Na samym początku tego roku filmowe premiery nas nie rozpieszczały, a później kina zostały zamknięte i tym samym wiele premier przesunięto. Na nową odsłonę Mulan czekaliśmy bardzo długo, tak samo twórcom Teneta nie spieszyło się z powrotem na ekrany, zaś After 2 było przesuwane kilkanaście. Na szczęście wygląda na to, że już wszystko powoli wraca do normy, nowe produkcje zaczynają się pojawiać i wywołują wiele szumu. Ale czy słusznie jest o co?
Tenet
Film, na którym ciążyło niełatwe zadanie, by ponownie
przyciągnąć widzów do kina. Pierwsza duża kinowa premiera po lockdownie i nowy
twór reżysera, który swoim nazwiskiem tworzy swego rodzaju renomę.
Nie mam bladego pojęcia, co ja właśnie obejrzałam, ale
podobało mi się! Koncepcja Teneta opiera się na cofaniu czasu i
prowadzeniu wydarzeń od tyłu. Coś w stylu podróży w czasie, ale bardziej
skierowane w stronę anomalii niż czystej fantastyki, chociaż to też jest
niezbyt precyzyjnym określeniem. Jak to bohaterowie na początku filmu mówią, to
trzeba poczuć, by zrozumieć i w zupełności się z nimi zgadzam, bo bez
doświadczenia tego na sobie ciężko jest cokolwiek wyjaśniać.
Przez to, że pomysł na fabułę jest taki, a nie inny, to podczas oglądania musimy bacznie zwracać
uwagę na wszystkie szczegóły, bo gdy coś dzieje się w pierwszym momencie,
nie wszystko jest jasne, a wydarzenia zyskują sens dopiero po czasie.
Nie będę oszukiwać, bo Tenet ewidentnie stoi
pomysłem, który jest fenomenalny i do tego genialnie zrealizowany. I
chociaż na pewno nie zrozumiałam wszystkiego, co reżyser chciał przekazać, to i
tak podczas seansu miałam odczucie z gatunku tych fajnych, że to po prostu
świat jest zbyt skomplikowany dla nieobeznanego widza, a nie że w scenariuszu
są dziury.
Jedynym dużym minusem, który wyłapałam i który mnie
niesamowicie denerwował to sprowadzanie
zbyt wielu wątków do jednej kobiety, która nienawidzi swojego męża i nade
wszystko pragnie chronić swoje dziecko? W sensie potrzebujemy jakiejś motywacji
dla bohaterów? Wrzućmy matczyną miłość i lećmy dalej, żeby nie drążyć tego
tematu.
Ale końcowo mogę przyznać, że ten film naprawdę zasługuje na uwagę, bo koncept jest wyjątkowy, a bohaterowie
zapadają w pamięć. Mamy tu pełno niesztampowych rozwiązań, świetną grę
aktorską (z Robertem Pattinsonem w roli drugoplanowej, który kradnie wszystkie
sceny), a także muzykę, która wywołuje ciarki!
Jeśli widzieliście Incepcję
i wam się podobało, to Teneta również
mogę wam polecić z czystym sumieniem. Bo przedstawiając obie produkcje w
wielkim skrócie, to Tenet jest taką Incepcją,
tylko tu bawimy się czasem, a nie snami. I jeśli was to chociaż odrobinkę
zaciekawiło, to już możecie kupować bilet na seans i raczej się nie
rozczarujecie.
Mulan
Już na samym wstępie zaznaczę dwie rzeczy: nie oglądałam oryginalnej animacji przed obejrzeniem wersji aktorskiej (wiem, nie miałam dzieciństwa, ale to teraz nieistotne), a także oddzielam polityczno-logistyczne kontrowersje od samego filmu. I wykreślając właśnie te kwestie mogę powiedzieć, że najnowsza Mulan naprawdę mi się podobała!
Fajni bohaterowie,
trochę humoru, a do tego na ekranie cały czas się coś dzieje. Wszystko połączono ze sobą w bardzo sprawny sposób,
przez co całość ogląda się z ciekawością i przyjemnością, nie ma przestojów, bo
nawet te nudniejsze momenty zostały interesująco przedstawione i świetnie wygrane
przez aktorów.
