niedziela, 24 marca 2019

Dramy? Dramy #2 - One More Time/ Memories of the Alhambra/ Korean Odyssey


Moja miłość do koreańskich produkcji nie słabnie, powiedziałabym nawet, że w ostatnim czasie przybrała na sile. A wiecie co jest najlepsze? To Netflix coraz częściej podtrzymuje moje uzależnienie, regularnie poszerzając swoją ofertę o kolejne dramy. Także w dzisiejszym poście opowiem wam o trzech tytułach, które znajdziecie właśnie na Netfliksie!



Korean Odyssey

Podobny obraz

Jin Sun Mi w dzieciństwie nie ma łatwo. Widzi duchy, przez co ma mnóstwo problemów; jest obiektem wyśmiewania i jest powszechnie uznawana za nienormalną, przez co nie ma przyjaciół, a rodzina traktuje ją jak trędowatą. Jednak któregoś dnia, gdy dziewczynka wraca ze szkoły, spotyka tajemniczego czarodzieja, który obiecuje jej moc odgonienia duchów w zamian za małą przysługę. Sun Mi ma udać się do domu na skraju lasu i przynieść pewien wachlarz. Wypełniając zadanie poznaje Son Oh Gonga, z którym zawiera korzystniejszy układ – Oh Gong przybędzie jej na ratunek, jeśli tylko ta wypowie jego imię. Sun Mi go uwalnia, by przekonać się, że chwilę później zostanie przez niego oszukana. Mężczyzna zabiera jej wspomnienie z brzmieniem swojego imienia i znika. Jednak ich drogi krzyżują się kilkanaście lat później, gdy Jin Sun Mi jest już dorosła i chce wyegzekwować spełnienie obietnicy.

Początki z tą dramą nie były kolorowe. Pierwsze odcinki nie czarują, są okej, ale brakuje im tego czegoś, co przyciągnęłoby mnie do ekranu na dłużej. Na szczęście pod koniec drugiego już wszystko zaczyna iść w dobrą stronę i od momentu, w którym pojawia się pewna złota bransoletka, fabuła nabiera tempa i rzeczywiście zaczyna angażować. Trzyma bardzo dobry poziom praktycznie do samego końca. Z taką jedną moją uwagą, że Korean Odyssey ma 20 odcinków – o 4 więcej niż zazwyczaj dramy mają. I według mnie, nie było potrzeby wyposażać ją w te dodatkowe epizody, bo gdyby ich nie było, to akcja byłaby trochę bardziej dynamiczna i zwarta, ale dobra, mamy dzięki temu więcej czasu na obcowanie z charyzmatycznymi bohaterami!

Na bohaterów zdecydowanie nie ma co narzekać. Moim faworytem byłby Son Oh Gong, ale ja nie mogę z fryzury, jaką zafundowano aktorowi. Poza kadrem jest bardzo przystojny, ale w tej dramie? Nie wiem, dlaczego ktoś zrobił mu taką krzywdę. Na szczęście nadrabia charakterem, który jest niesamowity. Pełny humoru, zawziętości i sarkazmu. Sceny z jego udziałem mogą kończyć się albo wzruszeniem, albo śmiechem, innej opcji nie ma. Ale przy samej głównej bohaterce bez wad się nie obejdzie. Ogólnie jest to twarda babka, która umie o siebie zadbać i przez większą część czasu to widać, ale jedna rzecz mi się nie klei. Zanim Jin Sun Mi po latach wpadła na Son Oh Gonga, doskonale sobie radziła. A później nie wychodziły jej najprostsze rzeczy i wzywała Oh Gonga w każdej błahej sprawie. Ale to też da się przeboleć, dzięki temu dostajemy całkiem sporo uroczych romantycznych scen. Za to bezapelacyjnie moim faworytem został Czarci Król, jego przekomarzania z Son Oh Gongiem to zdecydowanie moja ulubiona część tej dramy.

Ale to nie wszyscy bohaterowie, jest jeszcze cała masa drugoplanowych, którzy wyróżniają się równie mocno! Mamy tu nastolatkę, której żywot nie skończył się zbyt dobrze, gwiazdę k-popu, która czerpię energię ze swoich koncertów, świetną sekretarkę zachowującą się jak najwierniejszy przyjaciel pod słońcem i współpracownika głównej bohaterki, który nie raz ma trudne zadanie, by ogarnąć swoją „nienormalną” i niekonwencjonalną szefową. Korean Odyssey ogląda się przede wszystkim dla tych bohaterów. Ich charyzma to coś, co przyciąga i magnetyzuje, a sama fabuła spada na drugi plan, bo ważniejsze są relacje i związki.

