niedziela, 7 kwietnia 2019

Mój pierwszy raz z... anime - "Sword Art Online [RECENZJA]


Najpierw kilka słów wyjaśnienia; nie lubię oglądać anime i nie oglądam anime, ale z racji przeprowadzenia serialowej wymianki z przyjaciółką musiałam niestety to zmienić. Nie znaczy to oczywiście, że od teraz przerzucam się na tę formę, nie, nie, do tego jest mi bardzo daleko. Ale miło było poszerzyć swoje horyzonty, zbadać nieznane tereny i dowiedzieć się, w jaki sposób Japończycy lubią bawić się przed telewizorem.

W całym moim dziewiętnastoletnim życiu widziałam kilkanaście odcinków Pokemonów (na które złapałam mocną fazę przez tę nieszczęsną grę na telefon), ale i tak długo w tym oglądaniu nie wytrwałam. Widziałam też jeden jedyny pierwszy odcinek Fairy Tail, z którego pamiętam jedynie sam fakt, że go obejrzałam. Na tym moja przygoda z anime się rozpoczyna i kończy. Po prostu nie lubię tego gatunku. Nie odpowiada mi sposób przedstawiania treści dla starszych widzów w formie „kreskówki” (fani, nie bijcie). Ja jestem monotematyczna; lekkie i moralizujące tematy wolę w formie bajki, poważne i doroślejsze w filmie aktorskim. Połączenie tych dwóch rzeczy ze sobą kompletnie mi nie leży, a niestety w anime są one serwowane razem. Ale w końcu nie wszyscy muszą wszystko lubić, prawda?

Sword Art Online to najnowsza, najbardziej zaawansowana technologicznie gra VRMMORPG. Gracz sadowi się wygodnie, zakłada specjalny kask na głowę i już znajduje się w wirtualnym świecie, gdzie odbiera wszystkie bodźce, jakby naprawdę tam był. Już przy premierze SAO cieszy się ona ogromną popularnością, także nic dziwnego, że wszyscy zainteresowani polecieli jako pierwsi po nią do sklepu, by jak najszybciej zacząć grać i przekonać się na własnej skórze, o co chodzi. Jednak już w pierwszy dzień pojawiają się komplikacje; administrator zbiera wszystkich graczy na głównym placu i z uśmiechem na ustach informuje, że z gry od teraz nie można się wylogować, każda zewnętrzna próba ściągnięcia kasku zakończy się usmażeniem mózgu, a jeśli ktoś umrze w wirtualnym świecie, to w realnym także. Jedyną opcją na zakończenie SAO jest po prostu przejście całości i pokonanie najsilniejszego bossa.

Pomysł na to anime brzmi naprawdę bardzo dobrze. Trochę jak Avatar, trochę jak Ready Player One czy trochę jak 5 sekund do Io. To właśnie dlatego w ogóle skusiłam się na tę produkcję. Później obejrzałam pierwszy odcinek i nawet nie było źle. Dopiero później zaczęło robić się gorzej, wielokrotnie miałam ochotę się poddać i po prostu odpuścić, ale jak obiecałam dotrwać do końca pierwszego sezonu, to obiecałam i nie ma bata.

Całe Sword Art Online, a przynajmniej pierwszy sezon, można podzielić na dwie części, 1A i 1B. W pierwszej nasi bohaterowie znajdują się w tytułowej grze, która przypominała mi LOLa czy popularnego swego czasu Metina. W drugiej zaś zmienia nam się gra. Bohaterowie wychodzą z SAO i trafiają do podobnej gry, ale wróżkowej. I jak SAO było naprawdę ciekawą rzeczą, w którą sama chętnie bym zagrała, jak podobał mi się tamten świat i te jego wszystkie realia, tak ALfheim Online (czyli gra z drugiej połowy), była po prostu okropna, nudna i mało angażująca. Sam jej sens był mocno wątpliwy, a główne zadanie graczy było jedną wielką bujdą na resorach. Chociaż wiedziałam, że twórcy zdecydowali się w taki sposób podzielić ten pierwszy sezon, to i tak byłam niepocieszona, bo tytuł i fakt powstania drugiej serii sugeruje, że nasi bohaterowie cały czas będą walczyć z systemem SAO, próbując wrócić do rzeczywistości. A tu klops! Na szczęście sam zabieg zmienienia tych gier w połowie wypadł przekonująco i dość naturalnie, także przynajmniej tutaj obyło się bez zawodów. Nie chcę wam spoilerować, o co dokładnie chodzi, ale jeśli boicie się (tak jak ja się obawiałam), że postacie ledwo ocalały z jednej gry, a już ładują się w drugą, to spokojnie, to ma głębszy sens.

Okej, już ustaliliśmy, że gra z pierwszej połowy jest lepsza niż ta z drugiej, co prowadzi nas do rzeczy, która mnie najbardziej irytowała w całym serialu. W 1A chronologia i ciąg przyczynowo-skutkowy prawie nie istnieje. Fabuły w żaden sposób nie możemy nazwać ciągłą. Jest strasznie poszatkowana, pomieszana i opowiada o wyrywkowych wydarzeniach, przez co czasem traciłam orientację, gdzie się znajdujemy, w jakim czasie i czy było to przed czymś tam, po czymś tam, czy między czymś tam. Także co mi z tego, że świat SAO został świetnie wykreowany, skoro nie mogłam się w pełni nim cieszyć bo twórcy pokazywali mi tylko jego wyrywkowe fragmenty? Tak naprawdę każdy odcinek był o czymś innym, trochę jak Doktor House; każdy odcinek to inny przypadek medyczny.

