Szczerze mówiąc, to nie dowiedziałam się z tej książki zbyt wiele, za to podczas lektury się męczyłam, nudziłam, wkurzałam i sama chciałam umrzeć.
Zamysł autora był naprawdę bardzo fajny i intrygujący. Bo
przecież śmierć towarzyszy nam na każdym kroku i jest to nieunikniony finał
naszej historii, jednak nigdy nie zwracamy na nią jakiejś specjalnej uwagi, nie
zagłębiamy się w temat, zaś gdy w końcu się z nią spotkamy, nie wiemy co się
dzieje i mamy mnóstwo pytań. Roland Schulz miał odpowiedzieć na wszystkie nasze
wątpliwości związane z umieraniem, pokazać, co dzieje się z człowiekiem w
ostatnich chwilach i wytłumaczyć te wszystkie procesy, które zachodzą w ciele.
Szkoda, że tego nie zrobił.
Do tej książki podeszłam zaintrygowana, ale też miałam
wobec niej pewne oczekiwania, które niestety nie zostały spełnione prawie
wcale. Nie podoba mi się forma, w jakiej autor podszedł do tematu. Spodziewałam
się trochę bardziej naukowego stylu, który wyjaśniałby wszystkie zawiłości i
bezstronnie, w jak najbardziej obiektywny sposób tłumaczył, co się dzieje z
człowiekiem, który właśnie umiera. A co dostałam? Pseudo psychologiczny bełkot,
który na siłę ma mi wejść na psychikę. I już teraz widzę, że bardzo ciężko będzie
mi wytłumaczyć wam, co dokładnie tutaj poszło nie tak i dlaczego tak bardzo mi
się to wszystko nie spodobało.
Zacznę od tego, że książka jest pisana w drugiej osobie.
Nie mamy faktów obiektywnych ani twierdzeń autora, oj nie. Całość przedstawiono
w formie „leżysz na łóżku, twoje ręce i nogi są zimne, bo krew dociera do
twojego serca po raz ostatni”. To nie jest żaden cytat ani nic z tych rzeczy,
ale daję wam małą próbkę tego, co w środku zostaniemy. Autor posługuje się
takimi sformułowaniami, jakbyśmy my, jako jego czytelnicy, byli na owym łożu
śmierci i jakbyśmy to my właśnie umierali. Tylko, że jednocześnie nie jest w
tym konsekwentny.
Schulz równie szybko zmienia zdanie co przeskakuje między
wątkami i miesza milion tematów naraz. Najpierw to my umieramy, za chwilę jakiś
człowiek z Australii, by na kolejnej stronie była mowa o kimś chorym na
nowotwór. Po co? Jeśli już autor przyjął konwencję, by opisywać przeciętną
śmierć zwykłego Kowalskiego, to niech konsekwentnie do robi, a nie skacze po
różnych krajach i chorobach, bo to wybija z rytmu, miesza i totalnie nie ma
sensu.
Jakby tego było mało, autor dodatkowo powołuje się na
naszych bliskich i próbuje ich w to wszystko wpakować. Bo co będzie myśleć
rodzina, gdy umierasz? Jak będą się zachowywać przy tobie? Co będą robić, gdy
już umrzesz? I do tego wszystko opisano w takim stylu, że ma się ochotę
wyrzucić tę książkę przez okno, bo ewidentnie czuć, że ktoś tu próbuje na siłę
zryć nam beret, a niekoniecznie ma do tego narzędzia i robi to w tak
nieumiejętny sposób, że z frustracji można pognieść kartki.
Nie lubię książek pisanych na siłę, które ględzą o
niczym, leją wodę i na siłę próbują wywołać we mnie emocje tam, gdzie ich nie
powinno być. Takie biadolenie, ojej, jacy ci ludzie będą biedni, w ogóle do
mnie nie przemawia. A wiecie, co do mnie przemawia? Fakty. Fakty podane w
obiektywny, naukowy sposób, czego tutaj ze świecą szukać.
Nie przeczę, Roland Schulz zna się na rzeczy, bo w tych
momentach, w których już zaczynał mówić z sensem, to faktycznie było jego
szeroką wiedzę w śmiertelnych tematach widać. Ale kurczę, ja bym chciała po
prostu o tym poczytać, a nie musieć wyłuskiwać istotne informacje w morzu tych,
które mnie kompletnie nie obchodzą.
Czyli co, chciałam dostać merytoryczną książkę o tym, co dzieje się z człowiekiem tuż po śmierci i bezpośrednio po niej, a dostałam jakieś biadolenie i lanie wody na tematy powiązane, które próbują zryć człowiekowi psychikę, ale w tak nieumiejętny sposób, że zamiast przemyśleć podstawowe wartości, tylko się frustrujesz podczas czytania. Dawno nie miałam do czynienia z tak mało konkretną pozycją, która wydaje się być bezcelowa. I kurczę, przez całą recenzję starałam się nie przekląć, ale na koniec dla podkreślenia tego wszystkiego, co wyżej, trzeba rzucić jakąś kurwą. Bo to było, kurwa jakieś niepotrzebne pierdolenie. Tak po prostu.
Raczej nie czuję potrzeby czytania tej książki.
OdpowiedzUsuńI być może słusznie XF
Usuń