Chyba
wszyscy wspólnie możemy uznać, że Dom z papieru stał się na tyle głośnym i
ważnym serialem w ostatnich latach, że zasługuje na pełne podsumowanie,
ocenę i szczegółowe omówienie, bo akurat przy tej produkcji jest o czym gadać.
Także premiera najnowszej części przygód Profesora i jego bandy jest idealnym
pretekstem, by podzielić się z wami moją szerszą opinią na ten temat.
Zacznę
od lekkiego wprowadzenia i zahaczę od prywaty. Po Dom z papieru sięgnęłam dwa lata temu, gdy dostępny był pierwszy
sezon podzielony na dwie części. Gdy serial trafił na Netflixa, zrobiło się o
nim bardzo głośno. No bo kurczę, pomysł na napad na mennicę, by wydrukować
sobie kilkanaście milionów euro? Wchodzę w to! Jednak nie pokochałam tej produkcji od pierwszego wejrzenia. Dwie pierwsze
części, chociaż miały genialny pomysł na fabułę, cierpiały na brak gotówki.
Realizowane były przez lokalną hiszpańską stację telewizyjną, której raczej nie
stać na wielkie wybuchy, strzelanki i pościgi, które powinny znaleźć się w
serialu o wielkim napadzie. Wiecie, to jest takie samo przełożenie, jakby u nas
podobnego przedsięwzięcia podjął się TVN.
Pierwszy sezon opierał się na głupotach
bohaterów, które pchały akcję do przodu, bo nie mogły robić tego pieniądze i
efekty specjalne, na które nie było twórców stać, przez co wielokrotnie się frustrowałam, że tacy wielcy
przestępcy i cwaniacy, na jakich kreowani są członkowie naszej bandy,
popełniają tak dużo błędów i sami rzucają sobie kłody pod nogi.
Nie mogę odmówić genialnego zakończenia. Wszystko zostało zamknięte w punkt i kontynuacji miało
nie być. Finał był perfekcyjny,
półotwarty, po prostu idealny. Ale, ale. Tutaj właśnie pojawia się Netflix,
który zwęszył łatwe pieniądze i zrobienie swego rodzaju franczyzy. A że wszyscy
wiemy, że nie zabija się kury znoszącej złote jaja, to dostaliśmy kontynuację w
postaci części trzeciej.
Trzecia
część przygód Profesora i reszty jego gromady nie leżała mi od samego początku
z jednego prostego powodu – główny powód,
dla którego bohaterowie decydują się na przeprowadzenie kolejnego napadu,
praktycznie nie istnieje. A jeśli jednak istnieje, to jest tak słabo
podkreślony, idiotyczny, nielogiczny i głupi, że głowa człowieka boli, jak
zaczyna się nad tym zastanawiać. Także w
dalszym ciągu jestem zdania, że kontynuacja nie jest nam do niczego potrzebna.
Jednak tutaj pojawia się „ale”.
Trzecia i czwarta część podobają mi się
o wiele bardziej niż te dwie pierwsze. W
drugim sezonie Netflix hojnie obsypał twórców banknotami, co pozwoliło im na
zrobienie prawdziwego show na ekranach naszych telewizorów. Mamy tu wszystko; pościgi, strzelanki i
wybuchy, nie ma przestojów, nie ma przegadanych scen, wydarzenia faktycznie
widzimy i jesteśmy ich uczestnikami, a nie tylko słyszymy relację, bo teraz
faktycznie twórcy mieli pieniądze, by wszystko pokazać, co wychodzi nam na
dobre. Trzecia i czwarta część zostały
po prostu nakręcone z rozmachem, co jest ogromnym plusem.
Przechodząc już stricte do czwartej
części – chociaż wszystko, co
tutaj napiszę, odnosi się również i do trzeciej – dostajemy tu 8 odcinków,
każdy po mniej więcej 40 minut. I jeśli myślicie, że będziecie w stanie oglądać
sobie codziennie po jeden czy dwa epizody, to już wam odradzam ten pomysł. Jak
już włączycie, to przepadniecie aż do finału, bo twórcy nie dają chwili
wytchnienia i nie sposób jest się oderwać. Ogólnie tę część ogląda się bardziej jak dobry, długi film, a nie jak serial.
Odcinki przełączają się same i nawet się nie zorientujecie, jak dotrzecie do
końca.
W ostatnich dwóch częściach pojawiają
się nowe postacie, które dołączają do
grona dobrze znanej nam bandy w taki czy inny sposób. Każda z nich została
świetnie wykreowana, każdą zbudowano na szerokim wachlarzu cech charakteru, a
do tego każda została dobrze zagrana. Moim
absolutnym faworytem zostaje Marsylia, który jest swego rodzaju furtką
bezpieczeństwa dla scenarzystów, gdy nie wiedzą, jak popchnąć akcję do przodu.
Jednak wykreowali go tak dobrze, że mi to w ogóle nie przeszkadza, a nawet
jestem pod wrażeniem, na jak wiele ten człowiek może się zdobyć, by pomóc w
napadzie. Również Sierra wywołuje
ogromne emocje. Okropna suka, która liczy się tylko z samą sobą i nie
przebiera w środkach, by osiągnąć swój cel. Zgaduję, że akurat ta bohaterka nie
ma zbyt dużo fanów, ale kurczę, sztuką jest przedstawić postać w tak
charyzmatyczny sposób, a jeszcze ciężej jest ją zagrać! Także ogromny szacunek
dla aktorki, która wykonała dobrą robotę.
W czwartej części twórcy postanowili
pobawić się trochę formą i poszaleć z montażem. Mamy na przykład koncepcję pięciu minut, gdzie widzimy
najpierw skutki jakiegoś wydarzenia i konsekwentnie obserwujemy, co wszyscy
robili przez pięć minut zanim do niego doszło. Ogólnie wielokrotnie najpierw przedstawiony nam zostaje skutek, który
wyrwany z kontekstu daje nam mylne wrażenie sytuacji, a dopiero później
dostajemy wyjaśnienie, dlaczego tak się stało. Nie wiem, jak was, ale mnie
to podwójnie zachęcało do dalszego oglądania! Twórcy również zdecydowali się
zachować motyw cyklicznie pojawiających
się retrospekcji, co jeszcze bardziej cieszy oko niż zazwyczaj, bo w tym
przypadku w większości występują tam bohaterowie, którzy już nie żyją. Miło na
nich znowu popatrzeć, a do tego zgłębić motywacje każdej postaci i dowiedzieć
się czegoś więcej o powstawaniu planów na napady.
O,
a pamiętacie świetne wykonanie Bella Ciao
z pierwszego sezonu? Tutaj również otrzymujemy
niesamowite aranżacje klasycznych piosenek! Możemy zobaczyć świetne
wykonanie Ti amo, które rozmiękcza
serduszko, a także hiszpańską wersję naszej polskiej Barki, której okoliczności są nad wyraz ciekawe. W ogóle w tej czwartej części znajdziemy całkiem
sporo polskich akcentów, taka ciekawostka dla dociekliwych.
To
to by było na tyle, jeśli chodzi o wszystkie plusy. Niestety, chociaż czwarta
część Domu z papieru naprawdę bardzo
mi się podobała, to od wad nie jest wolna. Na
nowej koncepcji i postawieniu na większą ilość akcji ucierpieli bohaterowie.
Już nie jesteśmy aż tak blisko nich, nie otrzymujemy tylu scen z ich rozmowami,
przez co jednak trochę cierpi rozwój ich charakterów. I chociaż plusem jest bardziej rozbudowana akcja, to
minusem jest wprowadzenie jej kosztem rozwoju postaci.
Nie obeszło się też bez całego przekroju
głupotek. Wokół jednej z nich,
największej, zbudowano całą fabułę czwartej części. (tutaj możliwe spoilery). W banku
pracuje całe grono wyszkolonych ochroniarzy. Jednym z nich jest Gandia, szef
ochrony, wytrenowany na zabójcę, umiejący poradzić sobie w skrajnych warunkach,
sprytny i niewahający się używać broni. I wyobraźcie sobie, że Gandia z całą
resztą swojej ochroniarskiej bandy zostaje przypięty do ścian czy innych rurek
takimi zwykłymi policyjnymi kajdankami. I tutaj wchodzi największy absurd
całego serialu – Gandia, chociaż jest takim prestiżowym zabójcą, sam nie wpadł
na to, w jaki sposób może uwolnić się sam z kajdanek. Pewna postać musiała mu
to dopiero łopatologicznie wytłumaczyć, co przyniosło pożądany rezultat, Gandia
się uwolnił i zaczął siać zamęt w banku, stając się głównym antagonistą, z
którym musi walczyć banda i wokół czego kręci się cała akcja. (koniec spoilerów)
Płynnie dochodzimy tu do głupotki numer
2 czyli nieprzywiązywaniu wagi do zakładników.
W banku jest ich prawdopodobnie około setki. Co robi banda? Gromadzi ich
wszystkich w jednym pomieszczeniu, stawia na czatach jednego swojego człowieka
z karabinem, który dodatkowo częściej stoi do nich tyłem niż przodem, i wszyscy
są zadowoleni. Jeden człowiek przeciwko całej setce. I co z tego, że ma broń,
skoro wystarczyłoby odrobinkę odwagi, jakiś plan i już można bandytę rozbroić i
znokautować. Jakby jeszcze cała reszta gangu w tym czasie miała jakieś zajęcie,
to rozumiem. Ale oni z reguły nie robią w tym czasie… nic.
Jak
już wcześniej wspominałam, trzecia i
czwarta część to więcej akcji, więcej efektów i więcej strzelanek. Jest
taka jedna długa emocjonująca scena na korytarzu, podczas której przez te parę
minut bałam się mrugnąć, by mi coś nie uciekło – i chociaż jest bardzo dobrze
nakręcona, to jednak nie ma z grubsza sensu. Bohaterom włącza się rambo mode – ochroniarz próbuje wszystkich
wystrzelać, cała banda próbuje odeprzeć jego atak, mamy sytuację, gdzie siedmiu staje przeciwko jednemu, sypie
się proch, sypią się naboje, łuski, tyk na ścianach i… nie mamy ani jednej rannej osoby, zero draśnięć, nic. Przecież to
jest fizycznie niemożliwe, by po tylu strzałach wszyscy wyszli z tego cało, nie
nosząc na sobie nic ponad kamizelkę kuloodporną. Prawa fizyki przestały tu na
chwilę istnieć, ewidentnie.
Nie
obeszło się też bez głupotek obecnych już we wcześniejszych częściach. Mamy
mnóstwo scen, gdzie bohaterowie uciekają przed głównym antagonistą, gdzie go
śledzą, gdzie chcą go zaskoczyć, gdzie są w samym środku akcji i tak dalej, a
co robią? Uznają, że to najlepszy moment na zwierzenia. Także zamiast skupić się na swoim zadaniu,
zaczynają się kłócić, wyciągać sobie brudy z przeszłości albo tłumaczyć
swoje zachowania, na które miało wpływ trudnie dzieciństwo czy jakieś inne
ciężkie wydarzenia, co niejednokrotnie skutkuje rozkojarzeniem i niepowodzeniem
całej akcji. Naprawdę? Prowadzicie napad, akurat w tej sytuacji swoje życiowe
rozterki możecie odłożyć na później i trzymać się planu.
W pierwszych dwóch częściach Profesor
był niepodważalnym mózgiem całej operacji.
Siedział sobie w swojej kanciapie i obserwował wszystko prawie jak Big Brother,
na bieżąco reagując na wszystkie zwroty akcji, posiadając plan na każdą ewentualność.
Tutaj, w czwartej części, ta dominująca
rola Profesora gdzieś się rozmywa. Przez większą część on po prostu siedzi
i nic nie robi, jest biernym obserwatorem, nie pomaga, nie przeszkadza. Niby
jest, ale pożytku takiego, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni, to nie ma. Natomiast w ostatnich dwóch odcinkach mózg
Profesora wrócił z wakacji pod palmą i uderzył z podwójną siłą. Wymyślił
taki plan, że wynagrodził mi wcześniejszy brak pomysłów z jego strony,
przywrócił mi wiarę w jego kreatywności i w ogóle, czapki z głów.
I
na sam koniec moje wewnętrzne rozczarowanie.
Założyłam, że ta czwarta część doprowadzi napad do końca. W sumie logiczne,
bo pierwsze dwie części właśnie tak zostały poprowadzone. I trochę, a nawet
bardzo, się zdziwiłam, jak okazało się, że finał to cliffhanger i zostajemy
odesłani z niemym „do zobaczenia za rok”.
Czyli dalej ciągniemy tę historię, bo twórcy lubią, jak hajs się zgadza.
Słowem
podsumowania – dalej nie uważam, by
kontynowanie La Casa de Papel było
potrzebne. Pierwszy sezon był zamkniętą historią i nie potrzebował ciągu
dalszego. Ale! Końcowo cieszę się, że takowy powstał, bo według mnie jest o
wiele lepszy! Został lepiej nakręcony, jest zdecydowanie więcej akcji i
poprawiono większość błędów, których wcześniej nie wyłapano. Doskonale sobie
zdaję sprawę z tego, że moja opinia należy do tych niecodziennych i raczej
niepopularnych, bo większość widzów jednak nie jest przekonana do tych nowych
części, to jednak ja kupuje je całym serduszkiem i z wielką ekscytacją czekam na więcej!
Wiele dobrego słyszałem o tym filmie, ale jeszcze nie oglądałem
OdpowiedzUsuńMoi znajomi są wielkimi fanami tego serialu. 😊
OdpowiedzUsuńI co teraz najpierw czytać czy oglądać?
OdpowiedzUsuńCzytać recenzję, może w końcu obejrzysz to do końca
UsuńObejrzałam pierwszy odcinek i jakoś nie do końca poczułam, że to coś dla mnie.
OdpowiedzUsuńPierwszy odcinek jest trochę irytujący, mnie też nie porwał. Za to później się zakochałam! Może warto dać drugą szansę?
UsuńBardzo dobra recenzja. Masz rację, nie można podejść do tego tak, że "tylko jeden odcinek". Ja tak zrobiłam... I prawie jednego dnia skończyłam sezon (prawie, bo musiałam w końcu się pouczyć na studia). Przyznam tylko, że Gandia i Arturito stali się moimi wrogami, a zakończenie sezonu wbiło mnie w ziemię. Nie mogę doczekać się kolejnej części!
OdpowiedzUsuńCarrrolina Blog-klik
Ja też miałam obejrzeć "tylko jeden odcinek", a skończyło się na całym sezonie XD
UsuńO matko w jeden dzień cały sezon, to dopiero jesteś fanką :-)
UsuńMnie z kolei bardzo odpowiadały te niskobudżetowe dwa pierwsze sezony - tam wszystko się opierało na bardzo spójnym planie, było ściśle umotywowane, a że bohaterowie popełniali błędy - cóż, to ludzka cecha tym bardziej, że każdy tam miał za sobą trudne doświadczenia, a sam napad był skrajnie stresującą sytuacją. Sierrę polubilam w końcowych odcinkach - wyszło na to, że jest zablokowana emocjonalnie i cierpi po stracie męża. Bezsensowne dla mnie było między innymi to, że zaczęli od ratowania Rachel (która była bezpieczna pod względem fizycznym), a jak już ją uratowali, to ją wrzucili do banku, gdzie sytuacja jest bardzo groźna.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że ten wątek z Raqel zostanie jakoś rozwinięty, bo znając Profesora, ma na to jakiś plan
UsuńMam nadzieję. Zasadniczo więcej wątków bym tam rozwinęła. Póki co, to profesor przestaje racjonalnie myśleć, kiedy jej coś zagraża, więc wpychając ją w środek wydarzeń sabotuje własne działania.
UsuńUwielbiam "Dom z papieru" mimo tych wszystkich głupotek i osoby Tokio. Dla mnie jednak 4 wypadła lepiej niż poprzednia. Więcej akcji niż użalania się nad sobą.
OdpowiedzUsuńDokładnie!
UsuńMi właśnie jakoś bardziej do gustu przypadły dwie pierwsze części. Kontynuacja nie jest zła- ba oglądam ją z ciągłym zaangażowaniem, jednak nigdy nie pobiją moich wrażeń jakie miałam po zaczęciu serialu.
OdpowiedzUsuńvebth.blogspot.com
Kilka razy usłyszałam już ten tytuł, ale jeszcze nic mnie nie przekonało do włączenia choćby jednego odcinka :)
OdpowiedzUsuńSzczerze to nie ciągnie mnie do tego serialu. Obejrzałam z trudem dwa pierwsze odcinki i tak jakoś mnie nie zachwycił.
OdpowiedzUsuńPierwszemu sezonowi trzeba dać trochę więcej czasu, mnie też nie wciągnął od razu. Może jeszcze kiedyś się skusisz ;)
UsuńWczoraj skończyliśmy 4 sezon i wynika z tego, że będzie kolejny. Serial jest qull, ale uważam, że kręcenie dalszych losów już będzie na siłę jak to się zdarzyło już w innych serialach i nie ogląda się już wtedy kolejnych losów bohaterów z takim zaangażowaniem.
OdpowiedzUsuń5 ma być na 100%, ja jeszcze słyszałam o szóstym, ale to jeszcze nie potwierdzone
UsuńMam ten serial na swojej liście do obejrzenia :D Obiecałam sobie, że najpierw skończę zaczęte... :D
OdpowiedzUsuńTo trzymam kciuki! I życzę ci, żeby ci się spodobał <3
UsuńPrzeczytałam Twoją recenzję do momentu, gdzie napisałaś że mogą być spojlery :D Gdyż kończymy właśnie z mężem drugą część i nie chcę psuć sobie zabawy :)
OdpowiedzUsuńPóki co nam się podoba :)
I bardzo dobrze! Bo jednak tam zwracam uwagę na parę zwrotów akcji xd
UsuńJakoś tak ostatnio nie oglądam seriali, wolę pojedyncze filmy :-)
OdpowiedzUsuńO rety, ależ szczegółowa recenzja :-) Ja uwielbiam ten serial, jako jeden naprawdę z niewielu, bo generalnie seriali nie oglądam. Ten kocham, zdecydowanie! Myślę, że gdyby nie dodatkowy materiał - dokument o powstawaniu serialu, nikt by się nie skupiał na tym, że było mniej pieniędzy w pierwszych dwóch sezonach, bo nikt by o tym nawet nie myślał. Serial był i tak nakręcony z rozmachem, aktorzy są fantastyczni, cała historia mnie osobiście wciągnęła na maksa.
OdpowiedzUsuńCo do siedzących z założonymi rękami zakładników - to się nazywa instynkt samozachowawczy po prostu.
Ja z niecierpliwością czekam na kolejną część, choć dobrze by było gdyby to już była ostatnia, bo obawiam się, że jeśli będzie ich jeszcze więcej to mogą już przekombinować na maksa.
No proszę, jaka dobra recenzja...też nie oglądam seriali...
UsuńAkurat o zawirowaniach z budżetem mówili sami twórcy po premierze pierwszych dwóch oryginalnych sezonów. A jak już człowiek się o tym dowie, to zacznie zwracać uwagę przy oglądaniu
UsuńPierwsze odcinki rzeczywiście są ciężkie i odpychające, ale warto dać szanse
OdpowiedzUsuńWszyscy o tym trąbią a ja jeszcze nie zaczęłam 1 sezonu...
OdpowiedzUsuńJa w ogóle nic, co z nim związane nie widziałem na oczy ;)
UsuńCzas to zmienić :D
UsuńNiestety nie miałem jeszcze okazji się z nim zapoznać, tak więc nie mogę się odnośnie niego wypowiedzieć na tak lub nie ;)
OdpowiedzUsuńDopiero zabieram się do tego tytułu, z ciekawością przeczytałam Twoją recenzję :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! <3
UsuńChyba raczej go sobie odpuszczę :) Wolę oglądać seriale od początku, a skoro pierwszy sezon nie wypadł najlepiej, to zrezygnuję.
OdpowiedzUsuńWielu pierwsze sezony podobają się bardziej ;)
UsuńNie czytałam całego wpisu, ale do niego wrócę po obejrzeniu wszystkich części- nie chcę spojlerów. Na razie pierwszy sezon prawie za mną i jestem ciekawa co dalej.
OdpowiedzUsuńMy jesteśmy z tych nieserialowych więc nic nas nie przekona, książka jak najbardziej ok
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać, ale nie widziałam jeszcze tego serialu, ale słyszałam o nim wiele dobrego. Muszę nadrobić zaległości :-)
OdpowiedzUsuńJeszcze nie oglądałam tego serialu, ale widać, że pora to zmienić.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że nie oglądałem żadnego.
OdpowiedzUsuńAktualnie oglądam Sabrinę, ale mam w planach ten serial :) może obejrzę z narzeczonym.
OdpowiedzUsuńTo po Sabrinie :D
UsuńWszędzie piszą tyle o tym serialu, więc chyba musze w końcu go obejrzeć
OdpowiedzUsuńTo prawda, też dużo o nim słyszeliśmy.
UsuńJa o tym serialu dowiedziałam się dopiero niedawno, ale póki co nie mam w planach jego obejrzenia. Może kiedyś :)
OdpowiedzUsuńJeszcze nie oglądałam, generalnie jakoś nie przepadam za serialami. Tylko "You" mnie ostatnio wciągnęło.
OdpowiedzUsuńjestem bardzo podobnego zdania, o ile pierwszy seria to było takie "no wyjdźcie już" drugi "ileż można" tak trzeci i czwarty wciągnęłam nosem, chociaż myślałam, że to będę kluchy z mikrofali. Rozpędzili się i czekam na emocjonujący (mam nadzieję) finał.
OdpowiedzUsuńObejrzałam wszystkie części, z niecierpliwością czekałam na ostatni sezon, jednak bardzo mnie zawiódł. Pierwszy i drugi sezon zdecydowanie najlepszy :)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc coraz mniej w tym serialu postaci, którym mógłbym kibicować. Trudno mi powiedzieć dlaczego, ale praktycznie cała ekipa momentami działa nerwy, a mimo to chce się ich wciąż oglądać. Gandia to odkrycie 4 sezonu. W głównej mierze to on trzymał napięcie tej części.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie http://www.altermusic.pl/