Ale żeby kolorowo nie było, to kilka wad też znalazłam. W
Chinach według Disneya ewidentnie nie ma grawitacji. Podczas oglądania niektórych scen walk moje oczy bolały, bo tak
tandetnie i nierzeczywiście zostało to zrobione. Zamiast postawić na kaskaderów
i dobrą choreografię, to mamy pełno CGI i linek, na których latają aktorzy,
skaczą po ścianach i biegają do góry nogami, przecząc wszystkim znanym prawom
fizyki. Chociaż moment, akcja Mulan
rozgrywa się w tych czasach, w których jeszcze nie wynaleziono grawitacji, więc
może to jest przyczyną problemu?
Po powrocie z nowej Mulan
postanowiłam nadrobić animację i nie sposób nie wspomnieć o moich największych
refleksjach i spostrzeżeniach. Zrobiłam także research na temat inspiracji do
obu filmów i doszłam do informacji, że animacja
jest luźną interpretacją chińskiej legendy, przełożoną na zachodni rynek w taki
sposób, by trafiała głównie do dzieci. Za to wersja z 2020 roku o wiele bardziej bazuje na tej ludowej opowieści,
jest dużo bardziej brutalna, doroślejsza i łącząc to wszystko ze sobą –
wiarygodniejsza. Z większą uwagą pokazano chińską kulturę, ich hierarchię i
los młodych kobiet, co w bajce tak nie wybrzmiewa.
Żeby nikomu nic się złego nie stało i by żyłki w oczach
wam nie pękały z frustracji podczas oglądania nowej wersji, to warto zaznaczyć
kilka kwestii i przede wszystkim skupić się na wniosku, że nowa Mulan nie jest dokładnym
przełożeniem animacji na odświeżoną wersję z aktorami, jak nas Disney do tej
pory przyzwyczaił, co jest po prostu zupełnie
inną interpretacją chińskiej legendy. Jeśli oba te filmy potraktujemy jak
osobne twory, które mają po prostu tę samą inspirację, to seans od razu stanie
się przyjemniejszy.
Kilku bohaterów nie zostało przeniesionych, na przykład
nie zobaczymy Mushu, generała Li Shanga podzielono na dwie osoby (generała
szkolącego jednostkę Mulan i zwykłego poborowego, który staje się miłosnym
obiektem zainteresowania naszej głównej bohaterki), Świerszcz jest żołnierzem,
a nie owadem, zaś babcię Mulan zastąpiła siostra.
Są jednak dwie ogromne zmiany, do których już faktycznie
można się przyczepić. W bajce rozchodziło się o to, że Mulan decyduje się na
poświęcenie i udaje się na wojnę w zastępstwie za swojego ojca, by ocalić mu
życie. Dopiero później uczy się walczyć i dzięki odpowiedniemu wyszkoleniu, ale
także sprytowi udaje jej się wiele osiągnąć. Za to w wersji aktorskiej Mulan urodziła się z czymś, co nazywa się „chi”.
Od dziecka umie walczyć, jest zręczna i w sumie to nie robiąc nic jest w stanie
skopać wszystkim tyłki. Trochę minus do charakteru i ogólnego wydźwięku, bo zamiast pokazywać siłę uporu ponownie się
skupiamy, że główna bohaterka ma w sobie gen wybrańca.
Rzecz druga i ta, której przeżyć nie mogę – nie ma piosenek! Przez cały film mamy
tylko brzdękanie melodii, które znamy z animacji, ale w żadnym momencie nikt
nie śpiewa i nie tańczy. Podobno nie robiąc z Mulan musicalu twórcy chcieli podkreślić dorosłość tego filmu, a
także nadać mu realności, bo że mało kto podczas wielkiej bitwy robi przerwy na
śpiewanie. Ale to i tak moim zdaniem trochę naciągane wytłumaczenia i ich nie
kupuję.
Czyli chcąc obejrzeć nową Mulan, a będąc jednocześnie fanem animacji, trzeba mieć na uwadze że
nowa wersja nie jest przełożeniem bajki
na wersję aktorską, a nową adaptacją chińskiej legendy. Zmiany, które
nastąpiły względem jednego i drugiego mnie nie frustrują, bo pierwszy raz
animację widziałam w wieku 21 lat więc nie otacza mnie aura sentymentu i może
dlatego patrzę na to chłodnym okiem.
After 2
Idąc na ten film miałam tak mierne oczekiwania, bo
doskonale wiedziałam, na co się piszę. Ale powiem wam, że nieźle się
zaskoczyłam! Chociażby faktem, że druga
część jest tysiąc razy lepsza od pierwszej – jednak nie zmienia to faktu,
że After 2 koło dobrego filmu to
nawet nie stało.
Drugi odcinek historii Tessy i Hardina czyli fanfiction o
One Direction, które Anna Todd pisała na Wattpadzie, potem wydano je w troszkę
zredagowanej formie i ze zmienionymi imionami jako powieści, a teraz oglądamy
filmowe ekranizacje. Pełno żenujących i
drewnianych dialogów, mnóstwo idiotycznych scen i fabuła, w której nie wiadomo
o co chodzi.
Hardin miał być takim
badboyem, który niczego się nie boi, a tutaj jest rozgotowaną kluską, którą już
ktoś zdążył przypalić. Z niegrzecznym
charakterem nie ma nic wspólnego, bo oprócz tego, że ubiera się na czarno, ma
trzy tatuaże na krzyż (jakieś kwiatki i motylki, to już w ogóle plus sto do
brutalności) i pije whisky, to w każdej
scenie aktor ma minę zbitego psiaka i gra jak kłoda. Do tego mamy tu mnóstwo bezsensownych kłótni, które Hardin
prowokuje, bo coś podsłuchał, bo czegoś się domyślił, nie czekając na ciąg
dalszy, bo przeczytał wiadomość wyrwaną z kontekstu, albo po prostu bo
dawno nie było żadnej awantury więc odwali coś idiotycznego żeby na siebie
powrzeszczeć tak dla sportu. Nie mam też
pojęcia, kto pisał dialogi do tego filmu, bo jestem pewna, że rozmowy pomiędzy
dwoma deskami w garażu brzmią bardziej naturalnie.
Okej, to ustalone, że Hardin pozostał bez zmian. Zaś aktorka, która wciela się w Tessę, jest
światełkiem w tunelu. Chyba ogarnęła, w jakim filmie gra i przestała brać
wszystko tak bardzo na serio. Tutaj ma o
wiele więcej dystansu do swojej postaci i gra w taki sposób, by celowo
przerysowywać niektóre sceny, co często bawi, ale, na szczęście, nie bawi z
powodu swojej żenady.
O wiele większym
pozytywnym punktem na naszej wycieczce jest zupełnie nowa postać Trevora,
którego gra Dylan Sprouse. Nie sądziłam, że
aktor, którego znam z dziecięcego serialu na Disney Channel tak wyładniał! To
tej pory to jego brat się kręcił w mediach, zaś Dylanowi nie spieszyło się z
powrotem do większych produkcji. Za to tutaj jest, wchodzi cały na biało, w
garniturkach i uroczych okularkach, grając swoją postać z ogromnym dystansem i
w żadnej scenie nie biorąc tego filmu na serio. Jednocześnie jest zabawny,
przystojny i nadał postaci bez charakteru jakiś charakter. Ale to mogę ja być
nieobiektywna, bo odkąd tylko zobaczyłam
zwiastun After 2 i Dylana na dużym
ekranie to przepadłam.
Czyli wszyscy się
wyrobili z aktorów oprócz Hardina, bo on jest chyba jeszcze większym drewnem
niż był poprzednio, a nawet mi się wydaje, że trochę ubyło mu tatuaży.
Cały cykl After mogłabym podsumować zdaniem, że to
takie 50 twarzy Greya, ale w wersji
dla nastolatek. Sceny seksu są żenujące i
wyglądają, jakby aktorów ktoś poza kamerą raził prądem. Do tego jest ich o
wiele więcej niż w pierwszej części, ale spokojnie, raczej i tak nic was nie
zgorszy, bo film w Polsce otrzymał łatkę 15+. Stary jak świat motyw kłócenia
się o bzdury i godzenia się. Frustruje człowieka tylko fakt, że bohaterowie rozpędzają dramy przy byle
okazji, a większości z nich dałoby się uniknąć, gdyby po prostu ze sobą
porozmawiali i przestali wyciągać rzeczy z kontekstu.
Oprócz Dylana Sprouse’a, który jest dla mnie ogromnym
plusem całej produkcji, zwróciłam jeszcze uwagę na cudowną choinkę z książek
obwieszoną lampkami, którą można było zobaczyć raptem w jakichś dwóch scenach,
ale była piękna i cudowna, więc nie sposób nie wspomnieć. Tak, to właśnie ten
etap pisania recenzji o filmie, który jest beznadziejny, że nawet nie ma o czym
pisać, więc człowiek zaczyna pisać o choince z książek.
No i tyle. Fajnie się bawiłam, bo niektóre sceny potrafią człowieka rozbawić – z tą różnicą, że w tej
części wygląda to na celowy zabieg twórców, a nie tak jak było poprzednio, że
wyszło tak żenująco, że aż śmiesznie.
Koniecznie dajcie znać, czy widzieliście któryś z tych
filmów, czy czekaliście na premiery i co myślicie! I będę wdzięczna za
feedback, czy taka nowa forma postów o kinowych nowościach wam przypadła do
gustu, bo w kolejnych miesiącach na ekrany wejdzie również całkiem sporo
fajnych filmów!
Moja koleżanka była na After 2 i uważa, że był całkiem spoko. Ja idę na Mulan w sobotę.
OdpowiedzUsuńAfter w porównaniu do pierwszej części to faktycznie całkiem spoko XD
UsuńOglądałam "After", które nie za bardzo mi się podobało. Na resztę filmów nie mam ogromnej ochoty, zwłaszcza że kompletnie nie mam czasu na oglądanie, nad czym ubolewam.
OdpowiedzUsuńAfter to After jednak xd
UsuńMam w planach obejrzeć Mulan i After 2. Co do Aftera nie mam wobec niego jakiś wielkich oczekiwań, bo wiem jakiego typu to jest film, ale kurde jakoś mnie ciągnie i do książek i do filmów mimo, że są takie cringowe :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
weruczyta
Witam w klubie, mam to samo z niewyjaśnionych powodów XD
UsuńTenet i Mulan mam w planie obejrzeć. Jestem ogromnie ciekawa tych filmów, a na dzisiejszy wieczór zaplanowałam sobie seans Diabła Wcielonego. Książka mi się podobała, dlatego z przyjemnością zobaczę ekranizację.
OdpowiedzUsuńDiabeł i przede mną! <3
UsuńPrzyznam, że za bardzo nie ciągnie mnie do żadnego z tych filmów. O Mulan słyszałam zbyt wiele złego, więc na pewno nie obejrzę tej nowej wersji. Drugą część After zapewne obadam, ale dopiero z przyjaciółką, z którą będę mogła się ponabijać z tego filmu... Bo nie spodziewam się po nim niczego dobrego.
OdpowiedzUsuńTowarzystwo przyjaciółki wskazane, bo śmiać się nie można samemu!
UsuńOglądałem cały film Tenet i całkiem spoko, chociaż zdziwiło mnie to, że specjalnie rozbili samolot na potrzeby filmu
OdpowiedzUsuńOglądam after cały film i nie bardzo mi się to podoba. Naprawdę nie lubię reszty filmów, zwłaszcza że w ogóle nie mam czasu na ich oglądanie.Przepraszam.
OdpowiedzUsuńTenet był specyficznym filmem, ale mi się nawet podobał. Lubiłem oglądać na youtube przeróbki pranksterów z muzyką z tego filmu.
OdpowiedzUsuń