niedziela, 23 września 2018

KSIĄŻKOHAKODRAPOŁAKI #2


Pamiętacie pierwszy post z tej serii, który pojawił się jakiś czas temu na blogu? W końcu uzbierałam odpowiednią ilość tytułów, by stworzyć kolejną odsłonę tego wpisu i pokazać wam, które jeszcze przeczytane książki zalegają na moich półkach, zbierają kurz i zajmują wolne miejsce. Chociaż może nie, źle się wyraziłam, bo dziś pokażę wam… ebooki. Ebooki, które po przeczytaniu szybko wyrzuciłam z czytnika, bo wydawały mi się zbyt nijakie, by je na nim zachować, za to zasłużyły sobie na miano Książko-Hako-Drapo-Łaków.

To zacznijmy od petardy, jaką jest Papierowa księżniczka. Znacie mnie, więc raczej fakt, iż zdecydowałam się sięgnąć po tę powieść mimo ogromnej ilości hejtu, krytyki i niepochlebnych opinii, nie powinien was dziwić. Powinniście się martwić, gdybym tak nie zrobiła! No ale dobra, postanowiłam sprawdzić na własnej skórze, czy narzekania innych czytelników mają sens, czy po prostu ludzie się czepiają. Doszłam do wniosku, że w sumie to nie wiem. Nie uznałabym Papierowej za wielkie arcydzieło, dlatego zgadzam się z tymi, którzy nie wiedzą, czemu ta powieść w ogóle została wydana. Za to z drugiej strony nie sądzę, by była krzywdząca i szkodliwa. Dla mnie to po prostu mierna powieść, którą szybko przeczytałam i pewnie równie szybko zapomnę.

A propos zapominania i samej fabuły. Główna bohaterka znajduje się w nieciekawej sytuacji. Ojca nie zna, matka niedawno umarła, a ona sama musi jakoś wiązać koniec z końcem, przy okazji chodząc do szkoły. Z dnia na dzień w jej życiu zjawia się Callum Royal, biorąc ją pod swój dach, oferując życie w luksusie i spełnienie marzeń. Niestety, ale jego synowie nie są skorzy zaakceptować nowej podopiecznej ojca, wystawiając jej cierpliwość na próbę i próbując ją zniszczyć.

Bohaterowie są nijacy, fabuła jest nijaka, dialogi są nijakie, wątek romantyczny jest nijaki. Autorka nie do końca pozostawała konsekwentna w swoich decyzjach, no cóż, bywa i tak. Bracia Royal są wulgarni, momentami ohydni, ale w większości wypadków źle poprowadzeni. Ich zachowanie nie ma żadnego sensu, po prostu są wredni bo tak. Dlatego jeśli kiedyś będziecie mieli okazję, to raczej nie próbujcie. Chyba, że poszukujecie wrażeń i sami chcecie sprawdzić, dlaczego Papierowa księżniczka wywołała tak wielki szum przy okazji swojej premiery. Dla mnie to po prostu słaba książka, na którą nie warto tracić czasu.


Dobra, to teraz coś bardziej młodzieżowego i z większym przesłaniem. Byłam na filmie Każdego dnia w kinie, bez znajomości papierowego pierwowzoru, YOLO, bo mogę. Ekranizacja nie za specjalnie mi się podobała. Strasznie się na niej wynudziłam, prawie rzygałam tęczą i nabawiłam się cukrzycy. Byłam jednak ciekawa, jak film ma się do książki, więc po nią sięgnęłam.

W Każdego dnia śledzimy losy pewnego chłopaka, który codziennie budzi się w innym ciele. Są to ludzie w jego wieku, mieszkający mniej więcej w tym samym regionie, ale poza tym nie mają ze sobą nic wspólnego. A, bo tak się przedstawia, sam sobie ustalił pewne zasady, by pożyczone ciało nie miało później problemów; nie mieszać się, nie wyróżniać, nie robić nic niezwykłego. Tylko wszystko idzie w łeb, gdy A poznaje Rhiannon.

Pomysł na fabułę jest naprawdę ciekawy. Nastolatek, który codziennie zmienia ciała i nie ma wpływu, kim będzie następnego ranka? Miodzio! Tylko niestety, ale Levithan wpadł trochę w pułapkę, którą sam na siebie zastawił. Opisując każdy dzień A, musiał opisywać wygląd, pokój i życie osoby, którą aktualnie zamieszkuje. Po którejś zmianie zaczyna się to robić nudne i męczące, tak po prostu. Do tego całość jest naładowana ogromną porcją lukru i słodyczy. Cukrzyca gwarantowana.


