Kolejna porcja książkowych opinii, ale tym razem przedstawię wam 6 książek młodzieżowych, niektóre z nich polecę, a inne ponarzekam, a jeszcze inne zdecydowanie odradzę. Także do dzieła!
Gdyby ocean nosił twoje imię – Tahereh
Mafi
Jest tuż po 11 września, a główna bohaterka jest
nastoletnią muzułmanką mieszkającą w USA. Właśnie trafia do nowego liceum,
ponieważ jej rodzina kolejny raz się przeprowadziła. W nowej szkole wszyscy
traktują ją jako tą gorszą – bo pochodzi z Iranu, bo na pewno nie umie biegle
mówić po angielsku no i oczywiście pamięć po niedawnym zamachu terrorystycznym
na WTC także nie jest bez znaczenia. Shirin traktowana jest jak terrorystka z
kraju trzeciego świata, a noszony przez nią hidżab staje się punktem zapalnym.
Świetna powieść młodzieżowa o rasizmie, pokazująca,
jakimi hipokrytami są Amerykanie, że kompletnie nic nie wiedzą o innych
kulturach i że z grubsza i tak ich to nie obchodzi, bo to oni są pępkiem
świata, a poza Stanami mieszka niewyedukowana ciemnota.
Wątek prześladowania i sam sposób, w jaki przedstawiono
islam – sztos. Pokazano wszystkie ważne elementy w sposób subtelny, ale jednak
dobitny i bardzo bezpośredni. Podobno autorka wzorowała się tutaj na swoich
własnych doświadczeniach, więc może dlatego wyszło to tak dobrze.
Za to kompletnie nie leży mi wątek miłosny w tej książce.
Obiekt zainteresowań Shirin, który nosi imię Ocean, jest strasznie nijaki, a
ich relacja wydawała mi się strasznie sztuczna. Poza tym naprawdę miło się
zaskoczyłam! Okazuje się, że w powieść młodzieżową można wpleść współczesne
problemy i da się zrobić to w inteligentny i fajny sposób!
Gołąb i wąż – Shelby Mahurin
Na temat tej książki jakichś większych przemyśleń nie
mam. Przyciągnął mnie do niej pomysł na fabułę – ona jest czarownicą, on jest
łowcą czarownic. W wyniku pewnego splotu wydarzeń tych dwoje musi wziąć ze sobą
ślub, nie wiedząc, że tak naprawdę są swoimi wrogami.
Książka jest przewidywalna i to nawet bardziej niż
bardzo, ale jednocześnie tak nie do końca. Znajdziemy tu sztampowe rozwiązania,
które znamy z większości powieści młodzieżowych, ale też nie wszystkie zabiegi
są w tym stylu, bo niektóre wydarzenia potrafią zaskoczyć.
Oczywiście wątek miłosny siłą rzeczy wysuwa się tu na
pierwszy plan i… jak na początku mamy do czynienia z relacją od nienawiści do
miłości i wypada to całkiem przekonująco, to potem szybko gubimy ten moment
zmiany frontu i wychodzi nam insta love. Bohaterowie gadali ze sobą może jakieś
dwa razy tak, by nikt ich nie podsłuchiwał, a oni nie musieli niczego udawać i dwie
strony dalej wychodzi z tego uczucie większe niż porcja szpinaku na szkolnej
stołówce.
Do tego dochodzi jeszcze zagmatwana fabuła,
niepotrzebnie. Autorka dociera do wszystkiego okrężną drogą i bezsensownie
komplikuje wydarzenia, gdzie tak naprawdę nie ma takiej potrzeby i utrudnianie
życia postaciom jest bezsensowne i nic nie wnosi.
Sama historia to sinusoida – raz jest ciekawiej, raz
nudniej. Te fragmenty powyżej osi są naprawdę fajne, zaś te poniżej są po
prostu nudne. Sam fakt, że udało mi się na tej powieści zasnąć 2 razy mówi za
siebie. Jednak jeśli ukaże się kontynuacja w Polsce, to z ciekawości mam ochotę
sięgnąć i zobaczyć, jak to dalej się potoczy!
Te wiedźmy nie płoną – Isabel Sterling
Hannah jest czarownicą i potrafi kontrolować żywioły.
Przy okazji swoje magiczne moce musi trzymać w sekrecie, chociaż wraz z rodziną
i całym sabatem mieszka w Salem. Obecnie Hannę bardziej zajmują problemy z byłą
dziewczyną, do czasu, gdy w mieście zaczynają dziać się dziwne rzeczy i okazuje
się, że to sprawka kogoś władającego mroczną magią.
