Okej,
Cara Delevingne napisała książkę. Podobno.
Czas
na historię. Nie lubię, ba, ja wręcz nie cierpię Cary Delevingne. To kobieta
orkiestra, ale dotąd żadna dziedzina, jaką się zajmowała, nie wzbudzała mojej
sympatii do jej osoby. Zaczęło się od modelingu. Była sobie była, nic nikomu
nie robiła i aż tak bardzo mnie nie denerwowała. Nie odpowiadał mi jej wygląd
na zdjęciach i nie wiem, dlaczego wszyscy się tak nią zachwycają, ale o gustach
się nie dyskutuje, ja jej po prostu nie oglądałam. Później Delevingne
postanowiła zostać autorką i pech chciał, że akurat grała w filmach, które mnie
interesowały. Chcąc nie chcąc zaliczyłam dwie produkcje z jej udziałem i to
było zdecydowanie o dwie za dużo. Na późniejszego Valeriana nie wybrałam się właśnie z jej powodu. Kiepska gra,
przerysowane ruchy i cały czas ta sama mina. A skoro o Valerianie mowa… słyszeliście o piosence, którą do niego nagrała?
Powiedzmy, że ta jej odsłona także mi się nie podoba.