Wrześniowe Wyzwanie Filmowe
wywołało tyle emocji i próśb o edycję październikową, że z przyjemnością
zabrałam się za jej organizację i samodzielne wypełnianie wyzwań. Wzięłam też
poprawkę na początek nowego roku akademickiego i nie porwałam się na 31 filmów
w 31 dni, bo to byłoby fizycznie niemożliwe. Także założeniem wersji
październikowej było obejrzenie 10 tytułów. A jak mi poszło w praktyce?
Zaczęłam od filmu, na który
czekałam bardzo długo, a końcowo zrobiłam tak jak zwykle i nawet nie wybrałam
się na niego do kina jak był na to czas. Mówię tu o Podłym, okrutnym, złym z
moim ukochanym Zackiem Efronem w roli głównej. I wiecie co? Gdy widziałam
pierwsze zapowiedzi tego filmu, to myślałam (jak to ja mam w zwyczaju – czyli
totalnie na odwrót), że poprowadzą tę historię w trochę inny sposób, przez to
miałam zupełnie inne oczekiwania niż powinnam. Wydawało mi się, że pokażą drogę
Teda Bundy’ego do stania się seryjnym mordercą, później dochodzenie śledczych,
że to faktycznie on jest zabójcą i końcowo proces. Wiecie, taki kryminalny
schemat. A tu się okazuje, że twórcy skupili się na samym postępowaniu sądowym
i sprytnych próbach Teda, by udowodnić swoją wątpliwą niewinność – chociaż
mówcą i manipulatorem to był on przednim. To też był fajny pomysł, bo
zaserwowano nam dość psychologiczne podejście. Ale wiecie, dodanie do tego
morderstw byłoby bardziej soczyste.
Pewnego razu… w Hollywood to
niewypał tego miesiąca, a może nawet i roku. Tak zachwalany, tak oblegany, tak
kochany przez wszystkich kinomaniaków. A wiecie, co ja myślę o tej produkcji?
Nudy na pudy! Strasznie powalony i dziwny, ale to jeszcze pikuś. On jest po
prostu nużący i przynajmniej o godzinę za długi. I w sumie z całości tych dwóch
godzin i czterdziestu minut podobało mi się ostatnie piętnaście – takie
idealnie w stylu Tarantino czyli dużo krwi i mało praw fizyki, ale tam
przynajmniej coś się działo. Cała reszta? Zupełnie o niczym. Chociaż doceniam
grę DiCaprio i Pitta, bo to na nich oparty został cały film. Także dla samych
aktorów warto się przejść, ale dla fabuły – Boże, broń.
Skusiłam się również na Jokera.
Wysypało się tyle różnych pozytywnych i negatywnych recenzji, że trzeba było
zwrócić uwagę na ten film. I całkiem słusznie, bo to niesamowita produkcja o
tym, jak ktoś może wpłynąć na czyjeś życie i zniszczyć je tak, że nie ma już
odwrotu. Ryje psychikę, zaskakuje, zniesmacza, szokuje, smuci i przygnębia.
Kupuję tę wersję Jokera w każdym calu. Gra aktorska stoi tu na wybitnym
poziomie, kreacje bohaterów to majstersztyk, a ścieżka dźwiękowa to istne cudo.
Byłam zaskoczona, że tak szybko się skończyło! Całość ma równe tempo i bardzo
dobrze się ogląda, a twórcy ucięli tę historię w idealnym momencie. Pozostaje
lekki niedosyt, ale ten pozytywny. I w sumie słowem podsumowania można uznać,
że to film o byciu szalonym, chociaż w perspektywie wszystkiego, to nie Joker
jest tym głównym szaleńcem.
Traumę
polecali mi znajomi. I opis tego filmu to zdecydowanie tylko wierzchołek góry
lodowej, bo chociaż widzimy w nim główny zarys fabuły, to jednocześnie nie ma
on nic wspólnego z całą historią. Od samego początku do samego końca nie mamy
pojęcia, co jest grane. Gdy już nam się wydaje, że wiemy, o co chodzi, twórcy
udowadniają nam, że jest zupełnie inaczej. Film ogląda się na jednym wdechu, a
zakończenie nie rozczarowuje. Całość jest bardzo równa i napięcie rośnie w
odpowiednich chwilach. Także polecam bardzo serdecznie, ale równocześnie
ostrzegam, bo troszkę ryje mózg.
Nie rozumiem zabiegu
dystrybutora przy Wojnie o prąd, bo ten tytuł w USA wyszedł już dwa lata temu.