Jedyną prawdziwą wadą tej dramy, jest jej zakończenie. Takie trochę nie do końca pasujące, może trochę przerysowane i dość schematyczne. A przede wszystkim – o wiele za bardzo przegadane. Jednak nie można mieć wszystkiego, prawda? Mimo wszystko polecam wam ten tytuł, bo można przy nim bardzo miło spędzić czas, a to liczy się najbardziej. Wyraziści bohaterowie, mnóstwo świetnego humoru i całkiem niezła fabuła. A do tego duchy, więc jeśli ktoś jest wielbicielem pierwszych sezonów Supernatural lub lubi takie klimaty, to polecam dwa razy mocniej!


One More Time – Raz po raz

Podobny obraz

Szczerze nienawidzę produkcji z motywem dnia świstaka. No po prostu nie. Według mnie może i koncept jest ciekawy, ale w tej chwili już mało oryginalny i popkulturze wykorzystywany, gdy nie ma się pomysłu na coś nowego, a budżet niewielki. Dla mnie produkcje z tym motywem są… no nudne, bądźmy szczerzy. Ile razy można wałkować ten sam dzień?  

I niestety, ale w One More Time również zastosowano motyw dnia świstaka, który… wypada równie słabo, co wszystkie inne. Fabuła w wielkim skrócie wygląda tak, że jest sobie pewien muzyk, który kiedyś był bardzo fajnym, miłym i uczynnym chłopakiem, ale obecnie zachowuje się jak kawał gnoja, który myśli tylko o sobie. Liczy się dla niego tylko sukces, przez to traci swoją ukochaną. Tajemnicze zdarzenie sprawia, że chłopak trafia do swego rodzaju pętli, w której cały czas powtarza jeden i ten sam dzień. Dzięki temu otrzymuje szansę na zrozumienie swoich błędów i uratowanie tego, co jeszcze da się uratować.

Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Bohaterowie są bez wyrazu, relacja pomiędzy główną parą bohaterów teoretycznie ma być głęboka i poważna, a według mnie jest naciągana i w ogóle nieistniejąca. Zaś sama fabuła jest mocno wydumana i w nią się po prostu nie wierzy. Nie ma tu nic, co by przyciągało widza i zmuszało go do włączenia kolejnego odcinka.  Jedynym plusem tej dramy jest wątek muzyczny. Piosenki śpiewane przez bohaterów wpadają w ucho i przykuwają uwagę. Ah, no i z przyjemnością patrzy się na aktora wcielającego się w głównego bohatera, bo L ma w sobie trochę uroku.

Całość liczy sobie tylko 8 epizodów po 30 minut każdy, a mimo wszystko ciągną się one w nieskończoność. Także nie róbcie tego, co zrobiłam ja. Nie kuście się na dramę One More Time dlatego, że jest krótka, dostępna na Netfliksie i o muzyce, bo wynudzicie się przez piekielnie długie 4 godziny. Jest zbyt mało plusów, by można było zignorować całe grono minusów, w tym dwa największe; kiepską realizację i mierną fabułę.   


Memories of the Alhambra

Znalezione obrazy dla zapytania memories of the alhambra banner

Przez pierwsze odcinki byłam autentycznie zakochana. Akcja umieszczona w przepięknym hiszpańskim miasteczku, a więc oprócz przystojnych Koreańczyków możemy też zawiesić oko na urokliwych Hiszpanach. Dzieje się naprawdę bardzo dużo, fabułę można określić tylko jako cudowną, do tego było pełno cliffhangerów i tajemnic, które skłaniają do oglądania dalej i do czekania na kolejne odcinki. Później, gdzieś około połowy, akcja przenosi się do Seulu i jednocześnie wykonuje roczny przeskok czasowy do przodu i według mnie… jej poziom wtedy troszeczkę siada. Nie jakoś wybitnie, ale jednak dość zauważalnie. Z genialnej i świetnej produkcji robi się produkcja bardzo dobra, trochę bardziej zawiła, z charakterami bohaterów, które troszkę bardziej męczą. A sam wątek miłosny… Dobrze się zapowiadał, później prawie dobrze się kończył, ale ten środek mi dość mocno nie leży. Nie ma tego łagodnego przejścia pomiędzy zauroczeniem, a wielką miłością – jest szast, prast i miłość do grobowej deski z odcinka na odcinek.

