i czujesz się z tym dobrze - to super! Ważne, ze się z tego cieszysz!
OdpowiedzUsuńNie lubię i nie czytam z reguły, ale lubię wiedzieć, za czym szaleje pół internetu, a czego nienawidzi drugie pół ;)
UsuńJestem naprawdę ciekawskim stworzeniem i po prostu uwielbiam wiedzieć. Popełniłam jednak już błąd wczśniej, gdy przeczytałam 50twarzy... trauma pisarska do końca życia, nie mówiąc już o samej historii, więc filmu nei oglądałam. Zamierzałam zignorować z tego powodu sam fakt powstania 365 dni... Niestety coś poszło nie tak. - To tylko moje zdanie, ale książka napisana tak nudnie, błędnie stylistycznie i bez jaiegokolwiek polotu, że wystarczyła godzina, żeby ją przeczytać, bo żaddna strona ni wnosiła nic interesującego a każdy następny rodział można było przewidzieć. Film to istna porażka kinematografii - obawiam się, że te tłumy dan biegnące do kina na ten 'hicior' miały po prostu nadzieję pogapić się na pewnego Pana bez koszulki. Jeśli jednak komus sie podobała ksiązka czy film - w porządku, nie neguję - w końcu ile ludzi tyle opini i upodobań :)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem książka jest od Greya o wiele lepsza. W Greyu jednak styl autorki nie bolał mnie aż tak bardzo. Natomiast w przypadku filmów jest odwrotnie. Grey nudny jak flaki z olejem, 365 troszkę ciekawsze XD
UsuńDla mnie ani książka, ani film. Styl pisania i dojrzałość Blanki L. jak u 12-latki, natomiast film i to drewniane aktorstwo.. a najgorsze były właśnie sceny erotyczne, bo miny i zachowania bohaterów wyglądały jakby dopadła ich jakaś choroba, nie wiem czy wirus, czy udar, coś w tym stylu... Zero napięcia seksualnego, zero chemii i wysilanie się na bycie sexy (mówię tu o scenie jak Laura konsumowała loda, albo obczajała fallusa Massimo pod prysznicem). Tragedia i strata czasu. W sumie jedynie dobre do pośmiania się, choć momentami ogarnia skrajna irytacja.
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100%!
UsuńJa z kolei spotkałam się z pozytywnymi opiniami tej książki i mam zamiar ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńBo jednak tylko pół internetu tę powieść hejtuje. Drugie pół ją lubi ;)
UsuńTak chyba już jest, każdemu podoba się co innego 😁
UsuńHejt hejtem, ale warto samemu ją przeczytać bo mam cynk od znajomych, że jest ok!
UsuńNie czytałam książki, ale obejrzałam film jak pojawił się na Netflixie - był okropny. Ze cztery razy chciałam go wyłączyć, ale mówię "może jeszcze jakoś wybrną". Niestety, nie wybrnęli.
OdpowiedzUsuńPewnie też by mi się nie podobał...
Usuńrecenzja świetna, ale ani książki nie przeczytam ani filmu nie obejrzę, nie lubię po prostu takich wydumanych historii, które na dokładkę robią wiele złego a nic dobrego...
OdpowiedzUsuńDziękuję! <3
UsuńNie czytałam książki - zniechęciły mnie te wszystkie negatywne opinie. Dałam za to szanse filmowi i moim zdaniem najgorzej nie było. U mnie największy plus mają Muzyka i Wlochy. No dobra... Olga też 😁
OdpowiedzUsuńBo film aż taki zły nie jest! Tylko nie wiem w sumie, czy ja tak uważam, bo to prawidłowa opinia, czy po prostu jestem miło zaskoczona, bo założyłam najgorsze, a film był trochę lepszy XD
UsuńTa książka nie jest dla mnie ;) Wolę bardziej fantastyczne klimaty
OdpowiedzUsuńChyba nie wybiorę ani książki ani filmu, ale słyszeliśmy dużo na ten temat
OdpowiedzUsuńCzytałam już kilka recenzji filmu i książki i chyba nie jest to książka dla mnie. Mało ambitne kino.
OdpowiedzUsuńMało to mało powiedziane. Ale w sumie nigdy nie aspirowało do takiego miana
UsuńZ tym tytułem zrobię dokładnie to samo co z 50 twarzami Greya - udam, że nie istnieje. ;)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony, fajnie, że się sprzedaje - z drugiej boli, bo są pisarze, którzy tworzą zajebiste historie, siedzą nad nimi miesiącami, pracują w pocie czoła, a ostatecznie mogą pomarzyć, żeby zarobić takie pieniądze jak pani Lipińska. Bo ich powieści nie są tak kontrowersyjne, bo nie są to erotyki, bo sami nie mają finansowego zaplecza i znajomości. Trochę przykre, że bestsellerem jest coś tak... słabego. A jeszcze jak ktoś potem uważa, że pani Lipińska świetnie pisze? Ała.
Bo ideą bestsellera jest to, że się dobrze sprzedaje, a nie, że w sam sobie jest dobry. Jednak ludzie lubią kontrowersję, ktoś rzucił temat, ktoś inny głodny wrażeń uznał, że sprawdzi i tak poleciało
Usuńjak bez bicia? Jak best seller? Besteller powinien mieć super sprzedaż
OdpowiedzUsuńNo i ma :)
UsuńCzytałam ale to była udręka. Filmu nie widziałam i jakoś mnie nie kusi. :)
OdpowiedzUsuńNie chcę się zaznajamiać z tym tytułem, ani w formie książki, ani filmu. Zbyt wiele negatywnych słów przeczytałam i usłyszałam aby stracić na to czas.
OdpowiedzUsuńMnie tylko ciekawi, że wszyscy są krytyczni, a Blanka jest najlepiej zarabiającą pisarką w Polsce. To kto kupuje jej książki???
OdpowiedzUsuńNo jednak najpierw trzeba kupić, potem przeczytać, a dopiero potem można krytykować. A że wielu jest ciekawych, to i bestseller się zrobił
Usuńbyła opcja ciekawego przedstawienia relacji między postaciami bo jest na pewno nietypowa, ale po co to komu lepiej wpakować pół godziny nic nie znaczącego seksu i siemanko
OdpowiedzUsuńPodziwiam, że jednak się zmusiłaś, żeby tę książkę przeczytać. Ja nie planuję tego czytać, ale na film też poszłam z przyjaciółkami, ubawiłyśmy się setnie i komentowałyśmy prawie każdą scenę :D Nikt nam w kinie na szczęście nie zwrócił uwagi, bo wszyscy na sali reagowali podobnie :D Zaskoczona byłam tylko tym, że Wrocławski tam gra, a bardzo go szanuję za jego role teatralne! No i krajobrazy były ładne :D
OdpowiedzUsuńNa końcowym etapie czytania słuchałam audiobooka, a w międzyczasie piekłam ciasto XD
UsuńU mnie na sali też nikt nie był za bardzo oburzony gadającymi widzami, wszyscy cisnęli taką samą bekę XD
Przy książce dotrwałam do 30 strony, więcej nie dałam rady. Film kiedyś obejrzę, ale kiedy, to nie wiem :)
OdpowiedzUsuńMi książka bardzo się podobała, niestety film jest słabszy od książki
OdpowiedzUsuńObejrzałam film, jak już się oswoiłam z nim to dotrwałam do końca. Jest na pewno kontrowersyjny, pod kilkoma względami :)
OdpowiedzUsuńŻeby tylko pod kilkoma
UsuńNie wiem, czy dam radę przeczytać - wolę obejrzeć film, sądzę, że mimo wszystko bardziej od książki przyswajalny?
OdpowiedzUsuńNa pewno krótszy i mniej rozlazły
UsuńPrzeczytałam w ramach wyzwania i mam takie samo zdanie jak Ty. A film również cenię za to co Ty - klimat, muzyka i mało dialogów autorstwa Lipińskiej ;]
OdpowiedzUsuńPoza tym, autorka zapowiadała takie nowoczesne sceny seksu, a tymczasem... seks jak seks. Nic szczególnego.
Jak to są nowoczesne sceny seksu to ja jestem kosmitą XD
UsuńKiedyś przejrzałam w księgarni i jakoś mnie specjalnie nie zachęciła. To się raczej nie zmieni! :)
OdpowiedzUsuńTakie klimaty to nie moja bajka. Za książkę się nie wezmę, a film obejrzałam z siostrą i moim zdaniem jest jednym z najgorszych jakie oglądałam.
OdpowiedzUsuńNie, nie i jeszcze raz nie! Próbowałam swego czsu z polecenia znajomej przeczytać "50 twarzy Greya" - ale byłam w stanie przebrnąć tylko przez pierwszy tom. Potem im dalej, tym gorzej. Podejrzewam, że z literacką "twórczością" Blanki byłoby bardzo podobnie.
OdpowiedzUsuńWolę zdecydowanie książkę, wyjątek: Władca Pierścieni
OdpowiedzUsuńmnie i książka i film ominęły, nawet nie widzę tego szumu, bo się nim nie interesuje ;-), ale podoba mi się to, że film trochę naprawiał fabułę książki ;-)
OdpowiedzUsuńObejrzałem i... tyle. Nic specjalnego. Chociaż książka minimalnie lepsza, to i tak nie widzę żadnego powodu, żeby się nad nią zachwycać.
OdpowiedzUsuń