W
poprzednim serialowym poście nie wyczerpaliśmy tematu także… zapraszam na ciąg
dalszy tytułów, które udało mi się obejrzeć w przeciągu ostatniego pół roku.
Gdzieś
na początku roku mogliśmy dużo słyszeć o Chyłce – i nic dziwnego. O
Remigiuszu Mrozie jest bardzo głośno już od dłuższego czasu, więc przeniesienie
jednej z jego powieści na mały ekran było oczywistością. Zastanawia mnie tylko
dlaczego na pierwszy ogień poszło Zaginięcie, skoro jest to drugi tom
serii. A z małego preview, jakim uraczyli nas twórcy w ostatnim odcinku wynika,
że kolejny sezon będzie odpowiadał fabule Kasacji.
Jeśli
zaś o Chyłkę – Zaginięcie chodzi to…
specjalnie wcześniej przeczytałam papierowy pierwowzór, żeby mieć lepsze
odniesienie i… Zarówno serial jak i książka nie przypadły mi do gustu. Nie
wierzę w tę historię. To opowieść z tego typu, którego ja wprost nie cierpię. Autor
konsekwentnie knuje jakąś intrygę przez 90% książki, myli wszystkie tropy w
taki sposób, że odbiorca dochodzi do wniosku, że wyjaśnienia nie ma, bo
wszystkie hipotezy zostały już obalone, po czym na ostatnich dwóch stronach
następuje nagły zwrot akcji i winnym przestępstwa okazuje się ktoś najmniej podejrzewany,
a ja odnoszę wrażenie, że nie starczyło już czasu na zbudowanie odpowiedniego
napięcia wokół tego odkrycia, tylko skończył się czas więc rozwiązano sprawę po
łepkach, bo „jakoś było trzeba”. Chyłka
właśnie taka jest. Do tego jej serialowy odpowiednik grany przez Cielecką jest
po prostu wredny i bezczelny. Ktoś zadaje jej normalne pytanie, grzecznie i
kulturalnie, a ona zaczyna kląć i się drzeć. Nie na tym polega budowanie silnej
kobiecej postaci. I w sumie podsumowując, Zaginięcie
jest po prostu nudne. Już takim dla mnie było w wersji 400 stronowej książki, a
jako siedmioodcinkowy serial nic nie zyskuje. I porzuciłabym oglądanie tej
produkcji już dawno gdyby nie fakt, że postać Kordiana Oryńskiego wyszła im całkiem
nienajgorzej i była jedyną rzeczą, trzymającą mnie przed ekranem.
W
ostatnich miesiącach premierę miał trzeci
(i jak się później okazało ostatni) sezon
Santa
Clarita Diet. Serial z Drew Barrymore w roli zombie? Nie wiedziałam, że
tego potrzebuję, dopóki nie zabrałam się za ten tytuł na Netfliksie. Jest tutaj
pełno dobrego humoru i rozrywki na odpowiednim poziomie, także jeśli
szukalibyście czegoś lekkiego, to trzy sezony się polecają. 28 odcinków, każdy
w granicach 20-30 minut także o co można prosić więcej!
W
tym poście nie może zabraknąć też niesłynnej Gry o tron. Na sezon ósmy czekaliśmy prawie dwa lata.
To był czas nerwów, domysłów, obgryzania paznokci i zapalczywego unikania
wszystkich możliwych spoilerów. Na czas emisji tej serii specjalnie zaopatrzyłam
się w HBO GO! I moje rozczarowanie nie mogłoby być większe. 6 odcinków, a tak
naprawdę tylko w dwóch coś się dzieje, bo reszta to totalne lanie wody i snucie
się po kątach, albo Winterfell, albo w Królewskiej Przystani. Już w poprzednim
sezonie było widać, że twórcom brakuje papierowego pierwowzoru, ale w tym ósmym
braki i niekonsekwencja są już niewybaczalne. To miał być finał wszechczasów, a
wyszło niezadowolenie i poirytowanie, że ktoś na to pozwolił i ktoś za to
wszystko zapłacił grube miliony.
Fabuła
leży. Scenarzyści mają głęboko w dupie fakt, że przez siedem sezonów budowali
bohaterów w określony sposób. W ósmym postanowili o tym wszystkim zapomnieć i
poprowadzić niektóre wątki w tak okrutnie absurdalny sposób, że nóż się w
kieszeni otwiera, a siekiera aż zaczyna skakać w piwnicy, żeby jej użyć
przeciwko nim. (MOŻLIWE
SPOILERY) To, co zrobili z postacią Daenerys… Toż to nie ma żadnego
logicznego uzasadnienia, co tam się odwaliło. A Jon? Pragnę przypomnieć, że
pokonali Nocnego Króla, zasadniczo instytucja Nocnej Straży już jest po nic, bo
zagrożenie minęło, ale na co zostanie skazany Jon za zabicie swej ukochanej? Ma
iść na mur, znowu. A ludzie, którzy go na to skazali, odpływają dwie minuty po
wydaniu wyroku, więc spokojnie Jon mógł sobie zostać w Winterfell i robić co
tam mu pasuje. To nie tak, że w Siedmiu Królestwach prężnie działa internet i
wszyscy się dowiedzą, że chłopak się nie zastosował. (KONIEC SPOILERÓW).
Jestem
głęboko rozczarowana finałem, chociaż tak naprawdę nigdy ogromną fanką Gry o
tron nie byłam. Jednak to, co twórcy zrobili w tym ostatnim sezonie… toż to
była porażka za miliony.
Jak
już miałam to HBO, to udało mi się również obejrzeć serial z zupełnie innej
kategorii, który powinien przyćmić tę nieszczęsną Grę o tron, bo tutaj wszystko od początku do końca jest idealnie
dopracowane. Krótki, bo zaledwie pięcioodcinkowy fabularyzowany dokument pod
tytułem Czarnobyl o wielkiej katastrofie jądrowej w Czarnobylu. Sposób,
w jaki zrealizowano tę produkcję, to miód na moje oczy. W bardzo realny sposób
i odpowiadający realiom lat 80. pokazano, jak to wtedy wyglądało. Że tak
naprawdę nikt nie miał pojęcia, co się wydarzyło, jakie konsekwencje to ze sobą
niesie i jak dużo to zmienia w przemyśle energii atomowej. Bo wiecie, odkrycie,
że energię można pozyskiwać w ten sposób, było kwestią czasu. Ale wydaje mi
się, że nikt nie myślał, że coś może przy tym pójść nie tak.
Czarnobyl
to tytuł idealny dla tych, którzy przeżyli tę katastrofę i mają o niej jakieś
pojęcie, ale także dla tych, którzy nie do końca wiedzą, o co chodzi. Serial to
bardzo fajnie tłumaczy, w bardzo przystępny sposób, nie przekłamuje faktów i
pokazuje, co tak naprawdę się wydarzyło. Majstersztyk w pięciu godzinnych
odcinkach.
I
ostatni serial z HBO, jaki udało mi się zobaczyć, to przegenialny The
Act. Wcześniej nie znałam historii
Gypsy Rose i Dee Dee, ale już nadrobiłam wszystkie zaległości. Według Dee Dee,
jej córka, Gypsy Rose, była chora. Niepełnosprawna, zmuszona do korzystania z wózka
inwalidzkiego, z ogromną alergią na cukier i koniecznością karmienia
dojelitowego. Tylko problem w tym, że Gypsy Rose nigdy nic nie było i nie
cierpiała na żadną z chorób, które jej wmawiała matka. Jednak traktowanie córki
jako niedorozwiniętej umysłowo, stałe fałszowanie jej wieku i uzależnienie jej
od siebie spowodowało, że Gybsy była więźniem we własnym domu. Finał tej
historii był tragiczny, ale fabularyzowany mini serial na jej podstawie jest
istnym mistrzostwem.
Przechodząc
do tytułów od Netfliksa, na pierwszy ogień drugi
sezon Chilling Adventures of Sabrina.
Nie mam pojęcia, co tu się wydarzyło, ale pierwsza seria naprawdę bardzo mi się
podobała. Tak bardzo, że pod jej wpływem napisałam krótki post na bloga, gdzie
wychwalałam jej zalety. A druga? Z ogromnym trudem udało mi się skończyć
oglądanie i… nie wiem, czy będę zabierać się za kolejne odcinki. Te były nudne
i wielokrotnie przeginały. Za dużo satanizmu i okultyzmu. Już nie traktowano
tych tematów ze smakiem i z dobrym gustem, w drugim sezonie one po prostu
wylewają się z ekranu i wcale w dobry sposób sobie z tymi wątkami nie
poradzono.
