Nadeszła nowa Maas i z impetem po raz kolejny przejęła internet. Początek nowej serii, cudowne okładki i cicha obietnica, że to będzie jednak trochę coś innego niż to, do czego nas autorka przyzwyczaiła do tej pory. Księżycowe miasto reklamowano jako tę powieść kierowaną dla doroślejszych czytelników z dojrzalszymi bohaterami i stylem. A wyszło… tylko do połowy tak, jak wyjść powinno.
Pierwszy tom Księżycowego
miasta został w Polsce podzielony na dwie książki – by nam, jako
czytelnikom, ręce nie odpadły od trzymania wielkiego kloca, a także by
wydawnictwo nie musiało kombinować nad wydaniem cegły liczącej 1200 stron. Tutaj
pogadamy sobie o tej powieści jako o całości, ale też uwzględniając nasz polski
podział.
Bryce Quinlan jest główną bohaterką i używa życia jak
tylko może. Pracuje w galerii z antykami, gdzie sprzedaje nie do końca legalnie
magiczne przedmioty, zaś po godzinach zalicza wraz z przyjaciółmi najlepsze
imprezy w Lunathionie. Jednak wszystko się wali, gdy najlepsza przyjaciółka
Bryce zostaje zamordowana, bo tego dziewczyna nie jest w stanie puścić płazem.
Już w moich recenzjach ostatnich tomów Szklanego tronu przedstawiałam wam tezę,
że książki Sary J. Maas zaczynają niepotrzebnie puchnąć z każdą kolejną
wydawaną pozycją. Tutaj nie ma wyjątków ponieważ, jak wspominałam wcześniej, Księżycowe miasto ma prawie 1200 stron,
a z powodzeniem pół z tego można byłoby wywalić i nikt by nie płakał, zaś
ekolodzy byli by autorce wdzięczni za niemarnowanie papieru. W pierwszym tomie
(czyli naszym polskim czerwonym), mamy wprowadzenie do nowej rzeczywistości, do
nowego świata. Ekspozycja była potrzebna, temu zaprzeczać nie będę, bo to
właśnie taki zabieg pozwala czytelnikowi poznać bohaterów i nową sytuację, by
wszystkim kibicować i z uwagą śledzić ich losy. Ale Maas poszła tu tak na
około, że mamy do czynienia z ogromnym laniem wody i przerostem formy nad
treścią. Do wszystkiego dochodziła już nawet nie tyle na około, co trasą taką,
jakbyśmy z Krakowa chcieli pojechać do Rzeszowa przez Szczecin. I chociaż w
dalszym ciągu przez książki Maas się płynie, bo ma bardzo lekki styl pisania,
to tego się po prostu przestaje chcieć czytać, gdy pierwsze 500 stron jest
praktycznie o niczym.
Jeśli zaś już przejdziemy przez książkę czerwoną, to
niebieska nam wszystkie cierpienia i niedorobienia wynagrodzi, bo w niej dzieje
się o wiele, o wiele więcej i mogę zaryzykować stwierdzeniem, że cała jest
napakowana akcją do granic możliwości. Nie wróżyłam jej dużego sukcesu, patrząc
na moje doświadczenia z początkiem, a tu się okazuje, że całość połknęłam w 3
dni i z wielkim zapałem szukałam kolejnych stron, nie wierząc, że już
skończyłam. Czyli Maas znowu to zrobiła – przez 500 stron budowała świat i
zanudzała czytelnika, by przez kolejne 600 stron pokazywać, że jednak nie
zapomniała, na co ją stać. I jak w wersji oryginalnej bolałoby mnie to trochę
mniej, to jednak w Polsce istnieje szansa, że znudzeni czytelnicy po drugą
część pierwszego tomu po prostu nie sięgną, bo będą zrezygnowani już na wstępie.
