Nie,
nie. Wszystko jest w porządku, naprawdę. To tylko takie moje małe hobby.
Jak
mogliście już zwrócić uwagę w różnych book haulach, które robiłam na blogu,
uwielbiam gromadzić książki. Nie jest w tym w sumie nic dziwnego, bo przecież
kocham je czytać. Jednak poza konkursem nałogowo kupuję jedną konkretną powieść
w różnych wersjach językowych, ki czort, że żadnego z nich nie znam. Dokładnie
tak, mam tu na myśli Gwiazd naszych wina,
a dokładniej 12 wersji, jakie posiadam.
Wszystko zaczęło się od egzemplarza po polsku. Nie pamiętam już szczegółów, dlaczego ani po co go kupiłam. Na pewno było to w księgarni aksiążka. Po odebraniu jej, z braku laku zaczęłam czytać ją w tramwaju. Pamiętam, że dość mocno mi się nie spodobała, bo pierwsza strona jest dość dziwnym zapisem dialogu pomiędzy Hazel i jej mamą. Odrzuciło mnie to tak mocno, że do powieści nie wróciłam przez długi czas.
Trochę
dni, albo tygodni, albo i miesięcy później, miał wyjść film na podstawie Gwiazd naszych wina. Zmobilizowałam się,
przeczytałam książkę i przepadłam. Potem pamiętam, że wszystkie moje koleżanki
koniecznie chciały ją ode mnie pożyczyć. Jedna przekazywała drugiej, druga
trzeciej i tak dalej. Jak na początku byłam zachwycona, że dziewczyny chcą
czytać moje nowe literackie odkrycie, to szybko zaczęłam się na nie wkurzać.
Powieść była poza moją kontrolą i w pewnym momencie nie miałam pojęcia, gdzie
znajduje się mój mały skarbek.
Wiele
nocy nie przespałam z jednego powodu, który dalej spędza mi sen z powiek. Tak,
do dnia dzisiejszego ubolewam, że u nas w Polszy Gwiazd naszych wina nie zostało wydane w oryginalnej okładce. Nie
wiem, czy pamiętacie mój pierwszy nagłówek bloga, robiony przez moją
przyjaciółkę w zaawansowanym programie do obróbki grafiki (#paint). Kiedyś moim
banerem były chmurki z oryginalnej okładki TFIOS.
Gdy uznałam, że jednak paintowy nagłówek jest słabym pomysłem i zmieniłam styl
bloga, nie chciałam w dalszym ciągu rezygnować z chmurek. Ich wspomnienie jest
w rozkładówce godzinowej po prawej w pasku bocznym.
Do
brzegu! Bo zeszłam z tematu. Tak bardzo podobały mi się te cholerne chmurki, że
gdy byłam na obozie w Londynie, dosłownie w pierwszej lepszej księgarni kupiłam
sobie The Fault in Our Stars (potem
dokupiłam cały komplet książek Greena, bo odkryłam promocje + cały czas wolny
spędzałam na macaniu angielskich książek). Moja estetyczna dusza nie została
jednak w pełni zaspokojona, bo zawsze marzyło mi się amerykańskie wydanie w
twardej oprawie i z obwolutą. No ale cóż, mogłam pocieszyć się tylko wersją
brytyjską. FIY, przeczytałam ją w drodze powrotnej w autokarze do Polski i
uwaga, złamałam grzbiet. Wtedy odkryłam, że brytyjskie książki są niefunkcjonalne,
beznadziejne i w ogóle nie nadają się do czytania, a ich jedyna funkcja to
ładny wygląd na półce.
I do, Augustus. I do. |
Wydaje
mi się, że właśnie ten pierwszy krok, który uczyniłam kupując angielską wersję Gwiazd naszych wina podsunął mi pomysł, by
zacząć kolekcjonowanie tej powieści we wszystkich wydaniach, jakie tylko będę
mogła zdobyć. Następna w kolejce była wersja chorwacka o zacnym tytule Greška u našim zvijezdama. Przy
polowaniu na nią już miałam konkretnie ustalony plan. Znalazłam wszystkie
możliwe księgarnie w okolicach starego miasta w Zadarze. Kolejno wpisywałam ich
adresy do nawigacji i razem z mamą latałam jak głupia za swoim pomysłem.
Oczywiście co? Dupa! Ni cholery znaleźć książki nie mogłam, a przecież nie
minęło znowu tak dużo czasu od jej premiery.
Zaakceptowałam
gorzką porażkę i ruszyliśmy w swoim zwiedzaniu dalej. Gdy wracaliśmy do
miasteczka, w którym mieszkaliśmy, me spragnione cywilizacji oczy ujrzały
galerię handlową. No to wio! A tam, księgarnia. I co, i Gwiazd naszych wina! To była jedna z droższych wersji, jaką
kiedykolwiek kupiłam, bo kosztowała mnie 99 kun czyli w przeliczeniu około 60
złotych. Żeby było śmieszniej, książka była wystawiona na górze każdego regału.
Ja jej nie zauważyłam, to dopiero mój tata mnie z żalem poinformował, że nasze
poszukiwania zostały zakończone sukcesem.
Rok
później razem z przyjaciółką zdecydowałam się na podróż życia. Odwiedziłyśmy
paryski Disneyland, spędziłyśmy dzień w Paryżu, leżałyśmy tydzień na plaży w
Hiszpanii, przespacerowałyśmy się w nocy po Monte Carloa a wycieczkę
zakończyłyśmy parkiem rozrywki Gardaland. Jak możecie się domyślać, moim celem
było zdobycie Gwiazd naszych wina w
każdym możliwym języku. Polowanie na francuskie skończyło się porażką, bo na
naszej drodze nie uświadczyłam żadnej księgarni, ba, nawet Starbusie były z
jakiegoś powodu nieczynne.
Odbiłam
sobie w Barcelonie. Szłam z dziewczynami La Ramblą i unikałam stratowania przez
turystów, gdy nagle zobaczyłam księgarnie. Poleciałam dosłownie jakby się
paliło i porwałam Bajo la misma estrella
w swoje łapki. Ciekawostka: zdjęcie, którego używam jako avatar na blogspocie
powstało właśnie w tej księgarni. Ja podziwiałam książki, a przyjaciółka bawiła
się aparatem. Efekt jak w załączniku. To wydanie także było dość kosztowne, bo
zapłaciłam za nie 15 euro. (#shut_up_and_take_my_money).
Najwięcej
johnogreenowskich łupów niebieskich chmurek pochodzi z ubiegłego roku. Tak, 2017
zaowocował pogłębieniem mego hobby w dość drastyczny sposób.
Ostatnie
wakacje spędziłam we Włoszech. Miałyśmy bardzo rozgarniętego kierowcę i
nawigatora, bo żaden z nich nie był w stanie zlokalizować naszego hotelu w
Rimini. Dzięki temu miałam z przyjaciółką dość dokładne rozeznanie w tym, gdzie
znajdują się księgarnie, bo błądziliśmy po miasteczku dość długą chwilę. Jak
się później okazało, w zasięgu naszych stóp znajdował się tylko outlet
książkowy, ale tam przystojny pan Włoch mi oznajmił, że nie może spełnić mego
życzenia. Na wycieczce w Rzymie nie miałyśmy ani ochoty, ani nawet czasu na
poszukiwanie mojego widzi-mi-się. W Wenecji wyguglałam księgarnię, bezbłędnie
do niej trafiłam i nawet zapytałam kobietę przy kasie. Wyobraźcie sobie, jak to
śmiesznie musiało wyglądać; Polka po angielsku pyta o włoską książkę. Jeszcze
nie pamiętałam włoskiego tytułu, co dodawało komizmu. Niestety, pani włoszka
albo nie miała jak mi pomóc, albo po prostu nie miała pojęcia, o co mi chodzi.
W
ostatni dzień podjęłyśmy męską decyzję; idziemy w ponad trzydziestostopniowym
upale do księgarni oddalonej od naszego hotelu o jakieś 5 kilometrów. Wtedy
wydawało nam się, że to bardzo świetny sposób na spożytkowanie wolnego czasu.
Co tam dla nas 5 kilometrów! Wyszłyśmy przed południem, kupiłyśmy włoskie
torebki, poduszki z Gry o tron,
wydałyśmy drobne euro na automaty (moja przyjaciółka bardzo chciała zdobyć
takiego wielkiego Szczerbatka-maskotkę, ale klops) … i dotarłyśmy do księgarni.
Na moje szczęście Colpa delle stelle
tam było, bo jakby się okazało, że jednak nie, to gwarantuję wam, Kasia zabiłaby
mnie na miejscu i prawdopodobnie każdy sąd by ją za to uniewinnił. Na moje
usprawiedliwienie w tym konkretnym przypadku mam to, że już trzeci rok dzielnie
uczę się włoskiego także ten, kiedyś ja to przeczytam!
To "Okay" po włosku brzmi tak pięknie! |
W
te same wakacje podsunęłam rodzicom szaleńczy pomysł – wyjazd do Albanii.
Kiedyś już tam byliśmy i pamiętam, że niesamowicie umordowaliśmy się z podróżą.
Te kilka lat temu to było dla nas odkrycie, że istnieje kraj, który ma gorsze
drogi niż Polska. U nas przynajmniej próbowali, w Albanii, Serbii czy innych
takich autostrady były „under construction” i jechało się w takim białym pyle
po nie wiadomo czym. Tym razem rodzice wymyślili, że przenocujemy w Serbii. Nie
wiedzieli tylko, jak daleko dojedziemy, więc nie rezerwowali żadnego noclegu.
Gdy dotarliśmy do miejscowości Nisz, czy jakkolwiek to się tam pisze,
przywitały nas radosne plakaty, że akurat w ten dzień odbywał się festiwal
jazzowy. Serbia nie jest w Unii Europejskiej, więc opłaty za roaming były
wprost horrendalne. Przy szukaniu hotelu na horyzoncie zamajaczyła mi
księgarnia, tylko musiałam wymyślić jakiś sposób, by skłonić mamę do
odwiedzenia jej. Na szczęście mnie olśniło i wymyśliłam, że przecież w
księgarni musi być a) internet, b) mądrzy ludzie umiejący mówić po angielsku.
Podstęp wypalił. Z pomocą miłych pracowników i Bookingu znaleźliśmy miejsce do
spania, a Ewa była podwójnie z siebie zadowolona, bo kupiła Krive su zvezde. I znowu się ze mnie
śmiali przy kasie.
Wydanie
albańskie przyszło mi zdobyć z zaskakującą łatwością, patrząc przynajmniej na
przygody jakie miałam z innymi wersjami. Z pierwszego pobytu w Albanii w
mieście Saranda pamiętałam ulicę, na której znajdowała się księgarnia. Okazało
się, że akurat to miejsce, w której ją zapamiętałam, już nie istnieje, ale albo
się przenieśli za róg, albo powstała nowa. I standardowo, uczynna pani przy
kasie się ze mnie zaśmiewała. Chociaż ta kobieta była idealnym przykładem na
potwierdzenie tego, że jak nie znasz języka a masz w sobie dużo chęci, by się
dogadać, to i tak się dogadasz. Ja do babki po angielsku, ona do mnie po
albańsku, a efekt został osiągnięty i Faji
në yjet tanë wróciło ze mną do domu. Nawet dostałam zniżkę!
Kolejne dwie wersje już nie mają tak fajnych historii jak reszta. Wydanie ukraińskie
sprezentował mi kolega mojej mamy, bo z jakichś nieznanych mi powodów zaplątał
się w wyjazd służbowy na Ukrainę. Wiem tyle, że wziął sobie za punkt honoru
przywiezienie mi Провина зірок, że zjeżdżali z autostrady do każdego większego
miasta w poszukiwaniu księgarni. Misja została zakończona sukcesem i wielkim
uśmiechem na twarzy Ewy, bo oczywiście całe przedsięwzięcie było owiane
tajemnicą.
Za
to niedawno moja koleżanka pojechała na kilka dni do Niemiec. Oczywiście nie
mogłam sobie odpuścić. Zrobiłam jej oczy kotka ze Shreka i zamrugałam ponętnie rzęsami. Los był po mojej stronie, bo
Kinga znalazła czas, a przede wszystkim znalazła Das Schicksal is ein mieser Verräter. Gdy dała mi tę książkę w
szkolę, przez cały dzień chodziłam z nią w rękach i podziwiałam przy każdej
możliwej okazji. Nawet próbowałam coś tam czytać (uczyłam się niemieckiego
przez 3 lata, haha), ale jedyne co rozumiem z tekstu to imiona głównych
bohaterów. Nie wróżę sobie sukcesu.
Krótko
później nastał Black Friday i szał wyprzedaży. Na stronach polskich księgarni
ze świecą można było szukać ciekawych książkowych promocji, ale na szczęście na
zagranicznych sprawa przedstawiała się trochę inaczej. Udało mi się wypatrzeć
Een weeffout in onze sterren za jednego dolara z jakimiś groszami. Z tej całej
imprezy najdroższa była przesyłka, ale i tak udało mi się zdobyć holenderskie
wydanie za niecałe 20 złotych. Wiedziałam, że kupuję wersję używaną, ale
sprzedawca twierdził, że książka jest w stanie bardzo dobrym. Niestety, ale
chyba mamy różne definicje stanu „bardzo dobrego”. Powieść przyszła do mnie ze
złamanym grzbietem w 50 miejscach minimum, z zagiętą okładką, zadartymi rogami
a także ogólnym wykrzywieniem wszystkiego. Na szczęście moja reklamacja została
uznana i zwrócono mi pieniądze.
Przedostatnim
wydaniem, jakie do mnie przywędrowało, jest wydanie francuskie o dźwięcznym tytule,
którego nie wymówię, Nos étoiles contraires. Mojemu tacie zdarzyło się być we
Francji na delegacji, a po wielu godzinach negocjacji przekonałam go, że dobrym
pomysłem jest przywiezienie mi jedenastej wersji tej samej książki.
Scena z prawiczkami, KMWTW |
Po
drodze byłam jeszcze w Egipcie, ale Egipcjanie nie zasadzili księgarni w
miejscach, które odwiedziłam. Albo w tych arabskich znaczko-robaczkach udało mi
się ją przeoczyć. Ale spokojnie, już naprawiłam ten błąd. Amazon jednak bywa
bardzo pomocny w takich sprawach. Przeszukałam wszystkie dostępne aukcję i
upolowałam ما تخبئه لنا النجوم. Pozostaje się teraz zapisać na weekendowy kurs
arabskiego i lecimy 8).
To
by było na tyle jeśli chodzi o moją kolekcję w chwili obecnej. Spokojnie,
planuję powiększenie swoich zbiorów przy najbliższej nadarzającej się okazji.
Już opracowuję plan przekonania rodziców, że koniecznie musimy wybrać się na
weekend do Czech albo na Słowację i przy okazji zakupić Gwiazd naszych wina w odpowiednich językach. Chyba, że ktoś z was
wybiera się w jakieś ciekawe kraje i chce mi pomóc?
Powiem
wam, już abstrahując od wszystkiego, że zbieranie książek w języku kraju, który
się odwiedziło, jest naprawdę świetną pamiątką dla książkoholika. Co mi po
magnesach na lodówkę, które albo gubię, albo mi odpadają i się rozbijają, po co
mi jakieś bibeloty, które tylko zbierają kurz na półce. Tak to z każdego
wyjazdu mogę przywieźć coś, co jest nietypowe. A wyobraźcie sobie, że ktoś
niewtajemniczony wchodzi do mojego pokoju i patrzy na regał. Przecież to
oczywiste, że wyjdę w jego oczach na poliglotę! Wiecie, przed snem czytam po
angielsku na rozluźnienie, rano do śniadania śmigam po albańsku, w toalecie zatapiam
się w lekturze po hiszpańsku, a w drodze do szkoły tylko i wyłącznie chorwacki.
Synchronizacja półkul, moi państwo!
Jeżeli
mnie zapytacie, dlaczego akurat Gwiazd
naszych wina?, to nie będę w stanie udzielić wam odpowiedzi, bo ja sama jej
nie znam. To, że kocham tę powieść całym sercem, to jedno. Ale dlaczego aż tak
bardzo zależy mi na gromadzeniu jej w różnych językach? Równie dobrze mogłabym
zbierać wydania Zmierzchu, który jest
ponad wszystkimi moimi ulubionymi książkami. O, albo Igrzyska śmierci. Chociaż… jak odwiedzę ponownie kraje, w których
już byłam, to może zrobię drugą rundkę ale z sagą Zmierzch…
Rozdział 11, 12 i 13 w różnych wersjach :D |
Takie
kolekcjonowanie i ustawienie wszystkich wersji jednej książki koło siebie na
półce jest ciekawym doświadczeniem. Mam niezły pogląd na to, jak wydaje się
powieści w innych krajach. (Chyba właśnie wymyśliłam temat swojego przyszłego
doktoratu). Jedne są mniejsze, inne większe. Różnią się tytułem, okładką,
starannością wykonania… W tym momencie muszę oddać duży pokłon naszemu
polskiemu wydawnictwu, bo nasze Gwiazd
naszych wina na tle innych wypada
naprawdę nieźle. Są skrzydełka, grzbiet się nie wygina, no ale te perfidne
chmurki! Za to w wersji albańskiej okładka jest o jakieś dwa milimetry krótsza
od stron, przez co to tak dziwnie wystaje. Podobnie w wydaniu hiszpańskim,
tylko że tutaj tylko przednia jest mniejsza. Egzemplarz brytyjski, jak już
wspominałam, jest kompletnie nieprzystosowany do czytania. Żeby go nie uszkodzić,
trzeba byłoby książki w ogóle nie otwierać. Włoskie kocham za złote akcenty na
grzbiecie, bo wyglądają cudownie. No i ten tytuł brzmi tak śpiewnie. A Niemcy?
Jakbym nie wiedziała, że to Gwiazd
naszych wina, to bym w życiu się nie domyśliła.
Tak
wygląda moja (nie)skromna kolekcja dwunastu wersji tej samej książki. Mam
nadzieję, że ten post przypadł wam do gustu i miło było wam poczytać o moim
nietypowym hobby.
A
teraz napiszcie mi wy, jakie są wasze nietypowe zainteresowania? Może tak jak
ja zbieracie różne wydania waszej ulubionej powieści?
Arabska wersja ma świetną okładkę 💜 Ja chyba nie mam takich zainteresowań, choć mam całego Pottera po angielsku, jeden tom po francusku i inny po niemiecku. To zawsze coś, prawda?
OdpowiedzUsuńPotter <3. Ja mam całą serię po angielsku w tym wydaniu z Hogwartem na grzbietach, jeden tom po włosku, jeden po albańsku i jeden po ukraińsku XDD
UsuńO kurczę, ale oryginalny pomysł na kolekcjonowanie ;) Akurat do Czech mam rzut beretem, więc kto wie, może gdzieś upatrzę tę książkę :D
OdpowiedzUsuńJak coś to wiesz, pisz, podam ci adres XD. Chociaż mam rozległe plany wybrać się w wakacje do Pragi...
UsuńNo powiem Ci, że baardzo oryginalne hobby. :D
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się niemiecka wersja, taka dziwna trochę. xD
Ale piąteczka, bo Gwiazd naszych wina również kocham, kocham, kocham i jest to jedna z najważniejszych, o ile nie najważniejsza ksiązka dla mnie. <3
Pozdrawiam!
https://recenzjeklaudii.blogspot.com/
A dziękuję, dziękuję <3
UsuńTeż jakoś mi nie leży, ale ją lubię, bo ma inną okładkę niż wszystkie xd
Gwiazd naszych wina rządzi!!
Niemiecka bardzo się wyróżnia i w sumie jest naprawdę ładna! :D
OdpowiedzUsuńNo całkiem fajna. Ale ja nie jestem obiektywna XD
UsuńWiesz jak bardzo nie lubię komentarzy z telefonu, więc wybaczysz mi jego krótkość (?) bo mnie kochasz. To już ustalone.
OdpowiedzUsuńMam dla ciebie 2 informacje, obie traktuj jako komplementy:
1) jesteś porąbana i to zdrowo 🙄
2) to najlepszy post jaki czytałam w tym roku. Całkiem serio mówię. Sztos taki, jak taniec Popka w TZG. Serio.
Ja to miałam ambitny plan zbierać szklane kule. Mialam już z Bułgarii (nadal mam), Węgier, Hiszpanii i Serbii (przy tobie mogę się schować xdd)... A potem Marcin pomagał mi z postem. I zdejmował wszystkie książki z najwyższej półki. No i jeb! Została mi kula z Bulgarii, bo stała niżej xD chyba zacznę zbierać coś mniej kruchego xD
O, tak szybko zanim mnie szlag trafi: niemiecki tytuł GNW mnie absolutnie przeraził. Brrrr!!
Buziak ;*
Ula
www.doinnego.blogspot.com
No niby cię kocham ( ale to naprawdę syndrom sztokholmski XD)
UsuńWiem, że jestem porąbana. Spadłam z łóżka jak miałam kilka miesięcy.
Nie sądziłam, że doczekam dnia w którym ktoś postawi mnie na równi z Popkiem ❤❤❤
Zbite kule dają ci powód do powtórzenia wycieczek i zakupu nowych! A jak nie to wiesz, możesz się zainspirować moimi GNW i sama polować na jakiś tytuł :D
Niemiecki to ogólnie przeraża! Tam wszystko brzmi jak rozkaz rozstrzelania XD
Cichej! Bo się wyda!🤐
UsuńMi mówili, że się położnej po porodzie wyślizgłam na podłogę, takze rozumiem źródło twojego pierdolnięcia 😁
Yyy... To był chwilowy przypływ weny, nawet mnie się takie sporadycznie zdarzają xd wtedy wychodzą NAJTRAFNIEJSZE porównania 😅
Szczerze mówiąc kminiłam pomysł zbierania jakiejś książki, tylko nie wiem jakiej xddd chyba jeszcze nie trafiłam na "tę jedyną" xD
Powiedziałam to w zeszłym roku kobiecie od niemieckiego. To był błąd. Od tamtego momentu idąc do tablicy czułam się tak, jakbym szła pod ścianę śmierci 🙃 nie polecam xD
O, to ja nie u położnej a u własnego ojca!
UsuńMyślę, że "ta jedyna" objawi ci się sama, gdy nastanie odpowiednu czas 😁
Takie radykalne myśli należy zachować dla siebie! Czy ja na polskim powiedziałam, że Łęcka to dziwka, a Wokulski to masochista? Albo że Mickiewicz to nieźle ćpał jak Dziady pisał? Nie! I wszyscy byli szczęśliwi XD
W skrócie: masz bzika i już na punkcie GNW . :d
OdpowiedzUsuńIdealnie mnie podsumowałaś XD
UsuńImponująca kolekcja. Robi wrażenie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. i zapraszam do mnie :)
Kasia
http://misskatherinesblog.blogspot.com
<3
UsuńJuż sobie wyobraziłam szukanie Zmierzchu w Chorwacji. Hmm co powiesz na grecka wersje gwiazd? ⛵⚓😁🍀🎁
OdpowiedzUsuńWchodzę w to 8)
UsuńTo wariactwo.
OdpowiedzUsuńAle za to jakie fajne! :D
Tylko wariaci są coś warci XD
UsuńWOW, zazdroszczę! Tyle pięknych wydań! Najbardziej się ucieszyłam jak zobaczyłam hiszpańską wersję, kocham ten język i tak pięknie wygląda to zdjęcie z hiszpańskimi literkami na książce! Bardzo fajne hobby. Ja bym sobie tak z Dworami zrobiła, bo moja miłość jest bardzo duża, więc kto wie. :D Na razie mam tylko angielskie wydanie prócz pl, ale może się skuszę jeszcze na hiszpańską? :D
OdpowiedzUsuńpotegaksiazek.blogspot.com
Polecam! Bardzo fajne hobby :D. Dwory mają piękne okładki w wersji portugalskiej bodajże <3
UsuńAle bym chciała zobaczyć, jak one są wydane D: Jak na razie widziałam tylko wydania angielskie i różnią się od polskich niesamowicie! W ogóle pomysł, żeby dialogi dawać w cudzysłowie... Te, na które ja patrzyłam nawet font mają inny. A wydania z USA często mają fonty bezszeryfowe w ogóle. Zafascynowała mnie ta arabska, czy oni wyrównują do środka książki, czy jak? To na pewno nie jest wyjustowane :/ Mam do zarzucenia tylko jedno - czemu tak mało zdjęć...?
OdpowiedzUsuńPolska okładka mi się, o dziwo, najbardziej podoba, chmurkowe jednak zbyt wyglądają na "a machnę sobie na odwal" a filmowych z zasady nie lubię. Teraz żałuję, że nie wyjeżdżam za granicę. Jak zacznę, muszę pamiętać o kupowaniu lokalnych książek!
Jak pierwszy raz zobaczyłam te cudzysłowy to myślałam, że mam jakiś trefny egzemplarz XD
UsuńArabska jest wyrównana do prawej, bo oni od prawej do lewej czytają. A książki od tyłu do przodu xd
Mało? Mało? Mnie się i tak wydaje, że dużo! XD
Ja jestem team chmurki i zdania nie zmienię. Ale ta polska też jest fajna. Przynajmniej się wyróżnia :D
Polecam, fajne hobby :D
Wow! Niesamowita kolekcja :D Ja mam maksymalnie dwa wydania ulubionej książki.
OdpowiedzUsuńNo ja mam tylko 10 więcej. Wszystko jeszcze przed tobą :D
UsuńFajnie wyglądają te książki jak są wszystkie razem na półce. :D
OdpowiedzUsuńKsiążki to naprawdę fajne pamiątki z różnych miejsc. Mogą się ładnie prezentować wśród innych powieści. :)
Jools and her books
Wyglądają wprost cudownie! Tylko mnie wkurzają, bo każda jest innej wielkości i przez to nie mogę w pełni wykorzystać miejsca nad nimi :C
UsuńBardzo fajne i oryginalne hobby! I powstała z tego świetna historia, którą miło się czyta ;-)
OdpowiedzUsuńSuper, że post ci się podobał :D
UsuńO kurcze!!! :O Świetne hobby! Tak zastanowiłam się i ja chyba zbierałabym "Anię z Zielonego Wzgórza" :D
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię za niebywałą determinację! W ogóle to super ciekawie wszystko opisałaś! I patrząc na wszystkie wydania stwierdzam, że w Polsce mogli wydać tę książkę z dymkami :/
Buziaki! :* Dolina Książek ♥
O, Ania też jest niezłym pomysłem! Myślę, że gdzieś tam w świecie znajdziemy mnóstwo cudownych wydań <3
UsuńSuper, że ci się podobało :D
#TeamDymki! XD
Szalona :D Kurczę, te wydania wszystkie razem wyglądają naprawdę świetnie :) Szkoda, że nie wpadłam na podobny pomysł, jak byłam w Wilnie, bo litewski to ciekawy język, ale w moim przypadku zakup książki byłby chyba na chybił-trafił :D
OdpowiedzUsuńA tak zupełnie serio, to masz świetną zajawkę i w sumie fajny pomysł na wartościowe pamiątki z podróży :)
Też byłam w Wilnie i też sobie pluję w brodę, że wtedy nie kupiłam GNW... tylko wtedy jeszcze mnie nie wzięło tak XD
UsuńSuper pomysł :D Chyba tak zacznę zbierać Władcę Pierścieni albo co ;)
OdpowiedzUsuńPopieram!
UsuńBardzo fajnie wyglądają wszystkie razem :D Trzeba mieć jakieś pasje, nie? :D
OdpowiedzUsuńDokładnie! xd
UsuńAniele, jaka kolekcja! I jakie historie :D Nie wiedziałam, że aż tak ciekawie było w czasie zdobywania tych książek. Super hobby!
OdpowiedzUsuńWydaje się o wiele lepsze niż zwykłe kolekcjonowanie książek...
Przygody życia 8)
UsuńPrzepiękna kolekcja i tym samym wspaniałe przygody w zdobywaniu egzemplarzy <3
OdpowiedzUsuńGratuluje świetnego hobby ;)
Pozdrawiam ciepło
Ja i moja kolekcja dziękujemy za miły komentarz <3
UsuńO kurcze niezła historia ale wytrwałość zaprocentowała i teraz masz niezły zbiór ����
OdpowiedzUsuńMogę go codziennie podziwiać i wspominać te szalone gonitwy, by je wszystkie zdobyć XD
Usuńbardzo niecodzienne hobby ;) kolekcja wygląda nieźle
OdpowiedzUsuń<3
UsuńWow niezly zbior :) bardzo ciekawa opcja i brawo za pomysl
OdpowiedzUsuńA dziękuję <3
UsuńAleż przyjemnie czytało mi się ten post :) Pokaźna kolekcja i muszę przyznać, że super pamiątka. Masz racje, że lepiej postawić na półce książkę niż np. figurkę, która tylko zbiera kurz. Gdybym sporo podróżowała, sama chętnie bym przywoziła sobie książkę z danego miejsca, jednak niestety nie jest mi to dane :( Czekam na kolejny post za jakiś czas z kolejnymi 12 wydaniami z kolejnych miejsc :D Jeśli chodzi o samą książkę, to nie czytałam. Oglądałam film i nie koniecznie mnie zachwycił, więc i za książkę się nie zabrałam. I jakoś a Greena - w senie na jego książki :D nie mam ochoty.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o mnie i zagraniczne wydania, to ja uwielbiam chodzić po sklepach z tanią odzieżą i kupować angielskie książki. Z tych bardziej znanych to dorwałam Jodi Picout, Igrzyska śmierci, a właściwie to Kosogłosa (po ang. rzecz jasna), Georga R.R. Martina i oczywiście mój hit, czyli dwie części Harrego Pottera. Za żadną książkę nie zapłaciłam więcej niż 1,50zł :D Aż żal było nie wziąć :)
Dla książkoholika książka ma o wiele większe znaczenie niż kulka ze sztucznym śniegiem.
UsuńOj, planuję!
Ja do takich okazji nie mam szczęścia. Zawsze trafiam na mało ciekawe tytuły albo na książki wyglądające jakby wróciły z wojny :/
Od czego tu zacząć?
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, to się leczy! Szaleństwo jest dobre, ale w umiarkowanej ilości, a nie pomnożone 12 razy. Jak chcesz dam Ci 50% zniżkę na rozmowy z psychologiem (kiedy już skończę się kształcić i będę szanowaną panią psycholog-hahahahhaha taaaa-możesz śmiało wbijać :D)
A tak już zupełnie serio to WOW! Genialny post, który czytało się niezwykle przyjemnie i z duzym zaciekawieniem. Mógłby trwać jeszcze drugie tyle, a ja nie miałabym dość.
Podziwiam za wytrwałość i determinację. Trzymam kciuki, aby kolejne wydania GNW w różnych językach zasiliły twoją półkę (takie chińskie byłoby ciekawe... *.*)
Pozdrawiam ♡♡♡
Haha, poproszę wizytówkę w takim razie <3
UsuńSuper, że ci się podobały moje wypociny :D
(nie kuś tym chińskim!)
Jestem w wielkim szoku, że jesteś tak uparta w dążeniu do swojego celu! Kto wie, może z czasem opanujesz te wszystkie języki i je przeczytasz! :) Trzymam kciuki za dalsze łowy :)
OdpowiedzUsuńSama jestem w szoku xd
UsuńTwój post jest najlepszą rzeczą , jaką dzisiaj przeczytałam:)
OdpowiedzUsuńhttp://oddychajaca-ksiazkami.blogspot.com/2018/03/recenzja-ksiazki-cassandra-clare-pani.html
A twój komentarz jest najmilszym, jaki dziś dostałam <3
Usuńfilm i książka mega kiepskie . nie polecam.
OdpowiedzUsuńY, okej? XD
UsuńCudowne wydania. :) Marzę o tym, żeby mieć najróżniejsza wydania ulubionej książki. :)
OdpowiedzUsuńWszystko przed tobą! Trzymam kciuki za spełnienie marzenia ;)
UsuńKurcze, nieźle :D Pokaźna sumka się zrobiła.
OdpowiedzUsuńSama byłam zdziwiona, że już tyle się nazbierało xd
UsuńŚwietny pomysł na kolekcjonowanie, ale osobiście bym się na niego nie zdecydowała ;). Jednak podziwiam ludzi, którzy mają swoje cele i do nich zmierzają ;).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lady Spark
[kreatywna-alternatywa]
Haha, dziękuję <3
UsuńTo rzeczywiście bardzo oryginalne hobby, ale z drugiej strony przywożenie różnych wydań tej samej książki jako pamiątki z podróży jest genialnym pomysłem. :) I też bardzo lubię "Gwiazd naszych wina". ;)
OdpowiedzUsuńGNW wymiata <3
UsuńSłyszałam o tej książce, bardzo chce ja przeczytać. Czekam na pierwszą wolną chwilę. Fajny pomysł na taką językową kolekcję.
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Jest cudowna <3
UsuńWow, to się nazywa zamiłowanie do książek :)
OdpowiedzUsuńŚwietne hobby i ostatnio nawet zaczęłam się zastanawiać, czy nie zacząć właśnie tak kolekcjonować. Co prawda mam już kilka wydań paru moich ulubionych książek, ale świetnie byłoby postawić 12 wersji jednej historii. :D
OdpowiedzUsuńPotem będziesz miała co podziwiać <3
UsuńJeju a ja nie mam ani jednego, jakoś mnie nie porwał ani film ani książka
OdpowiedzUsuńImponująca kolekcja.Ja nie zbieram różnych wyznań tej samej książki, ponieważ zwyczajnie nie mam na to miejsca.
OdpowiedzUsuń