Skusiłam
się też na drugi sezon The Rain. Sama nie wiem dlaczego,
myślę, że doskonale pamiętacie, jak bardzo hejtowałam pierwszy. Jednak muszę
szczerze przyznać, że twórcy trochę się poprawili. Wytłumaczyli bardzo dużo
dziur, które poprzednio zrobili, ale jednocześnie powstało równie sporo całkiem
nowych. W sumie w tę kontynuację można się nawet wciągnąć. Chociaż ostatnie dwa
odcinki są na tak samo złym poziomie jak cała pierwsza seria, to w pierwszych
czterech widać spory progres. Może jeśli tendencja wzrostowa się utrzyma, to
trzeci sezon będzie się dało oglądać bez zamykania jednego oka?
Kolejną
perełką w tym poście jest Dark. Moje ukochane Dark, w którym się zakochałam ponad rok
temu, które wyprało mi mózg i po którym dalej do siebie dochodzę. Niepozorny
niemiecki serial, który robi ogromne wrażenie i pozostawia widza z
przerażającym uczuciem, że już nigdy nie obejrzy się niczego lepszego. W
czerwcu wyszedł drugi sezon, który
jest tak samo genialny jak pierwszy, ale niestety nie daje widzom taryfy
ulgowej. Od początku wrzuceni zostajemy w sam środek wydarzeń, znajdujemy się
na ogromnej karuzeli czasu i przestrzeni, nie wiedząc, co się dzieje. Dopiero
po obejrzeniu całości wszystko zaczyna wskakiwać na swoje miejsce. Jeśli
myślicie, że da się zabrać za sezon drugi z pierwszego pamiętając tylko
ogólniki, to możecie się mocno przejechać. Ja powtórzyłam sobie całość i nie
dość, że bez problemu z powrotem wskoczyłam w świat Winden, to jeszcze
odnalazłam mnóstwo szczegółów, które umknęły mi przy pierwszym seansie. Dark to geniusz w czystej postaci.
Najlepszy serial, jaki kiedykolwiek widziałam. I niestety z przerażeniem
stwierdzam, że długo będzie dane nam czekać na coś równie dobrego.
Jeśli
zaś o Big Little Lies chodzi, to nie byłam przekonana do drugiej
serii. Pierwsza mi się bardzo podobała, ale to jednak była zamknięta historia i
kontynuacja nie była potrzebna. Okazuje się jednak, że ten drugi sezon nie kłuje w oczy aż tak bardzo, a twórcy mieli całkiem
niezły pomysł na poprowadzenie ciągu dalszego fabuły. Dodanie Meryl Streep do
obsady było strzałem w dziesiątkę, a jej bohaterka z powodzeniem może aspirować
na sukę 2019 roku i sądzę, że nikt nie odmówiłby jej tej nagrody. Kontynuacja
trzyma poziom, chociaż jednak mimo wszystko serce pozostaje bardziej z pierwszą
serią. Ale jakby zrobili ciąg dalszy, to bym się nie obraziła, bo zakończyli to
wszystko w taki sposób, że furtka do opowiedzenia kolejnych historii naszych
pięciu bohaterek jest otwarta i niegłupim pomysłem byłoby poprowadzenie tego
dalej.
A
jeśli o niepotrzebne kontynuacje chodzi, to najbardziej ze wszystkich możliwych
pomysłów, na jakie wpadli twórcy, byłam zła na chęć zrobienia kolejnego sezonu La
Casa de Papel czyli naszego Domu z papieru. Przecież ta historia
miała mówić o jednorazowym skoku na mennicę hiszpańską, a do tego całość
zakończyła się w taki sposób, że miejsca na ciąg dalszy po prostu nie było. Ale
Netflix głupi nie jest i wie, że nie zabija się kury znoszącej złote jaja. I
tym sposobem otrzymaliśmy kolejny sezon tej historii, który początkowo wydawał
się kompletnie zbędny.
