niedziela, 27 grudnia 2020

Czytam powieści młodzieżowe! #1

Kolejna porcja książkowych opinii, ale tym razem przedstawię wam 6 książek młodzieżowych, niektóre z nich polecę, a inne ponarzekam, a jeszcze inne zdecydowanie odradzę. Także do dzieła!

 

Gdyby ocean nosił twoje imię – Tahereh Mafi

Jest tuż po 11 września, a główna bohaterka jest nastoletnią muzułmanką mieszkającą w USA. Właśnie trafia do nowego liceum, ponieważ jej rodzina kolejny raz się przeprowadziła. W nowej szkole wszyscy traktują ją jako tą gorszą – bo pochodzi z Iranu, bo na pewno nie umie biegle mówić po angielsku no i oczywiście pamięć po niedawnym zamachu terrorystycznym na WTC także nie jest bez znaczenia. Shirin traktowana jest jak terrorystka z kraju trzeciego świata, a noszony przez nią hidżab staje się punktem zapalnym.

Świetna powieść młodzieżowa o rasizmie, pokazująca, jakimi hipokrytami są Amerykanie, że kompletnie nic nie wiedzą o innych kulturach i że z grubsza i tak ich to nie obchodzi, bo to oni są pępkiem świata, a poza Stanami mieszka niewyedukowana ciemnota.

Wątek prześladowania i sam sposób, w jaki przedstawiono islam – sztos. Pokazano wszystkie ważne elementy w sposób subtelny, ale jednak dobitny i bardzo bezpośredni. Podobno autorka wzorowała się tutaj na swoich własnych doświadczeniach, więc może dlatego wyszło to tak dobrze.

Za to kompletnie nie leży mi wątek miłosny w tej książce. Obiekt zainteresowań Shirin, który nosi imię Ocean, jest strasznie nijaki, a ich relacja wydawała mi się strasznie sztuczna. Poza tym naprawdę miło się zaskoczyłam! Okazuje się, że w powieść młodzieżową można wpleść współczesne problemy i da się zrobić to w inteligentny i fajny sposób!

 

Gołąb i wąż – Shelby Mahurin

Na temat tej książki jakichś większych przemyśleń nie mam. Przyciągnął mnie do niej pomysł na fabułę – ona jest czarownicą, on jest łowcą czarownic. W wyniku pewnego splotu wydarzeń tych dwoje musi wziąć ze sobą ślub, nie wiedząc, że tak naprawdę są swoimi wrogami.

Książka jest przewidywalna i to nawet bardziej niż bardzo, ale jednocześnie tak nie do końca. Znajdziemy tu sztampowe rozwiązania, które znamy z większości powieści młodzieżowych, ale też nie wszystkie zabiegi są w tym stylu, bo niektóre wydarzenia potrafią zaskoczyć.

Oczywiście wątek miłosny siłą rzeczy wysuwa się tu na pierwszy plan i… jak na początku mamy do czynienia z relacją od nienawiści do miłości i wypada to całkiem przekonująco, to potem szybko gubimy ten moment zmiany frontu i wychodzi nam insta love. Bohaterowie gadali ze sobą może jakieś dwa razy tak, by nikt ich nie podsłuchiwał, a oni nie musieli niczego udawać i dwie strony dalej wychodzi z tego uczucie większe niż porcja szpinaku na szkolnej stołówce.

Do tego dochodzi jeszcze zagmatwana fabuła, niepotrzebnie. Autorka dociera do wszystkiego okrężną drogą i bezsensownie komplikuje wydarzenia, gdzie tak naprawdę nie ma takiej potrzeby i utrudnianie życia postaciom jest bezsensowne i nic nie wnosi.

Sama historia to sinusoida – raz jest ciekawiej, raz nudniej. Te fragmenty powyżej osi są naprawdę fajne, zaś te poniżej są po prostu nudne. Sam fakt, że udało mi się na tej powieści zasnąć 2 razy mówi za siebie. Jednak jeśli ukaże się kontynuacja w Polsce, to z ciekawości mam ochotę sięgnąć i zobaczyć, jak to dalej się potoczy!

 

Te wiedźmy nie płoną – Isabel Sterling

Hannah jest czarownicą i potrafi kontrolować żywioły. Przy okazji swoje magiczne moce musi trzymać w sekrecie, chociaż wraz z rodziną i całym sabatem mieszka w Salem. Obecnie Hannę bardziej zajmują problemy z byłą dziewczyną, do czasu, gdy w mieście zaczynają dziać się dziwne rzeczy i okazuje się, że to sprawka kogoś władającego mroczną magią.

To miała być książka o wiedźmach… ale gdzie są wiedźmy w książce o wiedźmach? Cała powieść oparta jest na tym nadnaturalnym wątku, a jednocześnie poprowadzono go w taki sposób, jakby autorka zapomniała go dopisać… Magiczne wstawki są oderwane od rzeczywistości i rzadko mają sens. Ich połączenie z fabułą? Zerowe. I przez to nie ma opcji, by wczuć się w historię, bo o wiedźmach wiemy tyle, co nic i na przestrzeni całej powieści może dostajemy ze dwa zdania wyjaśnienia całej fizyki tego magicznego świata, co wystarczające nie jest.

Do tego dochodzą bohaterowie, którzy są po prostu kiepsko zbudowanymi charakterami, a ich motywacje nie istnieją. Do tej pory nie mam pojęcia, jaką mocą włada główna bohaterka, o co chodzi z sabatem i dlaczego tak bardzo wkurza się na swoich członków, a także z jaką hierarchią mamy do czynienia (co podobno jest ważne dla fabuły). Ze sfery fantastycznej wiemy tylko tyle, że Hannah jest czarownicą i autorka ewidentnie nie chce, by czytelnik drążył ten temat.

Za to wątek LGBT jest na plus, bo to akurat autorce wyszło całkiem nieźle! Relacje z byłą dziewczyną, powody zerwania, odkrywanie siebie i swojej seksualności zostało bardzo fajnie opisane. I może jakby Te wiedźmy nie płoną były po prostu obyczajówką dla młodzieży, a nie nie-wiadomo-czym-z-czarownicami, to całość byłaby ciekawszą i bardziej wartościową lekturą.

 

Anonimowi heretycy – Katie Henry

Dawno nie czytałam książki, która w tak dobry i rzeczywisty sposób przedstawiałaby problemy związane z dorastaniem! Główny bohater za sprawą kolejnej przeprowadzki trafia do zupełnie nowego liceum, tym razem rodzice umieszczają go w katolickiej szkole, ale… Michael raczej do tych wierzących nie należy. Na szczęście szybko się okazuje, że nie tylko on ma odmienne zdanie w tej kwestii i zaprzyjaźnia się z osobami, które także widzą w chrześcijaństwie różne problemy i niedomagania.

Świetnie pokazano tutaj wątpliwości młodych osób związane z religią i sam fakt, że Kościół jako instytucja trochę za wolno aktualizuje swój system. Do tego mamy mnóstwo pytań i rozważań, które ja miałam jeszcze kilka lat temu, a na które trudno było znaleźć mi odpowiedź, bo dorośli tego typu wątpliwości zbywają i każą się nimi nie przejmować, jakby to nie było istotne w szerszym kontekście.

Oprócz wątku związanego z tożsamością religijną mamy tu też świetnie rozbudowaną relację głównego bohatera z ojcem, która została tak rzeczywiście opisana, że doskonale wpasowuje się w nasze polskie realia i bardzo łatwo można zobaczyć część swoich doświadczeń w ich poczynaniach.

W sumie nie podobał mi się tutaj tylko wątek miłosny, ale ostatnio to u mnie standard. Nie rozumiem przymusu wciskania do każdej młodzieżówki romansu na siłę nawet wtedy, gdy ewidentnie nie pasuje do książki i historia bez niego byłaby o wiele lepsza. Anonimowi heretycy pod tym kątem wyjątkiem nie są.

Także mamy naprawdę świetną młodzieżówkę z prawdziwymi problemami licealistów i z religią w tle. Ale nie przestraszcie się tego, powieść będzie idealna i dla tych, którzy jako katolicy się nie utożsamiają lub jeszcze się nad tym faktem zastanawiają, ale i dla tych, którzy są wierzący, ponieważ wszelkie wątpliwości są rozwiewane i akcentowane w grzeczny sposób, nikogo przy tym nie urażając.

 

Pod taflą – Louise O’Neill

Krwawy i mroczny retelling Małej syrenki? Gaja jest syreną i żyje sobie pod bacznym okiem ojca w morzu, musząc słuchać jego rozkazów, które niekoniecznie są zgodne z jej wolą. Pewnego razu przypadkiem ratuje życie chłopakowi, w którym niechcący się zakochuje i… postawia poświęcić ogon na rzecz nóg, by móc iść za głosem serca.

Nie zapałałam do tej książki zbyt wielką miłością na samym początku, bo głównej bohaterce trochę za długo schodzi ostateczne podjęcie decyzji, by zostawić ogon za sobą i wejść w świat ludzi chodzących na dwóch nogach, a z drugiej strony Pod taflą o wiele za bardzo przypomina oryginalną baśń i nie wnosi nic nowego do dobrze znanej nam historii.

Jednak druga połowa to już zupełnie inna sprawa. O niej już mogę się rozpływać! Autorka zdecydowała się na dodanie feministycznych akcentów do opowieści, która od zawsze kręciła się wokół faceta. Zakończenie wybrzmiewa i pokazuje prawdziwą wartość kobiet, podkreślając to, czego w poprzednich wersjach tej baśni nie znaleźliśmy. Wszyscy dobrze wiemy, że dla żadnego faceta nie warto się tak poświęcać, by stracić przy tym siebie, jednak w baśniowych rzeczywistościach takiego podkreślenia brakowało. No i przy okazji jest krwawo, a finał zaskakuje!

Także mamy tu do czynienia z retellingiem Małej syrenki, ale w zaktualizowanej wersji, w której pełno jest bezpośrednich i brutalnych rozwiązań, a także morałów i feminizmu. Książka idealna dla tych, którzy zawsze się wkurzają, jak disneyowskie księżniczki są ślepo zapatrzone w facetów!

 

Red, White & Royal Blue – Casey McQuiston

Romans syna pani prezydent USA i brytyjskiego księcia? Tak! Świetny pomysł na powieść i na związek, którego wcześniej nie było i o którym chce się czytać. Bohaterowie mają niesamowitą chemię, a ich relacja przedstawiona jest tak, jak powinna być przedstawiona relacja tego typu. Mamy pełną motylków fazę zakochania, a potem trochę brutalniejsze zejście na ziemię i zderzenie z rzeczywistością, gdy pierwsze emocje opadną.

Ale RW&RB to nie tylko romans. To też świetne tło polityczne. Konserwatyzm brytyjskiej rodziny królewskiej, a także pocenie się, by fotel amerykańskiego prezydenta nie zmienił swojego właściciela. Do tego zderzenie obu tych krajów, porównanie kultur i humor, który bazuje na różnicach w języku, jest cudowne. Można się nie tylko dobrze bawić, ale przy okazji odkryć niezłe ciekawostki.

I błagam, przeczytajcie to w oryginale, bo polska wersja językowa jest okropna. W niej bohaterowie, zamiast być inteligentnymi młodzieńcami we wczesnej 20, są przedstawieni jako tacy gimnazjaliści na wagarach pod spożywczakiem. Żarty sytuacyjne nie istnieją, poziom językowy jest żenująco niski, a sama historia nie sprowadza się do niczego.

Także Red, White & Royal Blue to cudowna książka z romansem amerykańskiego Pierwszego Syna i brytyjskiego następcy tronu, pełna świetnego humoru z bogatym tłem społeczno-politycznym.

Polecam tylko oryginał i gorąco do jego lektury zachęcam, bo jeśli tylko ogarniacie angielski na poziomie komunikatywnym, to lektura nie sprawi wam żadnych problemów.

 

I to by było na tyle, jeśli chodzi o książki młodzieżowe, jakie w ostatnim czasie przeczytałam. Jest to też ostatni post na blogu w tym roku i ostatni wpis z recenzjami. W styczniu widzimy się z podsumowaniami, a od lutego ruszamy z kolejną porcją książkowych pogadanek!

 




FacebookInstagramGoodreadsTwitterGoogle+LubimyCzytać



4 komentarze:

  1. Red, White & Royal Blue zdecydowanie lepiej czytać w oryginale. Kwestie językowe, dialogi wypadają wtedy naprawdę świetnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polska wersja jest koszmarna i bardzo umniejsza całej książce, klasyfikując ją jako kolejną z bohaterami homo. A to wcale nie o tym jest książka :C

      Usuń
  2. Nie znam w sumie żadnej z tych książek, choć większość chciałabym przeczytać. Najbardziej chyba Pod taflą :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjemne są i lekkie, także może w wakacje nadejdzie ich czas :D

      Usuń

Każdy komentarz wskrzesza jednego jednorożca :D
Odwiedzam blogi wszystkich, którzy zostawili komentarz pod ostatnim postem ;)