To miała być książka o wiedźmach… ale gdzie są wiedźmy w
książce o wiedźmach? Cała powieść oparta jest na tym nadnaturalnym wątku, a
jednocześnie poprowadzono go w taki sposób, jakby autorka zapomniała go
dopisać… Magiczne wstawki są oderwane od rzeczywistości i rzadko mają sens. Ich
połączenie z fabułą? Zerowe. I przez to nie ma opcji, by wczuć się w historię,
bo o wiedźmach wiemy tyle, co nic i na przestrzeni całej powieści może
dostajemy ze dwa zdania wyjaśnienia całej fizyki tego magicznego świata, co
wystarczające nie jest.
Do tego dochodzą bohaterowie, którzy są po prostu kiepsko
zbudowanymi charakterami, a ich motywacje nie istnieją. Do tej pory nie mam
pojęcia, jaką mocą włada główna bohaterka, o co chodzi z sabatem i dlaczego tak
bardzo wkurza się na swoich członków, a także z jaką hierarchią mamy do
czynienia (co podobno jest ważne dla fabuły). Ze sfery fantastycznej wiemy
tylko tyle, że Hannah jest czarownicą i autorka ewidentnie nie chce, by
czytelnik drążył ten temat.
Za to wątek LGBT jest na plus, bo to akurat autorce
wyszło całkiem nieźle! Relacje z byłą dziewczyną, powody zerwania, odkrywanie
siebie i swojej seksualności zostało bardzo fajnie opisane. I może jakby Te wiedźmy nie płoną były po prostu
obyczajówką dla młodzieży, a nie nie-wiadomo-czym-z-czarownicami, to całość
byłaby ciekawszą i bardziej wartościową lekturą.
Anonimowi heretycy – Katie Henry
Dawno nie czytałam książki, która w tak dobry i
rzeczywisty sposób przedstawiałaby problemy związane z dorastaniem! Główny
bohater za sprawą kolejnej przeprowadzki trafia do zupełnie nowego liceum, tym
razem rodzice umieszczają go w katolickiej szkole, ale… Michael raczej do tych
wierzących nie należy. Na szczęście szybko się okazuje, że nie tylko on ma
odmienne zdanie w tej kwestii i zaprzyjaźnia się z osobami, które także widzą w
chrześcijaństwie różne problemy i niedomagania.
Świetnie pokazano tutaj wątpliwości młodych osób związane
z religią i sam fakt, że Kościół jako instytucja trochę za wolno aktualizuje swój
system. Do tego mamy mnóstwo pytań i rozważań, które ja miałam jeszcze kilka
lat temu, a na które trudno było znaleźć mi odpowiedź, bo dorośli tego typu
wątpliwości zbywają i każą się nimi nie przejmować, jakby to nie było istotne w
szerszym kontekście.
Oprócz wątku związanego z tożsamością religijną mamy tu
też świetnie rozbudowaną relację głównego bohatera z ojcem, która została tak
rzeczywiście opisana, że doskonale wpasowuje się w nasze polskie realia i
bardzo łatwo można zobaczyć część swoich doświadczeń w ich poczynaniach.
W sumie nie podobał mi się tutaj tylko wątek miłosny, ale
ostatnio to u mnie standard. Nie rozumiem przymusu wciskania do każdej
młodzieżówki romansu na siłę nawet wtedy, gdy ewidentnie nie pasuje do książki
i historia bez niego byłaby o wiele lepsza. Anonimowi
heretycy pod tym kątem wyjątkiem nie są.
Także mamy naprawdę świetną młodzieżówkę z prawdziwymi
problemami licealistów i z religią w tle. Ale nie przestraszcie się tego,
powieść będzie idealna i dla tych, którzy jako katolicy się nie utożsamiają lub
jeszcze się nad tym faktem zastanawiają, ale i dla tych, którzy są wierzący,
ponieważ wszelkie wątpliwości są rozwiewane i akcentowane w grzeczny sposób,
nikogo przy tym nie urażając.
Pod taflą – Louise O’Neill
Krwawy i mroczny retelling Małej syrenki? Gaja jest syreną i żyje sobie pod bacznym okiem ojca
w morzu, musząc słuchać jego rozkazów, które niekoniecznie są zgodne z jej
wolą. Pewnego razu przypadkiem ratuje życie chłopakowi, w którym niechcący się
zakochuje i… postawia poświęcić ogon na rzecz nóg, by móc iść za głosem serca.
Nie zapałałam do tej książki zbyt wielką miłością na
samym początku, bo głównej bohaterce trochę za długo schodzi ostateczne
podjęcie decyzji, by zostawić ogon za sobą i wejść w świat ludzi chodzących na
dwóch nogach, a z drugiej strony Pod
taflą o wiele za bardzo przypomina oryginalną baśń i nie wnosi nic nowego
do dobrze znanej nam historii.
Jednak druga połowa to już zupełnie inna sprawa. O niej
już mogę się rozpływać! Autorka zdecydowała się na dodanie feministycznych akcentów
do opowieści, która od zawsze kręciła się wokół faceta. Zakończenie wybrzmiewa
i pokazuje prawdziwą wartość kobiet, podkreślając to, czego w poprzednich
wersjach tej baśni nie znaleźliśmy. Wszyscy dobrze wiemy, że dla żadnego faceta
nie warto się tak poświęcać, by stracić przy tym siebie, jednak w baśniowych
rzeczywistościach takiego podkreślenia brakowało. No i przy okazji jest krwawo,
a finał zaskakuje!
Także mamy tu do czynienia z retellingiem Małej syrenki, ale w zaktualizowanej
wersji, w której pełno jest bezpośrednich i brutalnych rozwiązań, a także
morałów i feminizmu. Książka idealna dla tych, którzy zawsze się wkurzają, jak
disneyowskie księżniczki są ślepo zapatrzone w facetów!
Red, White & Royal Blue – Casey McQuiston
Romans syna pani prezydent USA i brytyjskiego księcia?
Tak! Świetny pomysł na powieść i na związek, którego wcześniej nie było i o
którym chce się czytać. Bohaterowie mają niesamowitą chemię, a ich relacja
przedstawiona jest tak, jak powinna być przedstawiona relacja tego typu. Mamy
pełną motylków fazę zakochania, a potem trochę brutalniejsze zejście na ziemię
i zderzenie z rzeczywistością, gdy pierwsze emocje opadną.
Ale RW&RB to
nie tylko romans. To też świetne tło polityczne. Konserwatyzm brytyjskiej
rodziny królewskiej, a także pocenie się, by fotel amerykańskiego prezydenta
nie zmienił swojego właściciela. Do tego zderzenie obu tych krajów, porównanie
kultur i humor, który bazuje na różnicach w języku, jest cudowne. Można się nie
tylko dobrze bawić, ale przy okazji odkryć niezłe ciekawostki.
I błagam, przeczytajcie to w oryginale, bo polska wersja
językowa jest okropna. W niej bohaterowie, zamiast być inteligentnymi młodzieńcami
we wczesnej 20, są przedstawieni jako tacy gimnazjaliści na wagarach pod
spożywczakiem. Żarty sytuacyjne nie istnieją, poziom językowy jest żenująco
niski, a sama historia nie sprowadza się do niczego.
Także Red, White
& Royal Blue to cudowna książka z romansem amerykańskiego Pierwszego
Syna i brytyjskiego następcy tronu, pełna świetnego humoru z bogatym tłem
społeczno-politycznym.
Polecam tylko oryginał i gorąco do jego lektury zachęcam,
bo jeśli tylko ogarniacie angielski na poziomie komunikatywnym, to lektura nie
sprawi wam żadnych problemów.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o książki młodzieżowe,
jakie w ostatnim czasie przeczytałam. Jest to też ostatni post na blogu w tym
roku i ostatni wpis z recenzjami. W styczniu widzimy się z podsumowaniami, a od
lutego ruszamy z kolejną porcją książkowych pogadanek!
Red, White & Royal Blue zdecydowanie lepiej czytać w oryginale. Kwestie językowe, dialogi wypadają wtedy naprawdę świetnie!
OdpowiedzUsuńPolska wersja jest koszmarna i bardzo umniejsza całej książce, klasyfikując ją jako kolejną z bohaterami homo. A to wcale nie o tym jest książka :C
UsuńNie znam w sumie żadnej z tych książek, choć większość chciałabym przeczytać. Najbardziej chyba Pod taflą :D
OdpowiedzUsuńPrzyjemne są i lekkie, także może w wakacje nadejdzie ich czas :D
Usuń