To teraz Consolation! Na temat którego nie mam w sumie zbyt wiele do powiedzenia. Wszyscy się tą powieścią podniecali, jaka to ona nie jest genialna, jak to ich nie zaskoczyło zakończenie, jak to oni sobie oczu nie wypłakali. Chociaż jak tak teraz patrzę na jej opis, to z tyłu okładki znajduje się porównanie do powieści Colleen Hoover, ha! A ja za Hoover to tak niezbyt przepadam. W sensie, wiecie, przyjemnie mi się czyta, ale nie robią mi się przy tym mokre ani oczy, ani majtki.

Consolation to historia Natalie, która, będąc w ciąży, dowiaduje się, że jej mąż i miłość życia, Aaraon, żołnierz, nie żyje. Musi sobie teraz sama poradzić z żałobą i wychowaniem dziecka, a do tego do sąsiedztwa wprowadza się najlepszy przyjaciel Aaraona – Liam. Dziewczyna musi określić, czy w jego ramiona pcha go prawdziwa miłość, czy samotność.

Nie umniejszam tej powieści, bo ona do złych nie należy. Po prostu mojego serca nie skradła. Pewnie moje oczekiwania były zbyt wysokie, podjudzone wszystkimi zachwytami, a książka im nie sprostała. Na szczęście przyjemnie mi się ją czytało, nie żałuję czasu, który jej poświęciłam. Ale to słynne zakończenie? Ha! Domyśliłam się go już na samym początku. Czy to mnie czyni damskim Sherlockiem Holmesem?


Dobra, zakończenie Consolation przewidziałam, ale jednocześnie zaintrygowało mnie ono na tyle, by sięgnąć po drugi tom czyli Conviction. I o panie, teraz to już trochę żałuję, że to zrobiłam. Toż to była masakra. Bohaterowie byli tak szalenie irytujący, że nie raz, nie dwa, nie pięć i nie pięćset miałam ochotę tam do nich wejść i ich zdrowo gruchnąć w łeb, bo to, co oni wyprawiali, nie mieściło się w głowie.

Po pierwsze, główna bohaterka gadała jak zacięta płyta. Dosłownie. Jej myśli krążyły wokół tego samego tematu, miałam wrażenie, że autorka już nawet ich nie parafrazowała, że robiła „kopiuj-wklej”, bo wszystkie jej rozkminy były dokładnie takie same. Zaś, gdy Natalie się odzywała, było jeszcze gorzej. Jej postać zrobiła się strasznie monotonna, nic nowego nie wnosiła, tylko irytowała. Nie będę wam mówić, o co chodzi, bo zaspoileruję wam cały pierwszy tom, ale sądzę, że i tak czujecie klimat.

W ogóle Conviction przypominało mi trochę zbyt długi epilog, który z głupich przyczyn urósł do rozmiarów powieści. Spokojnie całość można było zawrzeć w 20 stronach i dołączyć do pierwszego tomu. Ile papieru byśmy zaoszczędzili! Ile nerwów byśmy nie nadszarpnęli! Także jeśli chcielibyście się wziąć za powieści Corinne Michaels, to błagam was, przeczytajcie Consolation i na tym zakończcie.


Na sam koniec mam dla was jeszcze powieść z gatunku tych raczej złych i tych raczej niewartych uwagi. Fallen Crest Akademia, moi państwo. Fabuła zaczyna się w momencie, gdy mama głównej bohaterki oznajmia córce, że sorki, Samantho, zdradzałam twojego ojca przez X czasu, teraz wychodzimy z walizkami z domu i przeprowadzamy się do twojego nowego tatusia a mojego kochanka. Przy okazji nowy partner jej matki jest bogaczem i ma przystojnych synów. (Całość przypomina mi trochę Papierową księżniczkę…)

Bohaterowie są nijacy. Serio. Czytałam sobie tę książkę, czytałam… i miałam wrażenie, że czytam cały czas o tych samych osobach, tylko ze zmienionymi imionami. Bracia Kade zlewali mi się w jedno, przyjaciele Sam też. Do tego sama fabuła i problemy, jakie zostały tu przedstawione… po prostu nie. Czułam się urażona takim podejściem do pewnych spraw, byłam wręcz oburzona, że ktoś postanowił w ten sposób to wszystko opisać. Fallen Crest jest dla mnie krzywdzące i propaguje złe wzorce, daje ciche przyzwolenie na rzeczy, które nie powinny być akceptowalne, ani słowem się nie zająkując, że jest to niewłaściwe. To było jak kiepski odcinek Mody na sukces. Dezynfekcja mózgu potrzebna na już. Także ode mnie jedno wielkie NIE, dziękuję tej autorce na najbliższe kilka lat.


Skoro już wam opowiedziałam, co mi na żołądku siedzi, mogę teraz usunąć te powieści z mojego czytnika i pozwolić mu odetchnąć. Ja sama planuję o większości szybko zapomnieć (Fallen Crest priorytetowo!).


A my zobaczymy się w kolejnym poście z tej serii jak uzbieram kolejną porcję miernych książek (mam nadzieję, że to nie nastąpi szybko, bo wolę czytać dobrą literaturę L ).


PS. Wiecie, jak dziwnie się czuję, robiąc zdjęcia czytnikowi? XD

 Facebook Instagram Goodreads Twitter Google+ LubimyCzytać





23 komentarze:

  1. Czytałam "Consolation" i "Conviction" - mam bardzo podobne zdanie. Nie wiem, jakim cudem można nie było domyślić się zakończenia, które dla mnie było jasne już od samego początku.

    OdpowiedzUsuń
  2. O, i ja również należę do antyfanów serii "Consolation". Sprzedałam oba tomy, nawet nie zaczynając czytać drugiego. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba się cieszę, że po żadną z tych książek nie sięgnęłam... I pewnie nie sięgnę, bo to w ogóle nie moje klimaty :D
    PS. Nie, ja też się czuje dziwnie, jak robię zdjęcia czytnikowi :D Co najmniej jak półgłówek albo ćwierćdebil :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostudziłaś moje zainteresowanie Consolation. :D Biorę sobie twoje słowa do serca, będę bardziej ostrożna, gdy będę ją kiedyś czytała. Co do Fallen Crest, to to było takie nuuudne. Nawet nie skończyłam czytać. :D
    potegaksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. O rany, w końcu ktoś, komu też nie podobało się "Consolation" i "Conviction" <3 Piąteczka, Sherlocku, też wyniuchałam zakończenie :D Ja tam Colleen lubię, ale to się nijak do niej nie umywało, nie wiem skąd te okładkowe porównania :/

    Pozdrawiam ciepło,
    Paulina z naksiazki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. O, no widzisz. Ja – pomimo wielu negatywnych opinii – także jestem skóra zaryzykować i zobaczyć, co takiego jest złego w „Papierowej księżniczce”. Owszem, może los mnie ukarze za ten czyn, ale ja tak lubię popełniać błędy. Tak było w przypadku „Króla kier” – trochę tę książkę odchorowałam, ale dzięki temu wiem, iż nie zamierzam dawać pani Polak kolejnej szansy. Co to, to nie.
    Pff, robienie zdjęć czytnikowi nie jest jeszcze takie dziwne. Gorzej, gdy fotografujesz... Aparat. Wtedy to dopiero jest pokręcone wrażenie. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że też lubisz sprawdzać na własnej skórze, o co chodzi XD
      Ahhh Król kier... ja jeszcze byłam szalona i dałam tej pani drugą szansę z drugim tomem, ale... to było jeszcze gorsze niż pierwszy
      Z aparatem jakoś nie mam takich odczuć XD

      Usuń
  7. Ciekawe propozycje. Ja czytam generalnie książki o tematyce poradnikowej z zakresu rozwoju osobistego i finansow😃 na razie każda wolna chwile przeznaczam na edukacje

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie znam żadnej z pozycji, które przytaczasz. Chyba jednak nie moja tematyka ;) No i oczywiście tylko papierowe wydania! ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie czytałam tych książek, ale dwie z nich widziałam w rękach mojej córki. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ciekawa nazwa serii. 😃 Żadnej z przedstawionych przez ciebie książek nie przeczytałam i chyba nie żałuję. 👌

    OdpowiedzUsuń
  11. Myślę, że te książki nie są w moim guście. Osobiście uwielbiam autobiografie,biografie i książki psychologiczne :)

    OdpowiedzUsuń
  12. raczej jestem antyfanką serii Consolation, totalnie nie mój styl :)
    ale podoba mi się to jak opowiadasz o książkach, będę wpadać częściej :)
    maksimilion.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie słyszałam o żadnej z tych książek.

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie słyszałam o tych książkach, aczkolwiek raczej i tak bym po nie sięgnęła - kompletnie nie mój klimat.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ogółem myślałam kiedyś nad Papierową księżniczką i Fallen Crest, ale nie jest to moje must read na ten moment.

    OdpowiedzUsuń
  16. Dla mnie już "Consolation" było BARDZO złe, ale mam masochistyczną ochotę, by sięgnąć po drugi tom tego "arcydzieła". Na szczęście potem odsyłam je koleżance!

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz wskrzesza jednego jednorożca :D
Odwiedzam blogi wszystkich, którzy zostawili komentarz pod ostatnim postem ;)