… czyli krótko, zwięźle i na
temat.

Po śmierci króla Roberta
Baratheona na tronie zasiadł jego syn. Znaleźli się też tacy, którzy tak samo
jak skazany za zdradę Ned Stark twierdzą, że Jeoffrey nie jest prawowitym
władcą Westeros. W Siedmiu Królestwach panuje zamieszanie. Stannis i Renly Baratheon
roszczą sobie pretensje do tronu, dawno zaginiona Daenerys Targaryen szykuje
swój wielki powrót i odzyskanie należnej tej korony, a Robb Stark ogłosił się królem Północy i
chce pomścić ojca. Są jeszcze Boltonowie, Greyjoyowie i Freyowie, a każdy z
nich ma własne powody, by pójść na wojnę. Gra o tron się nie kończy, a staje
się bardziej zacięta.
Pierwszy tom Pieśni lodu i ognia w porównaniu z pierwszym
sezonem serialu był dużo słabszy. Bardzo mi się podobał, ale Martin skupił się
na wprowadzeniu czytelnika do nowego świata i natłok informacji trochę mnie
przybił, sprawił, że momentami się nudziłam i po prostu nie rozumiałam, o co
chodzi. Za to Starcie królów
rozpoczyna się bardzo nudnym, zaledwie kilku stronowym prologiem, ale później
akcja rusza z kopyta. I z tego co już zdążyłam zauważyć, w książkach Martina
nie ma jednego punktu kulminacyjnego, do którego konsekwentnie zmierza cała
fabuła. Stopniowo na kolejnych etapach powieści następują przełomowe
wydarzenia. Główni bohaterowie wcale nie muszą umierać pod koniec, w środku
także autor funduje im ciekawą śmierć.
Drugi tom cyklu jest
zdecydowanie lepszy od pierwszego. A co dziwniejsze, wielokrotnie następowały
gwałtowne zwroty akcji, ale nie zawsze ich przyczyną były zgony kluczowych postaci.
Często decyzje innych tak wpływały na wydarzenia, że wszystko wywracało się do
góry nogami. Każdemu bohaterowi Martin poświecił tak samo dużo uwagi, bardzo
postarał się, aby dobrze pokazać motywy, jakie ma w walce o władzę. I to, że
mamy tu do czynienia z kolejną częścią serii nie znaczy, że nie dowiemy się już
nic nowego o postaciach. Wręcz przeciwnie. Poznamy historię każdego z nich,
odkryjemy, że pomiędzy niektórymi z nich są zawiłe powiązania, a nawet
pokrewieństwo.
Znając Aryę Stark wykreowaną
przez twórców serialu, już na wstępie nie lubiłam tej książkowej. I tutaj moje
zdanie się zmieniło. Arya według Martina szybko bierze sprawy w swoje ręce i
pomimo swojego młodego wieku nie boi się ubrudzić sobie rąk. Nie narzeka, nie
wybrzydza i się głupio nie upiera. Jest zupełnym przeciwieństwem swojej
serialowej odpowiedniczki, czym zaskarbiła sobie moją sympatię. I jak także nie
przepadałam za Daenerys, teraz ją bardzo polubiłam. Większym uczuciem zapałałam
też do Jona Snowa i do Tyriona Lannistera, bo jakżeby mogło być inaczej. Za to
Stannis, który jakoś mi przemknął w serialu bez echa, trawił na moją czarną
listę. Nie cierpię go! Rozdziały o nim były tak strasznie nudne… Aha, i
Joeffrey jest jeszcze gorszy. Jego bezczelność przedstawiona na papierze jest
trochę bardziej wyrazista niż ta pokazana na ekranie.



Starcie królów
jest świetną kontynuacją, gdzie w końcu ma miejsce więcej wydarzeń. Już wiemy
mniej więcej o co chodzi w świecie Westeros, więc możemy spokojnie śledzić
kolejne losy bohaterów. Tę część także łatwiej się czyta, bo opisy nie są tak
zawiłe i skomplikowane, a polityka, która jest nieodłącznym wątkiem książki,
wydaje się być bardziej zrozumiała. Z lekturą powieści zwlekałam właśnie przez
te małe-duże rzeczy, które mnie skutecznie od niej odstraszały przez cały rok.
Dodatkowo gabaryty też nie są bez znaczenia. Mamy tu do czynienia z tysiącem
stron o intrygach, magii, zabójstwach, bitwach i okrucieństwie. No, może
niecałe, bo ostatnie kilkadziesiąt to miły dodatek, który wyjaśnia wszystkie
powiązania rodów między sobą.
Polecam Starcie królów wszystkim, którzy zapoznali się już z Grą o tron. A tych, którzy tego nie
zrobili, zachęcam do lektury pierwszej części, bo jeśli lubicie fantastykę, to
na pewno nie będziecie się przy niej nudzić.
Znajdziesz mnie również tutaj:
Facebook:
https://www.facebook.com/toreadornottoreadworld/
Instagram:
https://www.instagram.com/thethirteenthbook/
Goodreads:
https://www.goodreads.com/ewuniunia
Snapchat: @ewuniunia