Nigdy
nie darzyłam jej sympatią, bo jednak sam pomysł to nie był wszystko. W
pierwszych dwóch częściach, które mówią o napadzie na mennicę, pełno jest dziur
fabularnych, nielogiczności i zwrotów akcji, które opierały się na głupocie
bohaterów. Potem doczytałam, że to wszystko było realizowano przez lokalną
hiszpańską telewizję i po prostu brakowało im pieniędzy na jakieś ambitniejsze
rozwiązania i musieli iść na kompromisy, wielokrotnie kosztem fabuły. I pod tym
względem sezon trzeci podobał mi się najbardziej ze wszystkich. Mamy tu akcję,
logikę, sens i dreszczyk emocji! Ale sam fakt napadu na Bank Hiszpanii, już nie
jest taki świeży jak napadu na mennicę. Do tego sam wstęp do tej historii jest
grubymi nićmi szyty i ja w niego nie wierzę. Twórcy mogli w inny sposób
poprowadzić bohaterów, no ale dobra. Reszta odcinków pomimo wielu wad wciąga i
ogląda się je jednym tchem, dosłownie na jednym posiedzeniu (wcale tak nie
zrobiłam). I jak wcześniej nie potrafiłam zrozumieć, o co chodzi z tym wielkim
zamieszaniem wokół Domu z papieru, tak teraz będę zaliczać się do grona
przebierających nóżkami w oczekiwaniu na ciąg dalszy.
I
wisienką na torcie jest kolejna kontynuacja – tym razem z kategorii tych
niesamowitych – czyli trzeci sezon Stranger Things. I tutaj również,
przy pierwszym sezonie nie rozumiałam tych wszystkich zachwytów na temat tej
produkcji. Była całkiem okej, ale żeby aż wychwalać ją pod niebiosa, tak jak
robili to inni, to nie. Sezon drugi był już o wiele lepszy i zaczęłam
dostrzegać, o co chodzi tym wszystkim fanom (duet Steve’a z Dustinem w tym
bardzo pomógł). Za to jeśli chodzi o sezon trzeci, to w końcu zostałam kupiona
w pełni i z powodzeniem mogę zaliczyć się do grona miłośników tej produkcji. Jest
to moim zdaniem najlepsza seria, jaka do tej pory powstała. I już nawet nie
zwracam uwagi na to, że schemat na poprowadzenie fabuły pozostał ten sam, bo tę
historię robią przede wszystkim bohaterowie. Wątek Nancy i Johnatana został
całkiem nieźle przedstawiony, z drugiej strony była Joyce i Hopper, którzy wywoływali
najróżniejsze emocje, ale prawdziwą perełką tej serii jest nowo zawiązana
drużyna Steve’a, Dustina i Robin. Nigdy nie spodziewałabym się, że można w ten
sposób połączyć tych bohaterów ze sobą, ale osoba, która na to wpadła, powinna
zbierać teraz wszystkie laury. To trio po prostu bawiło do łez. Na uwagę zasługuje
też postać Billy’ego, która wydawała się wcześniej taka niepozorna, a tutaj
twórcy zdecydowali się na dodanie jej większej wagi, co wyszło genialnie.
I
w sumie jakby patrząc na całość tego trzeciego sezonu, to nie mam żadnych „ale”,
oprócz jednego. Nic mnie tak nie denerwowało jak związek Willa z Eleven. No po
prostu nie! Na szczęście nie musiałam cierpieć z tego powodu zbyt długo,
później wszystko się ogarnęło i wskoczyło na swoje miejsce, a ja mogłam z
dalszym podziwem oglądać resztę. Ja chcę ciąg dalszy! ASAP!
Na
część trzecią materiał dopiero zbieram, ale to tylko kwestia czasu. Sądzę, że
jeszcze w te wakacje zobaczymy się przy okazji tej serii i będziemy mieć
możliwość pogadania sobie o kolejnej paczce fajnych bądź mniej fajnych seriali.
A
póki co, to szybciej możecie spodziewać się takiego samego apdejtu, ale z
koreańskimi dramami!
Tym razem nie znalazłam nic, co bym chciała W TYM MOMENCIE obejrzeć. :P Choć nie zaprzeczę, że za część z nich chciałabym się dopiero zabrać, ale jak to u mnie bywa, wszystko z opóźnieniem. Bo inne, większe produkcje wciąż czekają, no po prostu za dużo produkcji już zaczęłam, aby zabierać się za coś jeszcze. xD
OdpowiedzUsuńZa to muszę powiedzieć, że skończyłam to Russian Doll i bardzo mi się spodobało. I w sumie nie odczułam znużenia, dla mnie długość idealna, ale to pewnie też dlatego, że nie mam nic do motywu pętli czasowej. A piosenka, która leciała, gdy Nadia "budziła" się w toalecie wciąż jest ze mną. :D
To jak kiedyś zabraknie ci inspiracji, to się polecam :D
UsuńSuper, że tobie się podobało! Piosenka z tej sceny jest fajna, ale ja po usłyszeniu jej te kilkanaście razy, miałam już trochę dość xd
Mój mąż oglądał "Czarnobyl" i jest zadowolony z tej produkcji. Ja niestety nie mam czasu na kino.
