Upalna Ameryka, ale czy upalna lektura?
Lato, rok 1963. Na statku płynącym do Buenos Aires splatają
się ze sobą losy dwóch kobiet – podróżującej w luksusie Viktorii i zwykłej
służącej Anny. Obie płyną do swoich mężów, do rodzin, do Argentyny, gdzie mają
rozpocząć nowe, lepsze życie.
Nie miałam pojęcia, że Europejczycy w XIX wieku traktowali
Amerykę jako Nowy Świat. Argentyna jest tu pokazana jako wybawienie, jako
miejsce, w którym odchodzą wszystkie troski i które zapewnić ma świetlaną przyszłość.
Wielu uwierzyło w ten mit i skusiło się na przeprowadzkę do dzikich i
nieznanych krain. Dla wielu była to ziemia obiecana.
Akcja książki zaczyna się na wcześniej przeze mnie
wspomnianym statku, ale na tym się nie kończy. Podróż dwóch głównych bohaterek
dopiero wtedy się zaczyna. Zdecydowanie większa i bardziej obszerna część
powieści opowiada o zmaganiach kobiet z problemami nowego świata, o próbie
ułożenia sobie życia na nowo i o zmaganiu z mitem lepszego jutra, który nie do
końca się ziścił.
Dość już powierzchownego lukrowania. Przejdźmy do konkretów.
Sposób, w jaki została tu przedstawiona Argentyna – wow. To zasługuje na
ogromne oklaski. Sofia Caspari idealnie zarysowała tło dla wydarzeń. Tam, gdzie
to było wymagane, było słodko i uroczo. Tam, gdzie miało być brutalnie i
surowo, było. Z tego co wiem, autorka odbyła sporo podróży do Ameryki
Południowej, więc jej trud się opłacił i zaowocował wspaniałym dziełem.
Doskonale oddała klimat dziewiętnastowiecznej tułaczki, szukania lepszego
miejsca do życia niż Europa. Anna i Viktoria to tylko jedne z wielu osób, które
postanowiły ruszyć w pogoń za swoją przyszłością. One były jednymi z tysięcy,
które podjęły decyzję o emigracji. W tamtych czasach uciekając z ojczystego
kraju, na obczyźnie można było dorobić się fortuny, a później szybko ją
stracić. Można było od początku do końca pozostawać bogatym, dotrzeć jako
biedak i zbić interes, albo żyć i umrzeć w nędzy. Autorka doskonale ujęła
realia, jakimi rządził się ówczesny świat. Tam nic nie było z góry przesądzone.
O wszystko trzeba było walczyć, bo nigdy nie było gwarancji, że utrzyma się na
pozycji.
Samo tło to jednak nie wszystko. Na pierwszym planie jednak
zawsze będą bohaterowie i wydarzenia, a z moją aprobatą w tej kwestii już jest
trochę gorzej. Fabuła… momentami wydawała mi się być niespójna i wręcz
nielogiczna. Bo jeśli jeszcze nie wiecie, to W krainie kolibrów mimo swojej latynoskiej niezwykłości, jest
najzwyklejszym romansem. A wiadomo, jakie zakończenie ma każdy sztampowy
romans. Pomimo wszystkich przeciwności losów, bohaterowie i tak będą razem.
Więc niekiedy odnosiłam wrażenie, że niektóre sytuacje były sporo naciągane,
aby osiągnąć końcowy efekt szczęśliwego zakończenia. I tu przychodzi mi z
pomocą porównanie, z którym spotkałam się przy okazji recenzji tej książki na
innym blogu, z którym się zgadzam i które idealnie pasuje do tego schematu. Otóż
argentyńskie telenowele są kręcone w podobny sposób. Intrygi, kłamstwa, mało
prawdopodobne zawirowania i splatanie ze sobą niepołączonych wątków. O wiele za
dużo razy powieść przypominała scenariusz serialu.
W krainie kolibrów
to przede wszystkim opowieść o ludzkich namiętnościach, nadziejach i spiskach.
To historia dwóch silnych kobiet, które zamiast przewracać się na rzucanych
przez życie kłodach, z mniejszą lub większą gracją przez nie przeskakiwały.
Całości dopełnia też bogate tło historyczne i kulturowe, które najlepiej sprawdziło
się w swojej roli i najbardziej przyciągnęło moją uwagę.
Książka jest naprawdę dobra, ale zdecydowanie nie w moim
stylu. Wiedziałam to doskonale, gdy zgłaszałam swój udział w book turze.
Dlatego, mimo że powieść nie przypadła mi do gustu, zdaję sobie sprawę, że to
nie jej wina, tylko moja. Ten typ literatury jest elokwentny i mądry, z dużą
ilością przemyśleń. I teraz już wiem, że póki co, to nie jest mój czas, aby
sięgać po takie pozycje.
Znajdziesz mnie również tutaj:
Facebook:
https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/
Instagram:
https://www.instagram.com/thethirteenthbook/
Goodreads:
https://www.goodreads.com/ewuniunia
Snapchat: @ewuniunia
Zaciekawiła mnie okładka i tytuł, ale jakoś nie mam ochotę czytać scenariusza w stylu telenoweli.
OdpowiedzUsuńJak dobrze rozumiem, to jest to o lesbijkach. Nie jestem homofobem, ale jednak wolę czytać o nastolatce i jakimś hot boyu. :c
OdpowiedzUsuńNie, to nie jest o lesbijkach XDD
UsuńTAK TO PRZEDSTAWIŁAŚ
UsuńKiedyś miałam ochotę przeczytać tę serię ze względu na przepiękne okładki. Jednak po przeczytaniu opisu mój zapał opadł kompletnie... Podejrzewam, że miałabym podobne uczucia do Twoich - niby dobra- ale nie dla mnie ;/
OdpowiedzUsuńTeż skusiły mnie ładne okładki xd
UsuńHmm... nie wiem co powiedzieć. Którąś z książek tej serii mam na półce do przeczytania, ale nie ciągnie mnie do niej szczególnie. Po Twojej recenzji wciąż nie mam ochoty by po nią sięgnąć. Może powinnam ją puścić w świat?
OdpowiedzUsuńMam ją na swojej półce, ale jeszcze nie przeczytaną. Może kiedyś się przełamię. ;)
OdpowiedzUsuńKażdy ma swoje ulubione klimaty i to zrozumiałe ;) Ja też odnoszę wrażenie, że lektura nie jest do końca dla mnie, ale mimo wszystko dam jej szansę ;)
OdpowiedzUsuńKsiążka również nie w moim stylu, ale co muszę przyznać okładka jest przepiękna!
OdpowiedzUsuńWWW.ITSVIVIDNES.BLOGSPOT.COM💕
Bardzo fajna recenzja, aczkolwiek książka nie w moim typie :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń