środa, 27 grudnia 2017

Farsa w trzystu stronach - "Rok w Poziomce" Katarzyna Michalak [RECENZJA]

Nie pytajcie, ja sama nie wiem, dlaczego przeczytałam tę książkę.


Tyle się słyszy negatywnych opinii na temat całokształtu twórczości Katarzyny Michalak, że moja natura odkrywcy i poszukiwacza dała o sobie znać. Uznałam, że pasowałoby się dowiedzieć, o co tak naprawdę biega z tą autorką, by potem móc z czystym sumieniem dołączyć do grona jej przeciwników, albo wręcz odwrotnie, stanąć do boju z wszelkimi hejtami. Jak widać filmiki Pawła Opydo nie wystarczyły, by mnie zniechęcić, ba, one jeszcze bardziej podgrzały moją ciekawość.

Zacznę od anegdotki. Przez cały czas myślałam, że obecność „poziomki” w tytule sugeruje, że bohaterowie powieści będą opowiadać swoją historię w letnim klimacie, gdzieś wśród wiejskiego krajobrazu, zajadając poziomki i takie tam. Jak się okazuje, potraktowałam to dość metaforycznie, bo „poziomka” to po prostu pseudonim, jakim główna bohaterka ochrzciła swój wymarzony biały (biały!) domek.

Bardzo chciałabym standardowo przybliżyć wam fabułę powieści, ale… hah, dobre. Gdyby Rok w Poziomce miał jakąkolwiek fabułę, na pewno bym to zrobiła, ale tak nie jest, więc przepraszam, ale musimy się obyć smaczkiem. Przy tym samym pragnę zaznaczyć, że temu wpisowi daleko będzie do recenzji. Zamierzam tu po prostu zawrzeć wszystkie swoje spostrzeżenia na temat dzieła pani Michalak. Spoilery możliwe (chociaż te sprawy dotyczą rzeczy, które mają kompletny brak wpływu na fabułę – której nie ma – więc możecie spokojnie czytać całość).

W głównej mierze chodzi o to, że Ewa, główna bohaterka (że też innego imienia wymyśleć się nie dało, bruh) w swym życiu ma jedno wielkie marzenie: zamieszkać w białym domu bez łap, no bo po co białemu domowi łapy? (nie pytajcie, ja naprawdę nie wiem, o co chodzi z tymi łapami, ale takie sformułowanie pojawiło się chyba z 50 razy w podobnej formie). Spoiler, to ogromne marzenie, które przyświecało jej przez łohohohoho, ile lat, bohaterka realizuje na czwartej stronie.

Skoro już jesteśmy przy Ewie… (boli mnie to imię). Rzeknę wprost: główna bohaterka jest idiotką, czystą, niezaprzeczalną i niepodważalną idiotką. Na przykład raz w nocy wpadła na świetny, genialny, wspaniały (!) pomysł przefarbowania sobie włosów na FIOLETOWO. Przy okazji też podcięła końcówki. Pech chciał, że dostała uczulenia na farbę i w sumie przez to nie miała jak ocenić efektu. (Tak, wyszła sobie z domu nie patrząc w lustro).


Do tego nasza kochana Ewa, z resztą mówiłam już o tym wcześniej, ma skłonność do nazywania różnych dziwnych rzeczy. Wszystko byłoby w porządku, większość ludzi nadaje imiona swoim komputerom, autom i tak dalej. Problem w tym, że Ewa zapomina powiedzieć czytelnikowi, co i jak ochrzciła nowym pseudonimem, więc ty przez pół książki czytasz o jakimś Guciu, by pod koniec przez przypadek się zorientować, że to samochód, pralka, szczotka do włosów czy jakiś inny toster.

Ewa ma przeszłość, i to dość obszerną, mroczną i nieciekawą, która stanowi wielką zagadkę. Przez większą część powieści narrator do niej nawiązuje, ale w efekcie i tak zbywa temat, wręcz go olewa. Kończy go równie szybko jak zaczyna. I tak w kółko. Po cholerę coś zaczynać, skoro i tak nie zamierza się tego powiedzieć? A przyznam wam, że jakby to rozwinąć, to przynajmniej ten aspekt historii byłby troszkę ciekawszy.

Gdy myślicie, że gorzej być nie może, Katarzyna Michalak postanawia zaskoczyć i wprowadzić „zwrot akcji”. Do swojego dzieła dorzuca wątek medyczny, który kłuł mnie w oczy od pierwszej strony, na której się pojawia. Kupy dupy się nie trzyma. Nie ma żadnego przełożenia na rzeczywistość, której żyjemy. Prawa medycyny naginane są do życia bohaterów, dopasowują się do akcji i ułatwiają im bezbolesne wyjście z tego „plot twista”. Powinno chyba być odwrotnie, prawda? Bo tak to wychodzi na to, że Michalak próbuje rzucić Ewie kłody pod nogi, ale stosunkowo szybko zmienia zdanie, uproszcza cały wątek, ale jednocześnie nie chce jej się wracać, by usunąć go w całości, więc zostawia takie kulejące coś.

Chronologia w Roku w Poziomce to jakiś żart. Czyli po prostu ona tam nie istnieje. Co to za różnica, czy wydarzenie A miało miejsce przed C, a po B. Zamieszajmy, napiszmy o nim, jak nam się przypomni. Czytelnik przecież się nie zorientuje, że najpierw trzeba zajść w ciążę, a dopiero potem można urodzić dziecko (aż tak drastycznego przykładu tu nie było, ale przytaczam, byście złapali, o co mi chodzi).

Fabuła, której tak naprawdę tu nie ma, bo to powieść o tym, jak kobitka chce sobie kupić biały domek, jest przewidywalna jak nowy odcinek M jak miłość. Nie, czekaj, wróć. W M jak miłość ostatnio trup gęsto się słaniał, więc chyba to porównanie jest troszkę nie na miejscu.

A relacje między poszczególnymi bohaterami? Powiem tak, chciałabym mieć takie ze swoimi bliskimi. Przecież między nimi panuje czysta idylla. Wszyscy wszystkich kochają, wspierają i finansują. Postacie są strasznie naiwne i naginają swoim zachowaniem ogólnie przyjęte zasady. Ludzie się tak po prostu nie zachowują, no.


Jeśli zaś chodzi o bardziej techniczną stronę, nie jest wcale lepiej. Spostrzeżenia narratora często są pozbawione sensu, nic nie wnoszą, a sprawiają, że czytelnik robi mentalny facepalm. Dodatkowo autorka rzuca swoimi dowcipami i kawałami, i skrótami myślowymi, i żarcikami, które tylko ona sama rozumie. Nie zadaje sobie trudu, by wytłumaczyć je czytelnikowi. A szkoda, bo wtedy moglibyśmy się pośmiać razem, a tak to narrator zalewa się śmiechem, a ja zachodzę w głowę, czego też on się naćpał (i też dlaczego ja dalej czytam tę książkę).

Na przestrzeni całej powieści możemy znaleźć multum kwiatków. Początkowo chciałam zaznaczać je wszystkie, ale mój egzemplarz pochodził z biblioteki, więc trochę było z tym słabo. Dlatego też zapisywałam sobie co ciekawsze przypadki. Dajmy na to jedna z postaci mówi „dziędobry”. Nie żartuję. I teraz domyślaj się człowieku, czy to zasługa geniuszu autorki, czy też może strzał w kolano korektora. Do tego w którymś momencie zostało użyte słowo „wyzłośliwiasz”. Cała książka pisana jest językiem odpowiednim dla Kowalskiego po zawodówce, który ma 500 wyrazów w swoim słowniku, a tu nagle wyskakuje się z tak ambitnym zwrotem (użytym w złym znaczeniu, ale plus za starania).

Na kartach książki często możemy znaleźć fragmenty pisane kursywą. Zabijcie mnie, ale przez blisko ¾ nie byłam w stanie dojść do tego, po kiego czorta one tam są umiejscowione. Retrospekcje? Wizje przyszłości? Sny? Odjazdy po przyćpaniu zbyt dużej ilości dragów? No cholera wie! One kompletnie nie łączą się z główną fabułą i nie mają logicznego przełożenia na potrzebę swojej obecności. Wykminiłam, po co są one tam wrzucone, o wiele za późno. Okazuje się, że to są zapisy myśli bohaterki z poszczególnych miesięcy mieszkania w „Poziomce” na przestrzeni tytułowego roku.

Żeby nie było, że jadę po tej książce od góry do dołu, wśród tych poszczególnych warstw mułu znalazłam delikatne światełko w tunelu. Otóż przyznam szczerze, że podobał mi się pomysł na powieść (pomysł, nie wykonanie i napisanie). Ocierał się on o wydawanie książek i ogólnie tematykę literatury.

Fakt, że Katarzyna Michalak umieściła siebie, Katarzynę Michalak, jako jedną z bohaterek, zasługuje na osobny akapit. Ciekawy zabieg, można się pokusić nawet o stwierdzenie, że intrygujący, ale to by było na tyle, bo autorka zrobiła ze swojej postaci kogoś w rodzaju boga, sprawującego pieczę nad wszystkim, rozdającego karty i stojącego za wszystkimi wydarzeniami. Mówi zagadkami (trochę jak Yoda), wie wszystko, ale nie podzieli się swoją wiedzą, poczeka, aż wszyscy sami ogarną (trochę jak Dumbledore). Ni to wróżka, ni to urojenia, do samego końca nie wiadomo, o co z tą Michalak tu chodzi. Zamysł był dobry, ale wykonanie woła o pomstę do nieba.


Ah, i jeszcze jeden plusik! Gdzieś tam w trakcie wspomina się Fuertevnturę. I to w sumie tyle, jeśli chodzi o tę kategorię związaną z pozytywami.

A najlepsze? Szukając na YouTubie jakiejś fajnej klimatycznej muzyki, która urozmaiciłaby mi czas pisania tego postu, trafiłam na zapowiedź serialu na podstawie książki. Jezusie Maryjo. Dlaczego? Jeszcze lepsze jest to, że ten trzyminutowy filmik fabularnie nie ma nic wspólnego z oryginałem. W tym roku na gwiazdkę życzyć sobie będę, by nigdy żadna ekranizacja Roku w Poziomce nie powstała. Amen.


Brak mojego błogosławieństwa w kwestii lektury tej książki jest chyba jasny, zawarłam go w końcu na ponad 1300 słowach, więc raczej nie muszę nic więcej dodawać. Jednak jeśli ktoś z was był na tyle zdesperowany, by zabrać się za Rok w Poziomce, to chętnie poczytam wasze opinie w komentarzach. A jeśli ktoś ma takie same masochistyczne zapędy jak ja i pomimo wszelkiej krytyki zamierza sięgnąć po tę powieść… człowieku, znajdę nam odpowiednie leczenie, nie martw się.



Fakty objawione: 
Tytuł: Rok w Poziomce
Autor: Katarzyna Michalak
Wydawnictwo: Literackie
Ilość stron: 312 stron czystej farsy
Grubość grzbietu: 2,5 cm pseudointeligencji
Masa: 330 g zmarnowanego papieru
Ciężar: 3,24 N  musi przyciągać to "coś" [g=9,81 m/s2]
Cena: 32,90 zł
Mobilność: M (ale głupota w XXXXXL)


 Facebook Instagram Goodreads Twitter Google+ LubimyCzytać





12 komentarzy:

  1. Z zaciekawieniem przeczytałam tę recenzję. :) Dużo słyszałam negatywnych opinii o książkach Katarzyny Michalak, ale do tej pory nie sprawdziłam o co w tym wszystkim chodzi. Chyba moja ciekawość nie da mi spokoju i będę musiała sięgnąć kiedyś po którąś z jej książek. :D Trochę się tego obawiam, ale chyba spróbuję. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już sięgniesz to koniecznie podziel się wrażeniami. A zaraz po tym zapraszam na terapię razem ze mną xd

      Usuń
  2. Niestety, ale ja nie przepadam za książkami tej autorki ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam czytać takie recenzje :D O Michalak słyszałam już tyle, że chyba nic mnie nie przekona do przeczytania jakiejkolwiek jej książki. Dlaczego wydawnictwa w ogóle drukują coś takiego? Nie szkoda papieru?

    <a href="http://readwithpassion.it27.pl>Read With Passion</a>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tej kwestii zawsze możesz na mnie liczyć bo ja uwielbiam takie pisać :D
      No cóż, niezbadane są wyroki boskie XD

      Usuń
  4. Katarzyna Michalak - nic więcej nie trzeba dodawać. Za każdym razem jak widzę, że ktoś czyta jej książkę, czuję się jak podglądacz, bo nie mogę uwierzyć, ze ktoś z własnej i nieprzymuszonej woli sięga po te "dzieła" :p Ja nawet nie próbuję, szkoda nerwów.

    Pozdrawiam!
    Niebieskie Iskry

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie miałam nigdy do czynienia z tą autorką , po Twoich słowach myślę , że sięgnę po tą książkę.
    Pozdrawiam :*

    https://xgabisxworlds.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie gratuluję odwagi i przekorności. Również pozdrawiam

      Usuń
  6. Na chwilę obecną, jeszcze nie miałam okazji czytać jakiejkolwiek książki autorstwa Pani Michalak. Moja przyjaciółka uwielbia twórczość tej Pani, za każdym razem mnie namawia. Niestety, jakoś nie mogę się przekonać ;)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz wskrzesza jednego jednorożca :D
Odwiedzam blogi wszystkich, którzy zostawili komentarz pod ostatnim postem ;)