Tej
recenzji chyba w żaden sposób nie będę mogła nazwać klasyczną, bo po prostu to,
co przeżyłam przy lekturze Fandomu,
zasługuje na szersze omówienie, głębszą analizę i osobną historię. Nastawiałam
się na coś dobrego, na coś, co będzie pokarmem dla mej fandomowej duszy, a
dostałam jedną wielką śmierdzącą kupę, w której teraz będziemy wszyscy się
babrać.
Violet
jest wielką fanką powieści oraz filmu Taniec na szubienicy. Wraz z dwoma
przyjaciółkami i bratem wybiera się na Comic Con, by poznać aktorów grających w
ekranizacji i porobić to, co robi się na takim Comic Conie. Niestety, w czasie
imprezy konstrukcja z reflektorami spada na naszą grupkę głównych bohaterów. Po
odzyskaniu przytomności orientują się, że zostali przeniesieni do fikcyjnego
świata ze swojej ulubionej powieści. Już po chwili przebywania w nim
przypadkiem doprowadzają do śmierci Rose – kluczowej dla fabuły postaci, a to
to tylko początek, później namieszają jeszcze bardziej.
Pierwszy
rozdział liczy sobie 10 stron, a ja czytałam go dwa dni. Już od samego początku
nie mogłam wciągnąć się w powieść. Ula z Do innego wymiaru mi świadkiem.
Zamiast czytać, ja wolałam przeglądać Instagrama czy Facebooka. Obejrzałam nowe
odcinki Shadowhunters, nadrobiłam
finał Riverdale, wzięłam się za
sprzątanie… robiłam wszystko, byleby tylko nie musieć usiąść i czytać Fandom. Gdy już w końcu udało mi się
zmusić do wzięcia powieści do rąk, odpadałam po góra trzech stronach, bo znajdywałam
sobie ciekawsze zajęcie i tak cały czas.
Gdzieś
około setnej strony nastąpił mały przełom. Książka dalej była koszmarna, ale
trochę lepiej mi się ją czytało, już byle duprerela nie odwracała mojej uwagi
od fabuły. Środek powieści dało już się znieść, bo w końcu mieliśmy jakieś
pojęcie o tym, do czego zmierzają bohaterowie. Towarzyszyły nam jednak okropne
dialogi, wkurzające postacie i ogólny brak sensu we wszystkich ich działaniach,
no ale nie można mieć wszystkiego, prawda?
Około
70 stron od końca znowu nastąpiło pogorszenie. Końcówka, mówię z ręką na sercu,
jest poniżej jakiegokolwiek poziomu. Brak logiki staje się jeszcze bardziej
nielogiczny, a wcześniejszy brak sensu nabiera nowego braku sensu. Finał to
totalna porażka. Przez całą powieść gdzieś tam jednak zmierzaliśmy, by okazało
się, że tylko po to, by w końcu nigdzie nie dojść.
Do
konkretów przechodząc!
W
pierwszym rozdziale jesteśmy świadkami szkolnej prezentacji Violet na lekcji
angielskiego. Dziewczyna miała za zadanie przybliżyć fabułę Tańca na szubienicy, bo tematem zajęć była
struktura fabularna, sposób pisania powieści czy coś takiego. W pierwszej
chwili poczułam z nią więź, bo do tej pory pamiętam, jak w gimnazjum, dwa razy
w semestrze na polskim moja ukochana nauczycielka organizowała obowiązkowy „Festiwal
beletrystyki”. Każda osoba z klasy musiała zaprezentować na środku ostatnio
przeczytaną książkę. To, co robiła Violet, trochę mi to przypominało.
Spokojnie, po dwóch stronach wszelkie sympatie, jakie przejawiałam do tej
dziewczyny, odeszły (spoiler: i już nigdy nie powróciły). Bohaterka w ciągu
tych kilku stron streszcza, STRESZCZA swoją ulubioną powieść, omawia każdy
zwrot akcji, zwraca uwagę na główne wątki między bohaterami i na dodatek
zdradza zakończenie. A klasa? Zachwycona! Nikt nie zwrócił uwagi, że koleżanka
właśnie rzuca spoilerami na prawo i lewo. Nauczycielka także nie widziała w tym
nic złego. No bo faktycznie, po co czytać, skoro na lekcji wszystko mogą ci
opowiedzieć.
