Czytałam
tę książkę nieprzyzwoicie długo, zdecydowanie za długo. Ale zaraz się dokładnie
dowiecie, dlaczego.
Mateo i Rufus są zwykłymi
niewyróżniającymi się nastolatkami.
Nawet się nie znają. Łączy ich jednak jedna rzecz – żyją w świecie, w którym istnieje Prognoza Śmierci. I niestety,
obaj tej samej nocy na własnej skórze przekonują się, jak ona działa. Krótko po
północy dostają telefon, że dzisiaj jest
ich Dzień Ostateczny i w przeciągu najbliższych 24 godzin umrą. Pasowałoby
wykorzystać pozostały czas jak najlepiej, prawda?
Punkt
pierwszy – świat wykreowany przez
Silverę. Złoto. ZŁOTO. Troszkę pospolite określenie, zupełnie niepasujące
do genialności, którą zafundował nam autor, ale nie jestem w stanie znaleźć
czegoś bardziej odpowiedniego. Niby wszystko jest zwyczajne, życie jak życie,
ale to, co czyni tę rzeczywistość tak bardzo wyjątkową, jest właśnie Prognoza Śmierci. I tym samym
otrzymujemy coś, obok czego nie sposób jest przejść obojętnie. Jakby to było żyć w świecie, w którym z
kilkunastogodzinnym wyprzedzeniem miła pani informuje cię telefonicznie, że
niedługo kopniesz w kalendarz? Malutki fantastyczny niuans wrzucony do
zwyczajnej szarej rzeczywistości a sprawia, że Nasz ostatni dzień zmusza do rozmyślań i do zastanowienia się nad
swoim własnym systemem wartości.
Punkt
drugi – bohaterowie. Samotni, nie
mający zbyt dużego pola do popisu jeśli chodzi o ostatni dzień. Wiedzą jedno –
nie chcą tego czasu zmarnować. Poznają
się poprzez aplikację, swego rodzaju Tindera dla umierających. I wiecie co?
Silvera w żadnym momencie nie
przekłamuje ich relacji. Od początku do samego końca prowadzi ją w bardzo
rzeczywisty sposób, bez kombinowania. To właśnie
tak zachowują się ludzie, którzy niepewnie poznają się przez internet, są
względem siebie nieufni na samym początku i obawiają się, że ta druga osoba nie
do końca jest tym, za kogo się podaje. Zero koloryzowania, zero motylków.
Wszystko zostało idealnie wyważone!
Punkt
trzeci – wątek miłosny. Czy może
powinnam raczej powiedzieć, że jego brak. Dla mnie to ogromny plus, bo
jakby nie było, nie da się zbudować głębokiej relacji między bohaterami w ciągu
jednego dnia w taki sposób, by czytelnik w nią uwierzył. I chociaż pod koniec
trąci tu troszkę Romeo i Julią, to jednak przez
95% czasu związek między Mateo a
Rufusem jest poprowadzony po prostu genialnie.
I
numer 4 – wartość. Jeśli sądzicie,
że Nasz ostatni dzień jest książką
krótką, lekką i przyjemną, to jesteście w wielkim błędzie. Ta powieść sprzeda wam ogromnego doła, zaskoczy was swoją powagą i
ogromnym kalibrem poruszanych tematów. Mogę zaryzykować, że zniszczy was emocjonalnie i po skończonej
lekturze będziecie siedzieć i zastanawiać się nad sensem swojego życia. Być
może odczytacie jej przesłanie i zaczniecie robić to, na co nigdy nie mieliście
odwagi. Jeśli pójdziecie w tę stronę, to pójdziecie we właściwą stronę. Jeśli
zaś przeczuwacie, że pójdziecie w tę drugą… to nawet Naszego ostatniego dnia nie tykajcie. To zdecydowanie nie jest tytuł dla osób, które zmagają się z jakimiś
problemami.
Adam Silvera kupił mnie w stu procentach. Na Nasz ostatni
dzień czekałam od momentu, w którym pierwszy raz o niej usłyszałam. Koncept
na fabułę – majstersztyk. A co w tym wszystkim najlepsze – wykonanie nie zawodzi w żadnym stopniu. Znajdziemy tu wszystko –
wyrazistych bohaterów, którzy otrzymali ciekawe charaktery, cudownie
rozwijającą się relację, prawdziwe problemy i zwroty akcji, które wiemy, że
gdzieś tam się czają za rogiem, a mimo to nie jesteśmy w stanie ich
przewidzieć.
Tyle
w temacie. Krótko, zwięźle, na temat. Nie podniosłam jeszcze szczęki z podłogi,
dalej jestem pod wrażeniem i do tej pory mam doła, bo jakby nie było, kurczę, Adam Silvera tą powieścią trafia w punkt.
No
i co, no… chyba mam pierwszego kandydata do zestawienia najlepszych książek
tego roku.
Za możliwość zrecenzowania powieści dziękuję We Need YA
Tytuł: Nasz ostatni dzień
Tytuł oryginału: They Both Die At The End
Autor: Adam Silvera
Tłumaczenie: Agnieszka Brodzik
Wydawnictwo: We Need YA
Ilość stron: 408
Cena: 36,90 zł
Mam nadzieję, że książka sprosta moi oczekiwaniom, które zbudowały te wszystkie pozytywne komentarze.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Ale kusząca recenzja! Pierwsza książka autora bardzo przypadła mi do gustu :)
OdpowiedzUsuńKsiążki jeszcze nie czytałam, ale mam na półce. Jeżeli tobie się podobało to muszę się za to zabrać. Chyba braknie mi czasu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie: https://smallbookwoorld.blogspot.com/2019/04/recenzja-ksiazki-foxhole-court-nora.html
Zachęciłaś mnie do przeczytania i to bardzo. Mam nadzieję, że i mnie szczęka nie podniesie się z podłogi przez tydzień! :P
OdpowiedzUsuń+1 jednorożec ;)
Chętnie przeczytam, napotkałam już parę pozytywnych recenzji tej powieści. :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOsobliwe Delirium
Rewelacyjna recenzja, super zdjęcia. Kocham twój blog ;)
OdpowiedzUsuńAle po ksiązkę i tak nie sięgnę :P
pozdrawiam
W takim razie koniecznie muszę przeczytać :)
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
Ja jednak nie bardzo mam ochotę na tę książkę
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lady Spark
[kreatywna-alternatywa]
To co, koleżanko, zmusisz mnie do emocjonalnego doła? Książki Silvery już znam (dobra, znam jedna) i zdecydowanie zgadzam się z tym, że nie są to banalne młodzieżówki i że zostaja w czytelniku na dłużej.
OdpowiedzUsuń