Do tego w pierwszych dwóch odcinkach bohaterowie cały czas krzyczeli, płakali, biegali i cierpieli, że jak to tak można było zamknąć ich w grze, przecież oni chcą do domu. Okej, to zrozumiałe, pewnie każdy tak by zareagował. Tylko kurczę, później wszyscy zapomnieli, że de facto są uwięzieni i omija ich prawdziwe życie. W kolejnych odcinkach mało się wspomina o rzeczywistości, jakby przestało to mieć znaczenie. W pewnym momencie oni nawet nie próbują się przybliżyć do wyjścia z gry.

Na szczęście w 1B twórcy sięgnęli po rozum do głowy i skończyli z bezsensownym przeskakiwaniem w czasie. Przestali wybierać tylko te ciekawe fragmenty i zaczęli pokazywać wydarzenia jako całość. Fabuła zaczęła mieć ciągłość, a ja miałam większą motywację do sięgnięcia po kolejne odcinki, bo były one częścią dużej historii. Do tego bohaterowie zaczęli mieć jakiś cel, do którego cały czas zmierzali. Tylko tutaj znowu klops, bo ALfheim Online jest słabą, nudną grą. Do tego mamy tutaj bardzo, bardzo, bardzo dziwny wątek miłosny, bez którego naprawdę by się obyło!

Jak widać nie można mieć wszystkiego. 1A miało fajny pomysł na grę, świetnie pokazało fikcyjny świat, w którym bohaterowie zostali uwięzieni, ale brakowało tam celu i chronologii. Zaś 1B pokazało nam okrutnie nudną grę, ale za to wydarzenia zostały uporządkowane, a bohaterowie nie snuli się jak smród po gaciach.

Ale jeśli myślicie, że Sword Art Online jest wolne od głupich kwiatków, to się myślicie. Znajdą się tu takie głupotki jak zaplanowane małżeństwo z osobą będącą w śpiączce czy adopcja dziecka w wirtualnej grze. Po co? To nic nie wnosiło do fabuły, oprócz uczucia zdegustowania.

Swort Art Online nie uczyniło mnie wielką fanką anime, wręcz odwrotnie, trochę nawet zraziło mnie do tego gatunku. To chyba trochę słaby wybór, jak na początek. Teraz mam poczucie, że wszystkie japońskie „kreskówki” są w takim nie-do-końca stylu. Ale mimo wszystko cieszę się, że wyszłam poza swoją strefę komfortu i sięgnęłam po coś, czego jeszcze nie znam. W SAO były fajne momenty, były też smutne momenty, były też momenty, przy których dobrze się bawiłam. Ale tych wszystkich dobrych momentów jest dla mnie trochę za mało, bym zdecydowała się sięgnąć po drugi sezon. Chociaż kto wie… całość jest na Netfliksie, więc dostęp jest banalny. Może kiedyś.


(Chociaż nie. Jednak nie).



 Facebook Instagram Goodreads Twitter Google+ LubimyCzytać



8 komentarzy:

  1. Mam czasem wrażenie, że anime i mangi się albo kocha albo nie znosi, nie bardzo jest coś pośrodku. Po SOA jeszcze nie sięgnęłam, wolę mangi, ale głównie czytam je pod koniec roku, kiedy zaczynam się wypalać i nie mam ochoty siedzieć dniami w jednej książce :D. U mnie zaczęło się od Pokemonów i Dragon Balla (sentyment ogromny, ale nigdy nie obejrzane w całości, nie mogę się zebrać), choć moją największą miłością jest Naruto :D. W pracy mam sporo maniaków, które zapoznają mnie z genialnymi seriami <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę, w moim odczuciu zaczęłaś od przeciętniaka! Na tle licznych anime, które widziałam SAO zawsze będę zaliczać do tych gorszych :P Aczkolwiek to też specyficzna produkcja - mam wrażenie, że w jego przypadku trudno o umiarkowane reakcje. Albo są ogromni fani, albo tacy, którzy serii nie dzierżą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak tylko zobaczyłam tytuł, wiedziałam, że dobrze nie będzie :D Nie wiem czy to Cię pocieszy, ale SAO jest okropnym anime, a nawet bym powiedziała, że jedną z najgorszych rzeczy jakie widziałam (a trochę tego było) i nikomu bym go nie poleciła, więc bardzo pechowo trafiłaś, bo jest dużo fajnych anime, jednak trzeba znaleźć odpowiednie ^^
    Magdoszopedia

    OdpowiedzUsuń
  4. Choć jestem fanką kultury japońskiej, ukończyłam też studia, to nigdy nie lubiłam anime :D
    http://whothatgirl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham SAO. Moja ulubiona animka. Nie mogę się doczekać kolejnego sezonu <3 Trzeba jednak czekać aż do jesieni
    Pozdrawiam!
    https://bookcaselover.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Jedyną animę, którą oglądałam to byłą They kiss again chyba tak miała na imię, ponieważ oglądałam koreańską dramę na podstawie tej animę i powiem szczerze romanse dałabym radę oglądać chyba ale nie wiem bo tylko jedną oglądałam i później już nie oglądałam.

    ZAPRASZAM NA BLOG
    ZAPRASZAM NA INSTAGRAMA
    ZAPRASZAM NA FACEBOOKA

    OdpowiedzUsuń
  7. Anime... to zdecydowanie nie moje klmiaty, odpuszczam sobie!

    OdpowiedzUsuń
  8. Kolejny sezon jest zdecydowanie gorszy od pierwszego. Anime pokazuje akurat idealnie mentalność japończyków (oni jednak małą przeżywają, a twórcy tych kreskówek lubię ubarwnić bohaterów, zrobić z nich maszyny emocjonalne). Ja oglądałam SAO na początku liceum i całkiem mi się podobało.

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz wskrzesza jednego jednorożca :D
Odwiedzam blogi wszystkich, którzy zostawili komentarz pod ostatnim postem ;)