Wiem,
że ta scena w pierwszym rozdziale miała być swego rodzaju wprowadzeniem do
fabuły tej fikcyjnej powieści. Jakoś w końcu autorka musiała poinformować
czytelnika, o czym jest ten osławiony Taniec
na szubienicy, zanim przeniesie tam bohaterów. Tylko kurczę, z jednej
strony super, bo wiemy mniej więcej o co będzie chodzić, ale z drugiej… fabuła
tej książki jest tak koszmarnie naciągana, że głowa odpada. Do tego to chyba
źle świadczy o samym Tańcu, że da się
go opowiedzieć w zaledwie jednym rozdziale, prawda?
Jako,
że dowiadujemy się tego na wstępie, pozwolę sobie napisać wam, o czym dokładnie
jest Taniec na szubienicy. Akcja ma miejsce w futurystycznym Londynie, zniszczonym
wojnami, bombami. Nowe społeczeństwo podzieliło się na dwie grupy; Genuli,
czyli ludzi zmodyfikowanych genetycznie, pięknych i mądrych, oraz Niedosków,
zwykłych szarych Januszy aka normalnych ludzi. Te dwa środowiska się ze sobą
nie dogadują. Niedoskowie pracują dla Genuli, są niżsi kategorią, są po prostu
ofiarami. Aby utrzymać ich w ryzach, Genule organizowali publiczne egzekucje
nazywane „tańcem na szubienicy”. Oczywiście wywołało to sprzeciw niektórych
Niedosków, powstały grupy buntowników, których celem było przywrócenie im
podstawowych praw. W jednej z takich grup opracowano plan wykradzenia Genulom
rządowych sekretów. Do zrealizowania tego pomysłu wybrano Rose, mającą
przeniknąć do posiadłości Harberów, którego głowa rodu jest wysoko postawionym
urzędnikiem. Dziewczyna zaskarbia sobie przyjaźń, a potem miłość jego syna,
Willowa. Wkrótce także się w nim zakochuje, więc by go chronić, przerywa misję i
ucieka. Willow jednak podąża za nią i jest świadkiem egzekucji ukochanej.
Wywołuje to w nim złość i sprzeciw dla aktualnej formy sprawowania władzy.
Zaczyna przekonywać ludzi, że to nie jest właściwa droga, na co zgromadzeni
wokół widzowie przystają, niszczą szubienicę i zakazują karom śmierci. Zaczyna
panować pokój.
#tęcza,
#miłość. To mój główny problem z Fandomem.
Taniec na szubienicy przedstawiony
jest jako coś wielkiego, popularnego, poziomem dorównującego Harry’emu
Potterowi czy Igrzyskom śmierci. A ja
szczerze wątpię, że ktoś normalny byłby w stanie mieć obsesję na punkcie tej
powieści. Żeby było jeszcze lepiej, najpierw bohaterowie uważają fabułę za
ideał, że to najbardziej dopracowana historia, jaka powstała. Później, co mnie
niesamowicie śmieszyło, zaczęli dostrzegać, że jest grubymi nićmi szyta i tak
naprawdę wiele rzeczy nie ma w niej sensu. Pewnie gdyby nie bawić się w
wymyślanie fikcyjnej książki, a wrzucić bohaterów świat czegoś dobrze nam znanego,
powieść byłaby fenomenalna. Tylko to wiąże się z pozwoleniami, prawami
autorskimi i papierkowymi robótkami, także wątpię, by ktoś kiedyś na to się
zdecydował.
Kolejna
wada bezpośrednio także łączy się z fabułą Tańca
na szubienicy. Niby wszystko jest tam proste i oczywiste, ale równocześnie tak
okrutnie zagmatwane, że niedziwnym jest uczucie nieogarniania. Bohaterowie
niesamowicie jarali się tym światem, podczas gdy ja czułam się jak totalna
idiotka, nie wiedząc, o co im chodzi. Przypominało mi to trochę sytuację, gdy
słuchasz gorącej dyskusji fanów Star
Warsów bez znajomości ani jednej części i bez wiedzy, kto to jest Han Solo.
Struktura
całej powieści kojarzy mi się z serialami emitowanymi na Disney Channel.
Wszystkie zagwozdki są łopatologicznie wyjaśniane na bieżąco, bez miejsca na
domysły i przemilczenie. Do tego czytelnik już pięć razy się zorientuje, o co
chodzi, a bohaterowie ogarniają jako ostatni, mimo że sprawa jest oczywista i
każdy normalny człowiek rozwiązałby ją w pierwszym momencie, a nie po 20
stronach główkowania non stop.
Fandom
jest powieścią niesamowicie przewidywalną. Zakończenia domyśliłam się już
praktycznie na samym początku, a każda kolejna strona utwierdzała mnie w
przekonaniu, że to właśnie taki będzie finał. Anna Day dawała stanowczo za dużo
wskazówek co do tego, jak potoczą się losy bohaterów i to nie były takie delikatne
smaczki, które tylko uważny czytelnik mógł wyłapać. Ich subtelność była jak
cios w łeb siekierą spadającą z dziesięciopiętrowego budynku.
Dobra,
mamy omówioną fabułę, więc teraz pasowałoby się zabrać za bohaterów. Na
początek, wszyscy mają strasznie durne imiona. Bohaterka nazywa się Fiołek, ta
laska z tej fikcyjnej książki jest Różą, kolejny chłop to wierzba a jeszcze
inny to jesion. Niejeden ogrodnik by się nie powstydził takiego dorobku.
Violet!
Violet, Violet, Violet… Głupia, infantylna, mająca dziwne priorytety, używająca
dziwnych porównań, głupia, głupia, głupia… Dziewczyna jest pełna absurdów. Gdy
czytasz jej przemyślenia, masz ochotę wydłubać sobie oczy cyrklem. Dlaczego?
Dla niej jej pierwszy pocałunek przypominał wpychanie do ust kiszonego ogórka.
Na pierwszej randce zadławiła się oliwką (szkoda, że nie na amen). Gdy dociera
do niej, co traci przebywając w fikcyjnym świecie, zawsze tęskni za Netfliksem
i szkołą. Będąc w sytuacji, gdzie musi uratować dwie tonące się osoby, jest
wdzięczna, że jedna z nich już nie żyje, bo dzięki temu nie musi wybierać.
Zaraz potem kontempluje wygląd tego drugiego tonącego i zatraca się w miłości
do niego, zamiast go, cholera jasna, wyciągnąć z tej wody. W prologu
dowiadujemy się, że ma być powieszona w przeciągu tygodnia. Gdy bohaterka
odlicza czas do tego wydarzenia, ja nie czułam współczucia. Towarzyszyło mi
raczej uczucie „niech cię, kurka wodna, już powieszą, niech nie każą nam czekać
okrągły tydzień”.
Postacie
drugoplanowe? Ha! To także jest spory żart. Autorka chyba szybko się
zorientowała, że wprowadziła zbyt dużo ludzi do jednej sceny i stworzyła chaos,
z którym nie umiała sobie później poradzić, także szybko pozbyła się zbędnych
bohaterów. Nie zmienia to faktu, ze Violet cały czas o nich rozmyśla także ja
już nie wiem, czy to oni mnie wkurzali, czy to cały czas była Violet i ich sposób
patrzenia na nich.
Powieść
liczby sobie dokładnie 373 strony. Wiem, bo sprawdzałam za każdym razem, gdy
już nie mogłam czytać tych bzdur, gdy odliczałam, ile jeszcze zostało mi do
końca. Podczas tych 373 stron w Fandomie
poznamy samych irytujących bohaterów, których systemy wartości są, lekko
mówiąc, upośledzone, oraz zapomnimy, czym jest logika. A na sam koniec okaże
się, że tak naprawdę te poprzednie 373 strony zupełnie nie mają sensu, że w sumie
nie musieliśmy tego czytać, że mogliśmy zaoszczędzić stracony czas i po prostu
iść do domu.
Fandom
można podsumować z kilku słowach: brak logiki, irytujący bohaterowie, słaba fabuła.
Najbardziej boli mnie jednak niewykorzystany potencjał. Pomysł przecież był świetny.
Wrzucenie bohaterów w świat fikcyjnej powieści jest przecież genialny sam w
sobie. Szkoda tylko, że nie został wykorzystany w pełnej krasie. Tfu, że został
z premedytacją zniszczony, zarżnięty i pogrzebany żywcem.
