niedziela, 11 października 2020

Prezydent Snow powraca po latach - "Ballada ptaków i węży" Suzanne Collins [RECENZJA]

Nigdy, ale to nigdy, no po prostu absolutnie nigdy nie sądziłam, że kiedyś jeszcze doczekamy się jakiejkolwiek książki z uniwersum Igrzysk śmierci. Zawsze Suzanne Collins wyglądała na taką, co to umie w oszczędzanie i rozsądne dysponowanie gotówką, że zarobiła tyle na swojej trylogii i prawach do ekranizacji, że nie wpadnie na pomysł, by próbować doić tę krowę dalej. No ale cóż, nigdy nie mów nigdy, prawda?

Ballada ptaków i węży to prequel do oryginalnej trylogii Igrzysk śmierci. Tutaj bohaterem jest osiemnastoletni Coriolanus Snow, uczeń prestiżowej szkoły w Kapitolu. Kiedyś rodzina Snowów była prestiżowa i bardzo szanowana, ale niestety podczas wojny wiele stracili i obecnie do najbogatszych nie należą. Sam Snow może liczyć jedynie na swoją babkę i kuzynkę, a także na swoją charyzmę i dar do kombinowania, by inni mieszkańcy stolicy nie zorientowali się, że chwała Snowa minęła i nie wróciła.

Prezydent Snow jest tak złożoną postacią, że każda, naprawdę, każda książka o jego przeszłości mogłaby być dobra, gdyby opowiadała o rzeczach, które naprawdę nas interesują. Zawsze fascynował mnie ten bohater i sam sposób jego dojścia do władzy byłby fenomenalnym materiałem na powieść. Ale kurczę, no Ballada ptaków i węży jakoś specjalnie dobra pod tym względem nie jest.

Oprócz tego, że Snow musi radzić sobie ze stratą pieniędzy i ogólną ciężką sytuacją, to w tle właśnie przygotowujemy się do przeprowadzenia 10. Głodowych Igrzysk. Ten wątek należy do najlepszych i najfajniej poprowadzonych w całej książce! Mamy świetnie pokazane początki igrzysk, jak organizatorzy dochodzili do nowych rozwiązań, jak ulepszali pewne rzeczy i co takiego konkretnego robili, że igrzyska końcowo stały się sportem narodowym i ogromnym show, które znamy z oryginalnej trylogii. Samo czytanie o ewolucji, o przygotowywaniu igrzysk było czystą przyjemnością. A zaznaczyć muszę, że Snow brał w tych działaniach czynny udział.

Jednak same igrzyska do porywających nie należą. Rozgrywka była tak cholernie nudna, że czytanie o niej nużyło i męczyło. Autorka chciała być dokładna, ale była taka w niewłaściwych momentach przez to jej szczegółowość mnie nudziła. Nie mamy tu zbyt wiele akcji, nie dzieje się za wiele, wszystko jest strasznie rozlazłe i czytanie o tym do przyjemnych nie należy. Tym bardziej, że przecież z oryginalnej trylogii wiemy jak fascynujące i trzymające w napięciu potrafiły być igrzyska!

Coś zaczęło się dziać dopiero, gdy rozgrywki dobiegły końca, ale dalej nie było zbyt dużego szału. Miała to być książka o młodym Snowie, a wyszła pogadanka o nastolatku, który lubi, gdy inni przyznają mu rację, nie może pogodzić się z utratą pieniędzy, a jego zdanie jest takie, by cieszyło wszystkich wokół, niekoniecznie jego samego. I na tym zdaniu mogłabym skończyć opis tej postaci, bo więcej jego cech tu nie znajdziemy. Nie widzę w tej młodej wersji Coriolaniusa tego człowieka, który później jako prezydent trzymał całe Panem w garści. Oczekiwałam, że jego charakter jako nastolatka będzie bardziej złożony i zróżnicowany, a nie, że będzie dokładnie taki sam jak każdy inny chłopak w jego wieku, któremu rzeczywistość kazała zejść na ziemię.

Żeby tego jeszcze było mało – całe 544 stron rozgrywa się raptem na przestrzeni kilku miesięcy, a sama akcja urywa się totalnie znikąd, pokazując, że w sumie to ta książka mogłaby powstać, ale jakby nie powstała, to też bylibyśmy szczęśliwi, a przede wszystkim bogatsi o 50 złotych.

Czyli podsumowując: dostaliśmy randomowy fragment z życia Snowa, który wnosi do historii tyle co nic. Dalej nie mamy zielonego pojęcia, jak doszedł do władzy i jak ją utrzymał, a także dlaczego stał się tym wrednym starym dziadkiem, którego znamy z oryginalnych książek. Za to wiemy, że jego matka miała puderniczkę, a jego ojciec nie lubił się z dziekanem.