Także nie czaję, czemu akurat teraz wprowadzili go do polskich kin, tym
bardziej, że jakiś szczególnie wybitny nie jest i raczej mogę zaliczyć go do
moich prywatnych zawodów (chociaż nie spodziewałam się absolutnie niczego). I
chociaż Benedict Cumberbatch doskonale daje sobie radę, to jednak dano mu do
grania okrutnie słabo napisaną rolę. Do tego Tom Holland, któremu nawet nie
pozwolili się wykazać i cała reszta tej aktorskiej piaskownicy,
którym doklejono wąsy i baczki i myślano, że tyle wystarczy, by wprowadzić
widzów w klimat epoki. W efekcie końcowym mamy całą plejadę klonów, a ja do
teraz nie wiem, który to był ten Tesla w tym filmie. Zaś jeśli o montaż chodzi,
to leży i kwiczy i tapla się w błotku. Na ekranie widzimy ogromny chaos –
fabuła pokrywa kilka(naście?) lat, a widz nawet tego nie zauważy, bo materiał
został źle zmontowany, a przeskoki czasowe zaznaczone tak, co by nikt nie
widział. A odróżnienie, którym prądem bawi się Edison, a którym Westinghouse
dla odbiorcy kojarzącego ACDC jedynie z zespołem rockowym, jest praktycznie
niemożliwe. Gwoździem do trumny Wojny o
prąd są polskie napisy. Zamiast tłumaczyć oryginalne słowa, wklejamy jakieś
polskie bzdury, które mijają się z tym, co mówią bohaterowie. Do tego pełno tu
skrótów myślowych znanych chyba tylko tłumaczowi, któremu w dodatku szkoda było
znaków na pisanie pełnych nazw tytułów naukowych, za to zbyt często posługiwał
się kropkami i różnymi „prof.”ami. I w sumie gdyby nie Tom Holland z wąsem, to
byłabym bardziej zła.
Tutaj przy Bożym
ciele już się tak nie rozpiszę, bo to film z gatunku tych, których
opisać się nie da, a które po prostu trzeba zobaczyć. Mogę powiedzieć tylko
tyle, że te wszystkie pozytywne opinie nie są na wyrost, a sam film jest
naprawdę świetnie zrobiony i przedstawia piękną historię. I jeśli boicie się,
że skoro fabuła kręci się wokół księży więc będzie krindż i wyśmiewanie, to nie
możecie być bardziej w błędzie.
Zebrałam się też w końcu za drugą
część Pitch Perfect i… chyba troszkę się rozczarowałam. W sensie nie
jestem jakąś wielką fanką serii, pierwsza część po prostu mi się podobała i
całkiem miło ją wspominam, natomiast ta kontynuacja, chociaż również fajna, to
wydaje mi się być trochę o niczym. Oczywiście ogromny plus za śpiewanie,
wszystkie piosenki i aranżacje występów, ale sama historia jakaś wielce
porywająca mi się nie wydała.
Zaś jeśli o Pięćdziesiąt
twarzy Blacka chodzi to… nie mam słów, by opisać idiotyzmy tej
produkcji. Włączyłam ją tylko dlatego, że sądziłam, że nie może być głupsza od
oryginału. A tu spotkało mnie ogromne zaskoczenie! Okazuje się, że Grey przy
Blacku mógłby walczyć o Oscara. Także nie róbcie tego błędu co ja i nie
włączajcie tej szmiry z czystej przekorności i faktu, że jest teraz na Netfliksie.
8 na 10 filmów to i tak
całkiem niezły wynik. W listopadzie ponawiam wyzwanie! Zobaczymy, jak pójdzie
mi tym razem.
Joker to złoto! <3
OdpowiedzUsuńMiałam w planach obejrzeć nowym film z Efronem, ale jakoś ostatecznie się na niego nie wybrałam. Oglądałam za to ,,Pewnego razu w Hollywood" nie jest taki zły. Nawet jestem ciekawa tej dłuższej wersji tego filmu, nad którą trwają prace. ,,Joker" to dobry film, a na ,,Boże Ciało" miałam się wybrać, ale kolega mi zdradził całą fabułę przed zajęciami. Nie wiem co om wtedy co myślał, ale tak się nie robi. Zwłaszcza jak ktoś mówi, że chce się na to przejść do kina.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Książki jak narkotyk
W listopadzie również staram się obejrzeć 10 filmów ze swojej listy, ale po przeczytaniu twojego posta ona na pewno urośnie :) "Joker" to genialny film i nie żałuję ani minuty spędzonej na jego oglądaniu
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Dominika
http://oddychajaca-ksiazkami.blogspot.com/
Widziałam większość filmów, niestety Pięćdziesiąt twarzy Blacka też :/
OdpowiedzUsuńA czy te filmy można obejrzeć na Netflix?
OdpowiedzUsuńNiektóre. Musiałabyś sobie obczaić, które aktualnie są
UsuńNiestety nie oglądałam większości tych filmów i stawiam zwykle na wyzwania książkowe :D Na filmy mam zbyt mało czasu.
OdpowiedzUsuń