Za
możliwość zrecenzowania powieści dziękuję wydawnictwu Jaguar
Tytuł: Fandom
Tytuł oryginału: The Fandom
Autor: Anna Day
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 376
Grubość grzbietu: 2,7 cm
Cena: 37,90 zł
Mobilność: L (opornie się czyta, nosi...)
Szkoda, że się rozczarowałaś. Ale i takie książki się niestety zdarzają :)
OdpowiedzUsuńHahaha czekałam na ten post odkąd śledziłam Twoje instastory :D
OdpowiedzUsuńPewne jest to, że "Fandomu" nie przeczytam :D Już same kiszone ogórki sprawiły, że byłam i jestem na nie :D
Ah, ogórki. A ja lubię ogórki! Pomyśl sobie, z czym teraz mi się będą kojarzyć XD
UsuńEwo, czy ja już mówiłam Ci, że cię kocham? 💕
OdpowiedzUsuń(co ja ci mam więcej komentować? Chyba najlepiej wiesz, że zgadzam się z tobą w stu procentach xD)
Buziak!
Ula ;*
www.doinnego.blogspot.com
Mówiłaś, ale możesz mówić mi tak cały czas <3
Usuń(aj, wiem, nawet wiem, że w 125% <3)
Aniele, Violet - nieważne, w której książce i tak jej nienawidzę. Już teraz to widzę po twojej recenzji. Myślę, że ominę Fandom szerokim łukiem, nie mam zamiaru się męczyć przy czytaniu :D
OdpowiedzUsuńOmijaj, na zdrowie ci to wyjdzie XD
UsuńNie słyszałam o tej książce i chyba dobrze! I zaraz o niej pewnie zapomnę i tak. :D
OdpowiedzUsuńpotegaksiazek.blogspot.com
Bardzo ciekawa recenzja, do tej pory spotkałam się z samymi bardzo pozytywnymi opiniami odnośnie Fandomu więc jestem zaskoczona że książka wcale nie jest taka idealna ;]
OdpowiedzUsuńNawet nie licz, że to przeczytam. ;p
OdpowiedzUsuńNiestety nie da się ocenić książki po okładce, ale i takie są potrzebne ;-)
OdpowiedzUsuńno niestety nie wszystko pasuje każdemu ;)
OdpowiedzUsuńKsiążka ciekawa, choć ja nie przepadam za takim gatunkiem ksiązek.
OdpowiedzUsuńSkoro tak ciężko czyta się ją już od pierwszej strony, pewnie po 10 już bym zrezygnowała. Czytanie ma być dla mnie przyjemnością, nie męką :)
OdpowiedzUsuńKsiążka powinna być lekka do czytania bo o to chodzi. jak bym miała się męczyć to trafia na półkę książek które chcę kiedyś przeczytać, lecz muszę na to liczyć, że tak szybko jej nie przeczytam. Lecz książka się zapowiada ciekawie, nie słyszałam o niej jeszcze nigdy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Weronika ♥
pasjeweroniki.blogspot.com
Nie słyszałam o niej wcześniej, ale widzę, że niewiele straciłam. ;)
OdpowiedzUsuńDzięki tobie wiem że nic nie straciłam.
OdpowiedzUsuńO nie książka totalnie nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńOjej to najgorsze jak wiemy i zakończeniu juz na początku
OdpowiedzUsuńNie miałam okazji się złapać za tę pozycję. Czy byłabym zwiedzona? Nie wiem :) Jednakże chyba nikt nie lubi gdy zna się początek zakończenia na początku książki :(
OdpowiedzUsuńJak ksiazka nie wciaga od pierwszych stron to juz slabo sie zapowiada ;/ szkoda ze okazala sie to slaba pozycja
OdpowiedzUsuńTo już druga sceptycznie- krytyczna recenzja, którą czytałam- tej książki oczywiście...
OdpowiedzUsuńchciałabym znaleźć czas na przeczytanie !
OdpowiedzUsuńO nie! Najgorzej, gdy książka rozczarowuje. Ja tak miałam z ,,Fantastycznymi zwierzętami" 😢 Kocham Harrego, a tej książki nie doczytałam do końca, a film w połowie wyłączyłam. Smutna ta recenzja 😢
OdpowiedzUsuń