Za to utwierdziłam się jeszcze w przekonaniu, że Suzanne Collins kompletnie nie umie uśmiercać swoich bohaterów. Robi to w taki sposób, że czytelnik nawet nie jest w stanie ogarnąć, że „hej, on właśnie umarł”. Myślałam, że końcówka Kosogłosa była jedynym wypadkiem przy pracy, ale patrząc na zakończenie Ballady mogę już sformułować tezę, że to raczej ten typ autora już tak ma.

Mam jeszcze jedno fajne spostrzeżenie, a dokładniej spostrzeżenie 21letniej mnie, którego 12letnia ja nie wypracowała czytając Igrzyska pierwszy raz. Po latach o wiele bardziej rozumiem cały świat Panem. Wojna, dystrykty, powstania, rebelianci… może to wiek, może to moje polityczno-historyczne studia, ale kurczę, pod taką niby zwykłą młodzieżówką kryje się tyle politycznych aspektów i morałów! Jako nastolatka bardziej zajmowało mnie to, którego chłopaka powinna wybrać Katniss (i dlaczego powinien być to Peeta, a nie Gale), za to teraz jako studentka trzeciego roku bezpieczeństwa narodowego widzę bogate tło polityczne, o którym mówi się za mało w kontekście tej trylogii!

Sama Ballada ptaków i węży jest dla mnie ogromnym rozczarowaniem, bo zupełnie nie tego się po tej książce spodziewałam i miałam również diametralnie odmienne oczekiwania na jej temat, których autorka niestety nie spełniła. Chociaż jestem skora skorygować moją opinię, jeśli Suzanne Collins planuje pociągnąć historię Snowa dalej! Bo jeśli Ballada miała być tylko wprowadzeniem do czegoś większego… ale na razie ani widu, ani słychu. Chyba, że ja czegoś nie doczytałam i do czegoś nie dotarłam! 




FacebookInstagramGoodreadsTwitterGoogle+LubimyCzytać



6 komentarzy:

  1. Kocham "Igrzyska śmierci" na pewno kiedyś wrócę do tej trylogii. Nienawidzę gdy autor skończył już daną historię i powraca do niej. Nigdy nie czytam tego typu "dodatków".
    weruczyta

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam słabość do "Igrzysk śmierci" dlatego kupiłam sobie tą powieść zaraz jak tylko się ukazała. Mam nadzieję, że moje odczucia będą inne niż Twoje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę Ci powiedzieć, że nie do końca zgadzam się z Twoja recenzją. Po pierwsze, uważam, że autorka pokazała nam przemianę Snowa - na początku liczyło się dla niego zwycięstwo Lucy, ale tylko i wyłącznie dlatego, ze sam miał mieć z tego korzyści. Jednak z biegiem czasu polubił dziewczynę i ewidentnie zaczął się o nią troszczyć i pomagać przez co wiele ryzykował. Tutaj Collins pokazała nam inne oblicze Snowa, przez chwilę nie był samolubnym, okrutnym dyktatorem i dupkiem, ale poznalismy go z tej innej - ludzkiej strony.
    Dowiedzieliśmy się jak wyglądały pierwsze igrzyska, jak traktowano trybutów (transport w bydlęcych wagonach, zamykanie w zoo, brak jedzenia, picia, spartańskie warunki) i dlaczego to zmieniono.
    Zgadzam się, że sam przebieg igrzysk był trochę nudnawy, ale jak dla mnie nie było źle, w końcu w tamtych czasach igrzyska nie były aż tak wymuskane, jak w trakcie trwania 74, które mieliśmy okazję zaobserwować w pierwszej części trylogii.
    Ballada bardzo mi sie podobała, a jedyny minus jak dla mnie to urwany wątek Lucy na końcu i otwarte zakończenie (czego nienawidzę). Autorka juz mogła dopisać te kilka słów z wyjaśnieniem co tak naprawdę finalnie spotkało Lucy.
    Mam nadzieję, że ten komentarz nie wyszedł zbyt długi, ale bardzo lubię rozpisywać sie o książkach, które mi się podobały. :D
    Aaa no i zgadzam się, że 50 zł to zdecydowanie za dużo jak za tę książkę. Wydawnictwo troche popłynęło z ceną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komentarz idealnej długości! <3
      To o igrzyskach i zmiany, które nastąpiły na przestrzeni lat akurat najbardziej mi się podobały.
      I też właśnie brakuje mi takiego dokończenia, może Collins planuje pociągnąć to dalej, wtedy Ballada będzie jak najbardziej fajną książką jako wstęp do serii o Snowie!

      Usuń

Każdy komentarz wskrzesza jednego jednorożca :D
Odwiedzam blogi wszystkich, którzy zostawili komentarz pod ostatnim postem ;)