OdpowiedzUsuńOj bardzo ciekawi mnie ten serial Dark, chyba zaczne przygode z nim ;)
OdpowiedzUsuńPolecam serdecznie, bo to najlepszy serial świata!
UsuńMam sporo z wymienionych przez Ciebie seriali na liście do obejrzenia i chyba czas najwyższy wziąć dupę w troki i zacząć je oglądać. :D
OdpowiedzUsuńDokładnie tak trzeba zrobić XD
Usuń„Czarnobyl” oglądam. I jestem pod wielkim wrażeniem! A „Dom z papieru” mam w planach ;)
OdpowiedzUsuńCzarnobyl to majstersztyk <3
UsuńOglądałam Stranger Things, Czernobyl i Chyłkę. Teraz zaczęłam nowy sezon Domu z Papieru. Wszystkie bardzo mi się podobały, najbardziej chyba Czernobyl i Stranger Things. W kolejce czeka Big Little Lies, bo pierwszy sezon mi się bardzo podobał. Zainteresowałaś mnie serialem The Act, uwielbiam takie historie.
OdpowiedzUsuńTo w takim razie życzę dużo czasu na oglądanie! <3
UsuńSanta Clarita Diet uwielbiam, Chyłka mi się podobała, więc czekam na sezon numer 2, a to co zrobili z finałem GOT woła o pomstę do nieba.
OdpowiedzUsuńJa w sumie też jestem ciekawa drugiego sezonu Chyłki, bo to będzie przełożenie Kasacji, która mi się o wiele bardziej podobała.
UsuńAh, GOT. Już tyle czasu upłynęło, a emocje dalej nie opadły
Od Mroza to ja się trzymam z daleka - kompletnie nie jestem zainteresowana, może kiedyś przeczytam jedną, żeby zobaczyć, o co im chodzi. Claritę uwielbiałam, ale trzeci sezon mi nie podszedł kompletnie. Strasznie zepsuli ten serial i chyba nawet nie będę płakać za jego brakiem. Szacun za GOT, ja wciąż nie mogę dokończyć sezonu, bo się tyle złego już nasłuchałam i te 4 odcinki sprawiają, że mi ręce opadają. Za Czarnobyl podziękuję, The Act wymęczyłam strasznie (masakra), Sabriny nie cierpię, The Rain się zastanawiam :D
OdpowiedzUsuńDark oglądamy obecnie z M i to pierwszy raz, kiedy on bardziej orientuje się w serialu niż ja. Strasznie się gubię w fabule, ale mimo to podoba mi się jego klimat. A ze Stranger Things mam odwrotnie - dwa pierwsze mi się podobały, ale trzeci się ciągnął niemiłosiernie. Ostatni odcinek mi się podobał i nawet uroniłam łezkę.
Całkowicie zgadzam się z tobą ze wszystkim co napisałaś o Stranger Things. Uwielbiam drużynę Steve'a, Dustina i Robin <3 Ten klimat lat 80 też był naprawdę świetny.
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę obejrzeć Dom z papieru i Dark, są na samym szczycie mojej listy seriali do obejrzenia :D A The Rain kompletnie mi się nie podobało, tak, że nawet nie skończyłam 1 sezonu.
Oglądałam jedynie Czarnobyl i też bardzo byłam z niego zadowolona. A jeśli chodzi o seriale, to ostatnio z mężem oglądamy Glee :)
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
Oglądasz wszystkie seriale, które ja również mam w planach lub obejrzałam, więc ten post był bardzo ciekawy. Gra o tron niestety u mnie zgarnęła taką samą opinię, a szkoda bo mogło to być zakończenie reku :)
OdpowiedzUsuńhttps://oddychajaca-ksiazkami.blogspot.com/
O Czarnobylu słyszałam i wypadałoby w końcu obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńzdecydowanie większość przypadła mi do gustu, chociaż jeszcze nie tak dawno temu byłam wielką przeciwniczkę seriali w ogóle ;-)
OdpowiedzUsuń