Dzisiejszy rynek fantastyki można uznać za zdominowany
przez dość specyficznego autora, George’a R. R. Martina. Jego Pieśń lodu i ognia już dawno została
bestsellerem i do dnia dzisiejszego kolejne części sagi świetnie się sprzedają.
Seria znana absolutnie przez każdego, może nie tyle z samego pierwowzoru, co z
bardzo dobrej adaptacji wykreowanej przez stację HBO. Postacie Martina są
gwiazdami sporej ilości memów, a sam autor stanowi duże pole do żartów – na
temat jego czasu pisania oraz sposobu na radzenie sobie z już niepotrzebnymi
bohaterami.
Jestem na bieżąco z serialem i z każdym kolejnym sezonem
jestem coraz bardziej zadziwiona tym, co można zrobić na małym ekranie. Dzisiaj
jednak to nie telewizyjna produkcja będzie tematem mojej recenzji. Na tapetę
wezmę pierwszą część wielkiej sagi Martina czyli Grę o tron. Książka liczy sobie ponad 800 stron, a mimo wszystko
wygląda dość niepozornie. To złudne wrażenie mija w momencie, gdy weźmiemy
ją do ręki i zaczniemy czytać. I niech
mi ktoś powie, że od czytania książek nie można sobie wyrobić bicepsów. Tutaj
muszę też przyznać punkt dla wydawnictwa. W taki sposób wydało tę cegiełkę, że
nie musimy się martwić o uszkodzenie grzbietu w czasie lektury. Wszystko ładnie
się rozkłada i nie łamie. Przynajmniej w wydaniu filmowym, które ja posiadam na
swojej półce.
Akcja rozgrywa się w Siedmiu Królestwach, gdzie na
żelaznym tronie zasiada Robert Baratheon. Król, na którego można liczyć jedynie
w sprawach zabaw, jedzenia i picia. Facet ma to szczęście, że jego żoną jest
jedna z szanowanego rodu Lannisterów, z którą (podobno) ma trójkę dzieci.
Robert objął tron po Szalonym Królu z Targaryenów odbierając władze jego dzieciom,
pozostawionym w odległych krainach na łaskę Dorthraków. Baratheon przyjeżdża do
Winterfell, gdzie prosi swojego przyjaciela, Eddarda Starka, aby został jego
Namiestnikiem. Ned wbrew swojej żonie, ale w poczuciu obowiązku przyjmuje
propozycję króla i udaje się wraz z dwoma córkami do Królewskiej Przystani. W
międzyczasie za wielkim Murem, który odgradza Westeros od nieznanej dziczy,
zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Nocna Straż wyczuwa zagrożenie, w stolicy
nie dzieje się dobrze, sytuacja w państwie jest napięta, a do tego
Targaryenowie planują powrót. I to tu zaczyna się prawdziwa gra o tron…
Styl książki, nie oszukujmy się, jest ciężki i zawiły.
Autor wrzuca nas w zupełnie nowy, wykreowany od podstaw świat. Co prawda na
początku zamieszczono mapę, ale nie zda się nam ona na wiele, jeśli przez całą
książkę nie skupimy uwagi na wszystkich wydarzeniach, bohaterach, nazwach i
imionach. Tam nic nie dzieje się bez przyczyny, nikt nie pojawia się bez
powodu.
Narracja prowadzona jest z perspektywy kilkunastu osób.
Poznajemy punkt widzenia każdej z ważniejszych postaci. Każda osoba znajduje
się w innym miejscu Królestwa. Począwszy od Muru na północny, gdzie poznajemy
zwyczaje Nocnej Straży, gdzie jest zimno i niebezpiecznie, a kończąc na krainie
Dorthraków usytuowanej na gorącym południu, w której mówi się zupełnie innym
językiem. Autor skacze między lokacjami bez przerwy, pozostawia niedokończone
wątki. Na początku jesteśmy wrzuceni na głęboką wodę, nic nie rozumiemy, nic
nam nie jest wyjaśnione. Ale bez obaw, w końcu, ewentualnie, w drodze wyjątku
się dowiemy, o co chodziło w tych pierwszych rozdziałach. Chociażby w ostatnim
tomie serii. I tu mój pierwszy ukłon w stronę George’a R. R. Martina. Z tak
dużym zaangażowaniem i dokładnością dopracowuje każdy szczegół, że wszystko
łączy się ze sobą w logiczną całość. O pewnych sprawach my sami już pewnie
zapomnieliśmy, ale autor o nich pamięta i do nich wraca, wtedy już z
odpowiedziami, na które czekaliśmy.
Gra
o tron to przykład stuprocentowej powieści fantastycznej. Krew
leje się strumieniami, intrygi można spotkać na każdym kroku, bitwy są
codziennością, brutalne opisy i bezwzględne traktowanie są tu na porządku
dziennym. Martin z nikim się nie cacka. Język dopasował do realiów wykreowanego
przez siebie świata i nie pyta, czy komuś się to podoba, czy aby nie jest zbyt
wulgarne. Znajdziemy tu także elementy magii. Chociażby niezwykłe zachowanie
wilkorów znalezionych w prologu przez Starka, do tajemniczych ludzi za Murem
czy innych wydarzeń, które odkryjecie sami podczas lektury.
Jak wspomniałam wcześniej, specyficzne podejście George’a
R. R. Martina do swoich bohaterów jest świetnym materiałem na stworzenie nowej
porcji memów. Panowało wśród was przekonanie, że główny bohater jest
bezpieczny, nie zginie, bo jest ważną postacią, bez której nie może toczyć się
dalej akcja? Nie w tej książce. Tutaj nikt nie może spać spokojnie. Autor
nikomu nie odpuszcza i nie daje forów nawet tym postaciom, które wydaje się, że
dotrwają do końca. Także moja rada, nie przywiązujcie się do bohaterów! Nigdy
nie wiecie, czy ten rozdział z ich udziałem nie jest także ostatnim…
Bohaterowie są nad wyraz realistyczni. Każdy z nich ma
swoje życie, swoje problemy i powody, dla których angażuje się w wojnę bądź
temu odmawia. Nikt nie jest tu wyidealizowany czy niepotrzebnie upiększony. Sam
fakt, że wprowadzona tu postać karła, Tyriona Lannistera, pokazuje, że nikomu
nie zostanie odpuszczone. Mimo wszystkich zalet, które ma ta powieść, znalazłam
jedną wadę, do której prawdopodobnie tylko ja się mogę przyczepić. Dotyczy ona
właśnie bohaterów. Daenerys Targaryen ma 13 lat, Jon Snow 14, Robb Stark 15, a
Jeoffrey Baratheon 13. I wszyscy zachowują się jakby mieli po 20. Dodatkowo od
8-letniego Brana Starka wymaga się rzeczy, które na pewno w dzisiejszych czasach
nie należą do obowiązków ośmiolatka. Później sam Martin przyznał, że trochę
przesadził z wiekiem postaci. Jednak faktu się nie zmieni, autor uczynił dzieci
i nastolatków bohaterami wojen i scen erotycznych. Ale, żeby nie zrobić znowuż
z niego pedofila, w ogóle nie czuć, że Starkowie są tak młodzi. Nadrabiają
inteligencją, a ich zachowania są często trafniejsze niż niektórych dorosłych.
Według mnie status oraz rozgłos, jaki osiągnęła Gra o tron nie jest bezpodstawny. Ta
powieść zasługuje na popularność i na uwagę, jaką jest obdarowywana. Polecam ją
każdemu, komu tylko mogę. A osobom, które nie lubią czytać, podsuwam serial,
wbrew swojej ogólnej zasadzie, że najpierw książka, potem ekranizacja. W tym
szczególnym przypadku nawet zalecam rozpoczęcie od serialu, wtedy podczas
lektury nie będziecie tak bardzo zdezorientowani natłokiem bohaterów i
wydarzeń. I bez względu na to, jaką formę wybierzecie, warto zapoznać się ze
światem Westeros, bo dostarczy to wam wielu wrażeń i emocji. Na pewno nie
będziecie żałować.
Znajdziesz mnie również tutaj:
Facebook:
https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/
Instagram:
https://www.instagram.com/thethirteenthbook/
Goodreads:
https://www.goodreads.com/ewuniunia
Snapchat: @ewuniunia
Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! <3
OdpowiedzUsuńzgadzam się z Tobą. przez tylu bohaterów w kolejnych częściach po każdymrozdziale robiłam sobie krótką notatkę o tym, co się stało, żeby przypomnieć sobie losy danego bohatera przed jego kolejnym rozdziałem. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł na połapanie się o co chodzi. Ja po prostu wertowałam do poprzedniego rozdziału z tym bohaterem i czytałam ostatni akapit jak nie mogłam się ogarnąć o co chodzi xd
UsuńTa seria nie dla mnie, nie ciągnie mnie do niej kompletnie. ;)
OdpowiedzUsuńO własnie! Utwierdziłaś mnie w tym, że nie powinnam się tykać tej serii. Strasznie się boje, że po prostu nie ogarnę tej powieści. Milion bohaterów, plemion, ras i krain i o Boże, nie dam rady. Nie lubię tego typu powieści ;/
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś sobie kupię, ale nie odbędzie się to w najbliższym czasie :D
Kasi recenzje
Nie ma się czego bać! Naprawdę! Wiem, że to się może wydawać nie do ogarnięcia, ale to tylko tak strasznie wygląda. Z drugą częścią jest już lepiej XDD
UsuńAle nie będę namawiać, chociaż... no warto xd
Ja czekam z sięgnięciem po książki jeszcze dwa lata - stwierdziłam, że skoro już zaczęłam od serialu to najpierw go skończę, a później będę się rozkoszować tym, że przede mną jeszcze wersja pisana :D.
OdpowiedzUsuńTeż chciałam poczekać na koniec serialu, ale... jakoś mi nie wyszło. I czytałam równocześnie pierwszą część i oglądałam pierwszy sezon i przez to musiałam drugi raz czytać pierwszą część bo nie mogłam się ogarnąć xd
UsuńMuszę sięgnąć po książkę jak i po serial, ale czasu niestety mniej. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze w tym roku ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Biblioteka Tajemnic
Niestety ale seria Gra o Tron -książka czy nawet serial mimo wszystko to nie moje klimaty. Az tak dobitnej fantastyki to jednak nie lubię. Mimo wszystko fajna recenzja :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Kejt_Pe
ukryte-miedzy-wersami.blogspot.com
Dziękuję. A jak nie twoje klimaty, to nie zachęcam ;)
UsuńJeżeli mam być szczera - nie miałam pojęcia o istnieniu tej książki! Grę o Tron głównie kojarzyłam sobie z bardzo popularnym serialem, który niestety niezbyt przypadł mi do gustu...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Moment Of Dreams ♥
Od dawna chce zapoznać się z twórczością Martina, ale niestety nie udało mi się jeszcze złapać w bibliotece.
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja:)
http://krainamola.blogspot.com/
Trzymam kciuki, aby ci się to szybko udało!
UsuńDziękuję ;)
Świetna recenzja :) Ja osobiście z całego serca Grę o Tron uwielbiam i z niecierpliwością czekam na Wichry zimy :)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, serial widziałam i chyba czas na książkę bo jednak to nie to samo :)
OdpowiedzUsuńJakoś udało mi się skończyć czytać całą serię i dopiero później zabrałam sie za serial, który wówczas już był bardzo popularny. Serial i książka to trochę dwa różne światy i będąc świeżo po przeczytaniu wpadałam w straszną irytację jak można było zrobić taki mix z fabuły ??
OdpowiedzUsuńTeraz jednak już przywykłam. Uwielbiam i serię książkową i interpretację serialową :) No i czekam na "Wichry zimy" :p
Pozdrawiam
Na planecie Małego Księcia
Bardzo podoba mi się to, że serial jest trochę inny od książki. I z jednej strony różnice są kolosalne, ale z drugiej wszystko jest utrzymane w podobnym klimacie, więc mi to nie przeszkadza. Mam dwa spojrzenia na jedną historię, dwie alternatywne drogi, jakimi idzie
UsuńLektura przede mną. Stoi na półce i czeka na swój czas. :)
OdpowiedzUsuńJą mam od czytania książek takie noce, że głowa mała :) Są strasznie ciężki, dlatego wolę ebookowe wersje. Karzeł jest najlepszy, znam nawet psycholog które mają z nim sny erotyczne 😉
OdpowiedzUsuńZ serialem jestm na bieżąco i jestem pod jego ogromnym wrażeniem, ale chyba jeszcze większym książki :) Przeczytałam całą serię "Pieśni lodu i ognia" i polecam ją każdemu! Martin stworzył niezwykły świat z fantastycznymi bohaterami, których ilość w czasie czytania żaden sposób mi nie przeszkadzała, ani nie rozpraszała :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! http://literacki-wszechswiat.blogspot.com/
Uwielbiam zarówno serial jak i książkę. Trochę się zdziwiłam jak zobaczyłam, że o Grze napisałaś. Zsynchronizowałyśmy się tematycznie, haha! :D
OdpowiedzUsuńJestem w trakcie czytania trzeciego tomu i coraz bardziej przekonuję się, że nawet po obejrzeniu serialu wyobraźnia nadal pracuje świetnie. Opisy i postacie stworzone przez Martina są tak wyraziste i tak żywe, że nie sposób widzieć w nich serialowy świat. :D To tak jakby mieć dwie różne, ale podobne Gry o Tron! :D
P.S.: Nie zgodzę się z tym, że dzieci Targaryenów zostawiono "na łaskę Dothraków". Mariaż z Khalem Drogo był zabiegiem czysto politycznym, a przebywali wtedy w gościnie u magistra Ilyria. :P
Z Pieśni Lodu i Ognia jak na razie udało mi się ukończyć tylko dwie części, choć z serialem jestem na bieżąco i książki też zamierzam nadrobić. Styl Martina rzeczywiście jest ciężki, trudny, powolny, ale wszystko w jego książkach dzieje się po coś, a sam sposób opowiadania historii, kreowania bohaterów i ekspozycja bardzo mocno przypominają mi ten z "Diuny" Franka Herberta.
OdpowiedzUsuńsfera-dysona.blogspot.com