Największym problemem jednak są dwa ostatnie odcinki, które są wprost okropne. Czaicie, że główna para bohaterów nie spotkała się w nich ani razu? Nie mieli żadnej wspólnej sceny! A samo zakończenie? Ha! Ostatnie 5 minut 16 odcinka to cios poniżej pasa. Dawno nic mnie tak nie rozczarowało jak te kilka minut. Nie dość, że prawie nic nie zostało wyjaśnione, to jeszcze czuć, że końcówka jest wymuszona i nienaturalna.

Dobra, wracając do plusów i w sumie do samego początku. W Memories of the Alhambra mamy do czynienia z pewną hiper fajną i genialną nowoczesną grą, do której człowiek wchodzi za pomocą takiej specjalnej soczewki i wszystko, co się dzieje, ma miejsce „naprawdę”. Wiecie, taka realna-wirtualna rzeczywistość. Motyw trochę jak z Avatara, tylko bez Avatarów, jak z 5 sekund do Io, tylko bez tej maszynki czy z anime Sword Art Online, tylko bez hełmów i o wiele, o wiele lepiej od tego zrobione.

Także ta drama będzie idealną opcją dla tych, którzy uwielbiają takie koreańsko-hiszpańskie klimaty, lubią SAO czy Avatara i ciekawi ich wprowadzenie gry jako motywu przewodniego. Świat wykreowany przez twórców jest niezwykły. Te wszystkie zadania, z którymi muszą zmagać się bohaterowie, by przejść na wyższy poziom, by odblokować nowe bronie i sam sposób ich zdobywania, to po prostu sztos. „Wirtualna” rzeczywistość w Memories of the Alhambra to najlepsza rzecz. Na drugim miejscu jest postać pana prezesa, oczywiście.

I chociaż okrutnie rozczarowałam się zakończeniem, to jednak mimo wszystko nie mogę przekreślić fenomenalnych pierwszych ośmiu odcinków, bardzo dobrych 7 kolejnych i 55 minut ósmego. Ja po prostu nie zgadzam się z ostatnimi pięcioma minutami. Ale dramę szczerze polecam, nawet jeśli to zakończenie jest totalnie beznadziejne i kijowe, to dla całej reszty warto, bo to jest naprawdę bardzo ciekawa i angażująca produkcja. Twórcy zmuszają widzów do myślenia, do snucia teorii na temat bohaterów, a to jest coś, co ja zawsze doceniam!



Taka trochę mieszanka. Dzień świstaka, nowoczesna gra i trochę fantastyki. Z tych wszystkich dram chyba najbardziej polecam wam Memories of the Alhambra, później Korean Odyssey, a One More Time tylko i wyłącznie chętnym.


Oglądaliście coś z tej listy? Mieliście wcześniej coś w planach czy może mój post pomógł wam zweryfikować swoje zamiary? Piszcie!




 Facebook Instagram Goodreads Twitter Google+ LubimyCzytać



3 komentarze:

  1. Żadnej jeszcze nie oglądałam. Póki co nadrabiam japońskie :)
    http://whothatgirl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem wielką fanką Korean Odyssey, reszta przede mną.

    OdpowiedzUsuń
  3. One more time odpuściłam po kilku odcinkach. Osobiście podobało mi się zakończenie Memories of Alhambra. To była moja pierwsza drama o grach i wirtualnym świecie. Faktycznie akcja która rozgrywa sie Hiszpani skłania od razu do kupienia biletu na samolot ��.Te widoki�� Numerem 1 jest oczywiście Korean Odysey. Muzyka zachwyca,zwłaszcza piosenka " When I saw you". Trochę do śmiechu i troche do płaczu. Nadzieję mam na kontynuację Memories of Alhambra oraz Korean Odysey.

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz wskrzesza jednego jednorożca :D
Odwiedzam blogi wszystkich, którzy zostawili komentarz pod ostatnim postem ;)