Już na wstępie zaznaczę, że kiedyś nienawidziłam polskich filmów historycznych i to chyba nawet z wzajemnością. Jednak pośród morza beznadziejnych tytułów da się znaleźć naprawdę niezłe perełki. Szkoda tylko, że można je policzyć na palcach u jednej ręki.
W tym semestrze również nawiązuję intensywny romans z
historią Polski ponieważ muszę zaliczyć ten przedmiot na studiach. Także… w
przerwie między przeglądaniem jednych notatek a drugich wpadłam na szalony
pomysł, by zbadać bibliotekę Netflixa pod kątem naszych rodzimych produkcji
historycznych, odnieść je do mojej wiedzy, a może nawet przy okazji przyswoić
coś w bardziej przystępny sposób. Zaraz zobaczycie, czy w ogóle miałam z tego
jakiś pożytek.
Piłsudski (2019)
Na pierwszy ogień poszedł Piłsudski czyli bardzo nowy film, o którym było bardzo głośno przy
okazji premiery w zeszłym roku. A że postać Piłsudskiego to ikona
niepodległości a także dwudziestolecia międzywojennego, to wybór był jasny i
klarowny.
I wiecie, jak myślicie o Piłsudskim, to jego zasługi
można mnożyć, wymieniać, a pewnie i tak wszystkich nie uda się zapamiętać.
Różne koncepcje odzyskania niepodległości, pierwsza kompania kadrowa, pierwsza
brygada, zamach majowy, sanacja i wiele więcej. A o czym mówi film Piłsudski? Po pierwsze przedstawia tego
naszego Józka jak jakiegoś wariata, który ma kuku na muniu, nie do końca
ogarnia rzeczywistość, jest z lekka nienormalny (w złym znaczeniu), do tego
zdradzał swoją żonę i miał dwie córki z kochanką. Kropka.
Sama konstrukcja tego filmu jest koszmarna. Piłsudski był
sobie tu, potem był sobie tam, potem został kimś tam i pojechał sram. Brak
logicznych przejść między kolejnymi scenami, wszystkie istotne historyczne
informacje zostają podane za pomocą takich plansz pomiędzy kadrami, nie zostają
zaś zagrane na ekranie. Całość wydaje się bezsensu i zdecydowanie jest
niepotrzebna, a sama idea powstania tego filmu jest do zakwestionowania.
Do tego Borys Szyc w roli Piłsudskiego… Szczerze nie
cierpię tego aktora i nie toleruję go w żadnej produkcji. No, może oprócz Przepisu na życie, ale to i tak tylko w
wybranych odcinkach.
Znajdziemy tu też takie absurdy jak Piłsudski, który
przemawia do swoich żołnierzy, wyraźnie słychać jego głos, mamy zbliżenie na
usta, zaś same usta się nie poruszają. Za dwie sekundy jednak zaczynają się
poruszać w rytm jego słów, by za chwilę znowu się zamknąć – głos jednak dalej
leci. Także ktoś od postsynchronów również zaspał na swoją zmianę.
Mamy też innych działaczy niepodległościowych, o których
mówi ten film. A co mówi? Że byli. I tyle. Sama żona Piłsudskiego została
przedstawiona jako wredna jędza, która nie chce dać mężowi rozwodu i kłóci się
o to z nim przy każdej możliwej okazji. A Aleksandra Szczerbińska została
totalnie pominięta w kwestii zasług dla ojczyzny – jej rolę sprowadzono do
kochanki, która urodziła Piłsudskiego dwie córki.
Czyli podsumowując – z Piłsudskiego to się raczej niczego
ciekawego nie dowiemy, bo to, że Piłsudski żył i że Polska odzyskała
niepodległość to raczej wszyscy wiemy, zaś wszystkie aspekty, jak do tego
doszło, film skrupulatnie pomija.
Wołyń (2016)
Wołyń to moje odkrycie i wielkie zaskoczenie! Przerażający,
brutalny, prawdziwy, ale przede wszystkim mówiący o tym okresie w historii, o
którym mało się wie (albo i w ogóle), bo o tych wydarzeniach po prostu się nie
mówi – jest wieloznaczny i zbyt wstydliwy, by się w ogóle do niego przyznać.
Polacy jednak mają to do siebie, że cudze zbrodnie pamiętają doskonale, ale
własne przewinienia szybko idą w zapomnienie, bo „co złego to nie my”.
Mamy tu do czynienia z przerażającym ludobójstwem na
Wołyniu, gdzie Polacy mordowali Ukraińców i na odwrót, po drodze jeszcze
dostało się Żydom, bo jednak wojna i te sprawy, w tle Niemcy i Rosjanie i już
mamy festiwal przemocy, niesprawiedliwości i propagandy. Jest smutno i
okrutnie, ale za to w jaki świetny sposób opowiedziano tę historię! Obsada
genialnie oddała wszystkie emocje. I chociaż sami bohaterowie są fikcyjni, to
obserwujemy ich pośród prawdziwych, historycznych wydarzeń i mamy poczucie, że
to naprawdę kiedyś miało miejsce.
Jedyne, co mam do zarzucenia, to montaż. Momentami jest
po prostu dziwny i trochę niespójny. