Mam
ogromne zaległości czytelnicze. O-GRO-MNE. Macie jakieś wyobrażenie na ten
temat, bo jakiś czas temu dodawałam osobny wpis, gdzie pokazywałam, jak sporo
nieprzeczytanych książek mam w domu ( - MOJE WSZYSTKIE NIEPRZECZYTANE KSIĄŻKI). Trzeba coś z tym w końcu, kurczę felek zrobić!
Wpadłam
na pewien pomysł. Z biegiem czasu okaże się, czy jest tak dobry, jak mi się
teraz wydaje. Otóż skoro nie umiem poradzić sobie z wyczytywaniem półek tak po
prostu, to zrobię challenge dla samej siebie! Będę powoli ogarniać swoje
zaległości według kolejności alfabetycznej. Na każdy post będą przypadać trzy
literki i trzy książki. Póki co plan jest taki, by tytuły książek zaczynały się
od tych liter, ale już widzę, że nie na wszystkie litery tytuły posiadam.
Później będzie pewnie trzeba trochę pokombinować, ale warunek jest jeden nie do
obalenia – nie wolno mi kupić żadnej książki, byleby spełnić warunki wyzwania!
No
to co, zaczynamy od A?
Artemis
Jak
pewnie dobrze wiecie, uwielbiam Marsjanina. Kocham zarówno książkę
jak i film (chociaż książka jest o wiele lepsza). Poczucie humoru Marka Watneya
idealnie wpasowuje się w moje, a do tego cała ta kosmiczna aura powieści jest
miodem na moje serce. Dlatego, gdy
zobaczyłam, że Andy Weir wydaje nową książkę, pobiegłam po nią jak gazela po
łące. Później mój entuzjazm trochę osłabł, bo zaczęły się pojawiać pierwsze
opnie. Ci, dla których to było pierwsze spotkanie z twórczością Weira, byli
zakochani. Ci, którzy wcześniej czytali już Marsjanina,
byli mocno rozczarowani. Już podskórnie przeczuwałam, w której grupie się
znajdę i się nie pomyliłam.
Artemis to pierwsze i póki co jedyne
miasto na Księżycu. Słynie ono z
turystyki i w tej kwestii oferuje naprawdę luksusowe rozwiązania. Jednak stali
mieszkańcy tego miejsca muszą nieźle się nakombinować, by było ich stać na
utrzymanie się nawet w najmniejszym pokoiku. Jazz, główna bohaterka, jest
dziewczyną z fantazją. Jest inteligentna i sprytna, przez co zostaje
wmanewrowana w sprawę, która przekracza jej pojęcie.
Gdybym
wcześniej nie czytała Marsjanina, Artemis
zgarnąłby 3,5/5, może w porywach nawet odważyłabym się ocenić go na 4. Ale
kurczę, ja już wiem, że Andy’ego Weira stać na dużo więcej! Główna bohaterka Artemisa jest okrutnie irytująca. Pełno w niej maniery, uważa
się za nie wiadomo jak fajną i mądrą, jakby pozjadała wszystkie rozumy. Chcąc
nie chcąc nie mieszkam na Księżycu, to ona ma tę przyjemność i to ona
ewentualnie musi mi opowiedzieć, jak wygląda tamto życie. Ale nie, po co.
Traktuje czytelnika jako kogoś gorszego, jak przygłupa, któremu nie warto nic
tłumaczyć, bo i tak nie zrozumie.
Fabuła Artemisa donikąd nie zmierza.
Cały ten „przekręt” z opisu jest tak ciekawy, jak lepienie pierogów na Wigilię,
a końcowe rozwiązanie dostarcza tyle
emocji, co rosół w niedzielę. Gdzie jest ten humor? Gdzie są charyzmatyczni
bohaterowie? Gdzie jest to wszystko, w
czym zakochałam się w Marsjaninie?
W Marsjaninie de facto przez ¾
książki czytaliśmy tylko o jednym bohaterze, a mimo wszystko go pokochaliśmy,
byliśmy z nim na dobre i na złe, nie mogliśmy od niego uciec, ale też nie
chcieliśmy tego robić. W Artemisie
bohaterów jest już zdecydowanie więcej, jest dużo różnych wątków, a mimo
wszystko ja chciałam uciekać od Jazz jak najszybciej. Mnóstwo irytacji, kiepskiej fabuły i poczucie, że cała historia
zmierza… donikąd.
A
na B?
Buntowniczka z pustyni
Jestem
chyba ostatnią osobą na tym świecie, która się zabrała za tę książkę. A
paradoksalnie miałam ją u siebie na półce praktycznie od dnia premiery! To się
nazywa prokrastynacja, prawda? No ale w końcu udało mi się zmobilizować, bo nie
mogłam już dłużej czekać, by dowiedzieć się, czy za tą niesamowicie piękną okładką skrywa się równie niesamowita
treść?
Taka
mała żenująca ciekawostka o mnie – gdy słyszałam, że jednym z bohaterów jest
dżin (myślałam, że w ten sposób się to pisze), to wydawało mi się, że chodzi o
takiego niebieskiego duszka wyskakującego z lampy, jak w Aladynie. A tu niespodzianka, W Buntowniczce
mamy Jina przez J, a jego postać niewiele ma wspólnego z tą disneyowską
odsłoną.
Amani
znajduje się w nieciekawej sytuacji. Żyje na pustyni w jakimś podrzędnym
miasteczku, nie ma pieniędzy i jest całkowicie zależna od swojego wuja. Wygląda
też na to, że zostanie zmuszona do niechcianego małżeństwa. Nie ma nic do
stracenia więc postanawia zaryzykować; przebiera się za mężczyznę i bierze
udział w zawodach strzeleckich, by uzbierać trochę gotówki na podróż do
stolicy. Jednak poznaje tam tajemniczego cudzoziemca, co będzie początkiem jej
nowych problemów.
Świat wykreowany przez Alwyn Hamilton to
coś, co chyba jest największą zaletą tej książki. Gorąca pustynia, despotyczny sułtan rządzący krajem,
rola kobiety sprowadzająca się do rodzenia dzieci i powoli rodząca się idea
przeprowadzenia rebelii. Do tego dochodzą tajemnicze
i mityczne stwory. Począwszy od Dżinów, a kończąc na Buraqach – koniach mogących
zmieniać się w piasek. Na każdej stronie, w każdym akapicie i w każdym zdaniu czuć powiew kultury arabskiej, który
czasem jest wręcz zamiecią. Mało jest u nas książek, które opowiadałyby o czymś
innym niż Ameryka i Europa, także pod tym względem Buntowniczka z pustyni zyskuje ogromnego plusa.
Oprócz
samych arabskich klimatów dostaniemy też motywy
rodem z westernów. Rewolwery, strzelanki, walka o przetrwanie i ucieczka
przed bandytami. Pójdę też o krok dalej, nie wiem, na ile mam w tym rację, ale Buntowniczka z pustyni jest zbliżona klimatem do tych najnowszych Gwiezdnych wojen, które wyszły na
przełomie ostatnich kilku lat! Jest ruch
oporu, jest jakaś rebelia, jest
zupełnie nowy unikatowy świat i
bohaterowie, którzy nie są znaczący, a jednak ich obecność działa na korzyść
buntowników w ogromnym stopniu.
I
tak naprawdę w tej powieści nie zagrała mi tylko jedna rzecz – wątek miłosny. Sposób,
w jaki się zaczął, był trochę naciągany. A sposób, w jaki się później rozwijał,
dość naiwny. Jednak już pomijając to wszystko, co mi tu w nim nie grało, na uwagę zasługuje Jin. Ten facet, to
spełnienie wszystkich marzeń. Tajemniczy, przystojny, charyzmatyczny,
przystojny, intrygujący, przystojny… Oby w dalszych częściach było go więcej!
Czyli
wychodzi na to, że Buntowniczka z pustyni może pochwalić się nie tylko piękną okładką,
ale także i wartościową treścią. Te wszystkie zachwyty, które na jej temat
słyszałam, nie były na wyrost. Poprzeczka była ustawiona bardzo wysoko, miałam
ogromne oczekiwania względem tej książki, ale byłam też gotowa na zawód. Jednak
okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie się martwiłam, bo jest tak, jak wszyscy
mówili.
Jeśli
macie słabość do czytania o innych kulturach, lubicie motywy arabskie, a rebelie nie są wam obce, to Buntowniczka z pustyni będzie dla was spełnieniem marzeń.
A
na C?
Chłopak z sąsiedztwa
Z
Kasie West mam relację na zasadzie love-hate, bo jest 50/50 szans, że dana jej
książka przypadnie mi do gustu. Chłopak
na zastępstwo był taki sobie, Chłopak
z innej bajki był super, Szczęście w
miłości było koszmarne, Blisko ciebie
było niezłe, a Chłopak z sąsiedztwa… no właśnie.
Charlie jest chłopczycą. Jej mama zmarła, gdy ta była jeszcze mała, przez co
wychowywała się w gronie samych facetów – ojca i trzech braci. Uwielbia sport,
nigdy się nie maluje, od wypadu do galerii woli wypad na boisko, a jeśli chodzi
o zasady gier, to nie ma sobie równych. W zbyt krótkim czasie dostała o jeden
mandat za dużo, czym zyskała sobie gniew ojca i uroczą karę, że sama musi za
niego zapłacić. Przez to Charlie ląduje w butiku z typowo dziewczęcymi ubraniami
i musi wpasować się w zupełnie nowe środowisko. Pomaga jej w tym honorowy
czwarty brat, Braden, najlepszy przyjaciel rodziny, mieszkający za płotem, z
którym odbywa wiele nocnych rozmów.
Chłopak
z sąsiedztwa pełen jest stereotypów! Kurczę, ludzie, dziewczyna nie musi się malować i kochać
robić zakupy, żeby mogła nazwać się dziewczyną. Charlie jest tak samo kobieca
jak wszystkie inne dziewczyny w jej wieku, a autorka z uporem maniaka nam
wmawiała, że Charlie zachowuje się jak facet i nie ma w sobie żadnego żeńskiego
pierwiastka. Natomiast, gdy ubierze spódnicę i zrobi sobie makijaż, to nagle
wygląda jak milion dolarów i stuprocentowa laska. Do tego Charlie ma dziwną tendencję do ukrywania wszystkiego przed rodziną.
Wszystkiego. Nawet najgłupszych rzeczy. Dostała pracę? Okej, super, ma 16 lat,
ale nie powie o tym nikomu, bo będą się z niej śmiać. Jej praca wymaga trochę
bardziej oficjalnego ubioru? Nigdy w życiu się nie przyzna, bo stanie się
pośmiewiskiem przy rodzinny, obiedzie. Pomalowała sobie oczy? Wstyd! Jest
skończona! Stereotypy, stereotypy…
A gwoździem do trumny dla tej książki
jest śmierć matki. Na samym początku
wiemy, że umarła i to głównie dlatego Charlie nie dorastała z damskim wzorem do
naśladowania, a we wszystkie dziewczęce sprawy musiał wprowadzić ją ojciec. I
super, takie wyjaśnienie by mnie w pełni zadowoliło, dziewczyna dorasta w końcu
w gronie samych facetów, to jasne, że będzie czuła się związana z męskimi
rozrywkami. Ale nie, po co zostawić to tak, jak jest. West postanowiła pójść o krok dalej (o krok zdecydowanie za daleko)
i nadać śmierci matki drugie dno,
przez co druga połowa książki to zupełny
absurd i mydlenie oczu czytelnikom.
Zaś sam wątek miłosny… nie jest zły. Trochę jest to dziwne, że uczucie między bohaterami
pojawia się trochę znikąd, ale dobra, przymknijmy na to oko, przynajmniej ta
rzecz w Chłopaku z sąsiedztwa jest
urocza. Cała reszta to krzywdzące
stereotypy, przerysowana rzeczywistość i relacje międzyludzkie, w które po
prostu nie da się uwierzyć. Ta powieść wygląda jak napisana w tydzień,
pospiesznie wysłana do wydawcy i nieprzeczytana ponownie, bo po co, przecież i
tak się sprzeda bo 1) nazwisko autorki ma już pewną renomę i 2) poniekąd opowiada o wychodzeniu z friendzonu.
Napiszcie,
co myślicie o takim wyzwaniu książkowym. Może znajdzie się zbłąkana dusza,
która chciałaby się do mnie przyłączyć w tym przedsięwzięciu? Zapraszam do
zabawy! Wyczytajmy swoje półki, by móc kupować nowe książki bez wyrzutów
sumienia!
Fakty objawione:
Tytuł: Artemis
Tytuł oryginału: Artemis
Tytuł oryginału: Artemis
Autor: Andy Weir
Tłumaczenie: Radosław Madejski
Tłumaczenie: Radosław Madejski
Wydawnictwo: Akurat
Ilość stron: 416
Grubość grzbietu: 2,5 cm
Cena: 39,90 zł
Mobilność: M
Tytuł: Buntowniczka z pustyni
Tytuł oryginału: Rebel of the Sands
Autor: Alwyn Hamilton
Tłumaczenie: Agnieszka Kalus
Wydawnictwo: Czwarta strona
Ilość stron: 368
Grubość grzbietu: 2,7 cm
Cena: 36,90 zł
Mobilność: M
Mobilność: M
Że piszę do ciebie na bieżąco kiedy to czytam, to tu zostawię symboliczny komentarz eno xD Artemis przede mną, tak jak i Marsjanin (wstyd! XD), więc tu ciężko mi się wypowiedzieć. Za to Zdrajce tronu musisz przeczytać (głównie po to, żeby cię on swoją treścią brutalnie zmusił do szybkiego kupienia Duchów rebelii xD), a opinie o tworzę na literę C z ust mi wyjęłaś <3
OdpowiedzUsuńBuziak!
Ula z Drzwi do Innego Wymiaru
www.doinnego.blogspot.com
Czytałam "Chłopak z sąsiedztwa" i "Buntowniczkę z pustyni" i obie mi się podobały :D
OdpowiedzUsuńZabookowany świat Pauli
Buntowniczkę z pustyni uwielbiam, aż boję się zabierać za ostatnio tom, bo strasznie nie chce jej kończyć. Chłopaka z sąsiedztwa czytałam już dawno i nie do końca pamiętam co o nim sądziłam, ale chyba mimo wszystko mi się podobał :D
OdpowiedzUsuńhttps://zaciszeksiazek.blogspot.com/
Nie jesteś ostatnia! Ja wciąż się nie zabrałam za buntowniczkę ;)
OdpowiedzUsuńTo jest pomysł na wyczytywanie nieprzeczytanych książek z półki :O Chyba podkradnę ci ten pomysł :D Oczywiście prywatnie, dla siebie samej. Może i mi lepiej wtedy pójdzie i nie będę miała wyrzutów sumienia, że ciągle przybywa nowych powieści, a niektóre od lat czekają na swoją kolej.
OdpowiedzUsuńCo do powyższych książek, czytałam tylko Chłopaka - pozostałych nie mam w planach. A Chłopak był spoko, ale nie przebił mojej ulubionej (jak na razie, bo wciąż kilka tytułów przede mną), czyli "Chłopaka na zastępstwo" :)
Fajne wyzwanie :) Dzięki niemu przypomniałam sobie, że powinnam do swojej listy czytelniczej dopisać "Marsjanina" i "Artemis". Na dodatek ja posiadam swoje wydanie "Buntowniczki z pustyni" i dalej go nie przeczytałam :P! Ja mam tak ze Sparksem. 50/50, że trafi w mój gust ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lady Spark
[kreatywna-alternatywa]
Chyba jestem jedyną osobą na świecie, która nie polubiła "Buntowniczki z pustyni". Totalnie nie mogła przejść języka autorki i odpuściłam.
OdpowiedzUsuń"Marsjanin" wciąż przede mną, nie jest to jednak książka, którą umrę jak nie przeczytam.
Zmęczona Ola to zmęczona Ola, kliknęłam za szybko opublikuj!
UsuńKsiążki Kasie West mnie kuszą, ale wciąż odkładam na później - może w wakacje będzie dobry czas?
Ja jeśli chodzi o wyczytywanie zaległości staram się brać po kolei z półki.
Haha też się dałam nabrać że Dżin to nie ten co myślałam. :D
OdpowiedzUsuńNie jesteś ostatnią osobą, która nie czytała Buntowniczki, bo jeszcze ja zostałam! Też kocham Marsjanina i po wielu negatywnych recenzjach nie mogę się zabrać za Artemis :]
OdpowiedzUsuń