niedziela, 17 marca 2019

Autorka splagiatowała... samą siebie - "Przebudzeni" Colleen Houck [RECENZJA KSIĄŻKI]


Przebudzonych sięgnęłam z powodu Klątwy tygrysa, którą pokochałam w gimnazjum i którą do dzisiaj bardzo miło wspominam. Nie przeczuwałam, że rozczaruję się tak mocno i to jeszcze w sposób, którego nigdy nie byłabym w stanie przewidzieć.

Lilliana Young pewnego dnia przychodzi do Metropolitan Museum of Art na wystawę poświęconą starożytnemu Egiptowi. Nie spodziewa się, że wśród eksponatów odnajdzie egipskiego księcia, który powrócił do życia po tysiącu lat bycia mumią. Amon jest zdezorientowany, zamiast w znanym mu Egipcie, budzi się w centrum Nowego Jorku, a do tego zniknęły cenne słoje zawierające jego organy. Zagrożona jest przyszłość świata, bo Set – starożytny bóg ciemności – tylko czeka, by powrócić.

Wiecie co? Ja tę historię już gdzieś czytałam. I nie chodzi mi o to, że jest podobna do jakichś tam innych młodzieżówek, że jest pełna schematów i powtarza to, co już kiedyś było, nie. To by w sumie nie było takie znowu złe. Ja Przebudzonych dosłownie już gdzieś czytałam i z przykrością muszę stwierdzić, że autorka splagiatowała… samą siebie. Ja to wszystko już znam z Klątwy tygrysa. Lilliana to taka Kelsey – upierdliwa, głupia i mało inteligentna osóbka, która zdaje się być centrum wszechświata i rozwiązaniem każdego problemu, nawet jak nie zdaje sobie z tego sprawy. Amon to taka budżetowa i kluchowata wersja Rena. Jest też brat Amona, który jest idealną kalką Kishana. Ba, pamiętacie tego takiego doktorka w Klątwie tygrysa? Tutaj też znajdziemy jego odpowiednik.

Dając jeszcze jeden przykład, czym jest ta książka. Bardzo, ale to bardzo, przypominała mi ona Czas mumii. Wiecie, tę parodię wszystkich młodzieżówek, gdzie główny bohater był mumią, a główna bohaterka była przekonana, że to jego styl i że jest po prostu hipsterem. Tylko w Przebudzonych cały ten „egipsko-mumiowy” motyw jest jak najbardziej na poważnie.

I druga rzecz, jaka mi okrutnie przeszkadzała w trakcie czytania, to wręcz koszmarny język. Krótkie, pozbawione logiki zdania. Dialogi, które nie brzmią jak normalne rozmowy. Pseudo głębokie wynurzenia głównej bohaterki, które mają być inteligentne, a przypominają bełkot. Traktowanie czytelnika jak idioty i tłumaczenie mu wszystkich najdrobniejszych szczegółów po pięć razy, bo przecież nie zrozumieliśmy za pierwszym. Tutaj znajdziemy kwiatki typu „Hej, jestem Ala, mam 19 lat i chodzę do ostatniej klasy liceum”, tylko że wypowie je starożytny książę będący mumią.


Pech chciał, że w zeszłym miesiącu byłam w Egipcie (planowałam wtedy przeczytać tę książkę, ale wcześniej zdążyłam wrócić do domu niż bohaterowie w ogóle pomyśleli o udaniu się do Egiptu) i w jakimś stopniu mogę zweryfikować research autorki, który… wygląda, jakby robiony był przy pomocy Wikipedii i Google Street View. Jak wygląda Kair według Colleen Houck? Jak taki Nowy Jork, tylko z trzema piramidami i sfinksem w tle. Toż to wielka, nowoczesna, zadbana i bogata metropolia. A wiecie co? Według mnie Kair to brud, piasek, kurz, pył i budynki popadające w ruinę (a pięciogwiazdkowe hotele popadają w trochę mniejszą ruinę). Jednak mimo wszystko – napisanie w pewnym momencie, że gdzieś tu płynie Nil, a tam po drugiej stronie stoi piramida, nie czyni opisu wiarygodnym i w żadnym stopniu nie przenosi czytelnika do Egiptu.

Nie rozumiem również sposobu, w jaki autorka zdecydowała się utrudnić życie bohaterów. Rzucała im kłody pod nogi prawie non stop, ale równocześnie bała się poprowadzić wydarzenia w taki sposób, by rzeczywiście sprawić, ze Lilliana i Amon będą musieli poświęcić trochę czasu na rozwiązanie problemu. A tu równie szybko, jak pojawiła się przeszkoda, Amon odkrywał w sobie nieznaną do tej pory umiejętność, która akurat pozwalała im wybrnąć z sytuacji, która teoretycznie miała być bez wyjścia. I spoko, raz zdało to egzamin, drugi też, ale przy każdym kolejnym, to robiło się trochę nudne i przestawało być zabawne.

Nie będę owijać w bawełnę. Książka ma 480 stron. Przez pierwsze 350 towarzyszą nam emocje jak przy kopaniu ziemniaków. Panuje tu nuda, bohaterowie są mdli, dialogi pozbawione charakteru, a do tego brakuje jakiegokolwiek pierwiastka, który przyciągałby czytelnika do powieści i zachęcał do kontynuowania lektury.

Warto poruszyć też kwestię przedstawienia w tej książce mitologii egipskiej, która… nie stoi tu na dobrym poziomie, a przede wszystkim – nie jest wiarygodna i naprawdę się zdziwię, jeśli ktoś w to uwierzy. W tym temacie panuje tu absolutny chaos, nie wiadomo, co właściwie jest grane i o co chodzi z tymi wszystkimi bogami, o co robi się tyle szumu. Tu nic z siebie nie wynika i nie ma logicznego powiązania. Po prostu czuć, że to nie ma ani rąk, ani nóg, więc jeśli nie znacie mitologii egipskiej w stopniu dostatecznym, to cały ten wątek będzie dla was jedną wielką abstrakcją. Ah! I broń Boże, nie traktujcie tego jako podręcznik! Bo to grozi oblaniem matury!