Księżycowe miasto miało być też doroślejszą odsłoną Maas. Może trochę
jest, ale zdecydowanie nie wyszło to celowo. Jedyne aspekty, które mogą to
potwierdzać, to starsi bohaterowie, którzy mają po 20 kilka lat i mnóstwo
przekleństw, które momentami wymieniane są jak litania. Przy okazji sam język
jest lekki , przyjemny i łatwy w odbiorze, ale zdecydowanie nie dojrzalszy, bo
napakowanie tekstu słówkami na „k” nie czyni z niego dojrzałego. To wszystko w
gruncie rzeczy ma podkreślić charakter Bryce, która ma być niegrzeczna,
bezkompromisowa i ma do tych świętych nie należeć. Co jak co, ale wyszło jednak
tak, że Bryce to taka Cealena i Feyra, bo napisana została dokładnie w tym
stylu. W przypadku pozostałych postaci (szczególnie tych męskich) też można
dopatrzeć się pewnych analogii do poprzednich książek autorki.
Sam świat jest zupełnie nowy i rządzi się swoimi zasadami.
Maas z wielką uwagą opisuje wszystkie prawa, jakie są tam obecne i miejsca,
które nadają mu charakteru. A jednak mimo tego nie mogłam oprzeć się wrażeniu,
że Lunathion to takie połączenie Adarlanu i Prythianu…
Księżycowe miasto miało naprawdę wysoko postawioną poprzeczkę i moim
zdaniem mimo wszystko jej dosięgło. To jest całkiem dobra książka, gdy
rozpatruje się ją w kategorii rozrywkowej, która ma nam umilić kilka wieczorów
i zafundować podróż do wspaniałych, odległych światów. Jednak gdy patrzymy na
nią w kontekście całej twórczości autorki, to jest schematycznie, powtarzalnie
i na jedno kopyto. W dalszym ciągu można się nieźle bawić, bo gdy w końcu Maas
uda się przejść do rzeczy, to człowiek nie może oderwać się od lektury i po
zakończeniu czeka na kolejne tomy, także poziom jest utrzymany!
Także jeśli Sarę J. Maas lubicie czytać i jeszcze się wam
nie znudziła, to Księżycowe miasto
nie powinno was zawieść. Na pierwsze spotkanie z autorką to to też będzie dobra
książka. Natomiast jeśli Maas już wam wychodzi uszami lub jej poprzednie
historie wam nie przypadły do gustu, to w tej raczej nie macie czego szukać.
Świetna recenzja, ale to zupełnie nie moje klimaty czytelnicze. ��
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńNie znam twórczości tej autorki i raczej mnie do niej nie ciągnie. Po prostu jakoś jej nie czuję.
OdpowiedzUsuńPozdraiwam
Może jeszcze kiedyś zmienisz zdanie! A jak nie, to pewnie znajdziesz dla siebie inne lepsze książki <3
UsuńPrzeczytałam pierwszą część i również jestem książką zachwycona. Druga jeszcze przede mną, a na samą myśl aż zacieram rączki. Wszystko mi się w historii podobało - bohaterowie, zbrodnie, humor. Dodam, że był to mój pierwszy kontakt z Maas i z pewnością nie ostatni. Zamierzam zerknąć też na inne serie autorki. :)
OdpowiedzUsuńSuper, że ci się podobało! Ciekawa jestem, jak odbierzesz inne książki autorki :D
UsuńJa dopiero przeczytałam dwie części "Szklanego Tronu" i szykuje się na kolejne. Autorkę uwielbiam, ale tą nową serię przy moim tempie myślę, że przeczytam za kilka lat :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
weruczyta
To pogadamy za kilka lat i porównamy wrażenia! <3
UsuńJa tu hardkor życiowy stwierdziłam, że przeczytam wszystkie pozycje od Maas, ale widzę, że większość jest 600+ a i recenzje takie niezachęcające jakoś :D
OdpowiedzUsuńKażda kolejna jej książka puchnie na objętości, ale końcowo fajnie się je czyta. I szybko!
UsuńPiękne zdjęcia i bardzo trafione słowa. Za niedługo mam zamiar zabrać się właśnie do tych książek ale trochę się obawiam że nie zainteresują mnie w takim stopniu w jakim bym chciała.
OdpowiedzUsuńTo przybijam pionę :c
Usuń