I odwieczne pytanie, które towarzyszy wszystkim kiepskim powieściom młodzieżowym – gdzie są rodzice? Na samym początku Lilly bombarduje nas informacjami, jak to im na niej nie zależy, jak to nie kontrolują jej życiowych wyborów. Po czym dziewczyna wyjeżdża do Egiptu i nikt nawet nie zada sobie trudu, by do niej zadzwonić i sprawdzić, czemu nagle zniknęła. Chyba, że wysłali list sową, wtedy to będzie zrozumiałe, że nie zdążył dotrzeć.
Ale są dwie rzeczy, które w Przebudzonych się same bronią. Żeby już tak nie narzekać na resztę, to przejdźmy do tych pozytywów.

Raz na jakiś czas pojawiają się fragmenty dotyczące przeszłości (czy może raczej starożytności), w których opisane są dzieje Amona i jego braci od samych początków ich istnienia, jak doszli do miejsca, w którym aktualnie się znajdują. I szczerze żałuję, że nie poświęcono więcej czasu na rozwinięcie tego wątku, bo te kilka rozdziałów są według mnie najlepszą częścią całej powieści.

Najzabawniejsze jednak jest to, że ostatnie 30 stron czyta się na jednym wdechu. Samo zakończenie zostało ciekawie przedstawione i wręcz zachęca do sięgnięcia po drugą część. Tylko kurczę, czemu nie mogła być taka cała powieść?

Tylko znowu tu jest taki problem, że jeśli w dalszych tomach tej serii tendencja do kopiowania Klątwy tygrysa się utrzyma, to ja już znam zakończenie całości i nie mam najmniejszej ochoty na powtórkę rozrywki w gorszej, biedniejszej formie.




Za możliwość zrecenzowania Przebudzonych dziękuję wydawnictwu We Need YA



Fakty objawione: 
Tytuł: Przebudzeni
Tytuł oryginału: Reawakened
Autor: Colleen Houck
Tłumaczenie: Andrzej Goździkowski
Wydawnictwo: We Need YA
Ilość stron: 488
Grubość grzbietu: 3,4 cm
Cena: 39,90 zł
Mobilność: L (nuda jest ciężka do noszenia)




 Facebook Instagram Goodreads Twitter Google+ LubimyCzytać



7 komentarzy:

  1. Nie czytałam klątwy tygrysa, więc nie mam uczucia deja vu, ale słyszałam, że są bardzo podobne. Książka jest przeciętna, ot, typowa młodzieżówka. Podobała mi się w pewien sposób kreacja braci, ale uwielbienie jakim otoczyli Lily i sama Lily już zdcydowanie mniej. Ale kreacja mitologii jak dla mnie jest okej, w łodzieżówkach rzadko jest jakoś mocno pogłębiana. Jest mocnym przeciętniakiem, ale rozumiem frustrację. Może czułabym podobnie, czytając wcześniej niemal identyczną serię :)

    mrs-cholera.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. *owacje na stojąco* idealnie ujęłaś wszystkie moje uczucia! Pomińmy, że początek recenzji jest prawie taki sam jak mój - nie oskarżam o plagiat, a stwierdzam, że to śmieszny zbieg okoliczności, że obie zaczęłyśmy recenzje od "ja to już czytałam" hahaha no tragiczna jest ta książka... Dawno się tak nie zawiodłam i tym bardziej nie na kimś, kogo uważałam za ulubionego autora... No, ale co poradzić... Zgadzam się, że te ostatnie strony jak i fragmenty ze starożytności były jedynymi, które były ciekawe. Ja to jeszcze nie mogę zdzierżyć romansu...
    Pozdrawiam,
    Roseperdu-books.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twojej recenzji jeszcze nie czytałam, specjalnie, by się nią niechcący nie zainspirować, ale chyba jednak myślimy zbyt podobnie XD

      Usuń
  3. Rzeczywiście książka może nie jest jakoś genialnie napisana, ale dobrze się przy niej bawiłam.
    Ja nie czytałam ,,Klątwy Tygrysa" więc, nie czułam tego plagiatu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedziałam, żeby się tak nie nakręcać do tej książki. Teraz widzę wiele rzeczy, które raziłyby mnie w oczy. Chociaż Egipt w tle mnie interesuje i pewnie dlatego przeczytam, no jestem tej książki po prostu ciekawa, ale teraz przynajmniej wiem, żeby nie oczekiwać nie wiadomo czego.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ej, ale przy kopaniu ziemniaków towarzyszy sporo emocji - np. jak wlezie Ci gdzieś stonka i ni cholery nie możesz zlokalizować, gdzie ta łajza jest. Albo jak wyciągasz kartofla z ziemi i kamulec wlezie Ci pod pazura. Wtedy towarzyszy nam mnóstwo emocji xD
    Ale swoją drogą czy tylko ja mam wrażenie, że Ty ciągle się wozisz po świecie? XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty, no przecie. Ja to zawsze mam w sumie emocje, czy dziadek koparką przetnie ziemniaki czy może udało mu się dobrze ustawić i ziemniaki całe XD
      Czy ja wiem... w tym roku raz byłam dopiero XD

      Usuń

Każdy komentarz wskrzesza jednego jednorożca :D
Odwiedzam blogi wszystkich, którzy zostawili komentarz pod ostatnim postem ;)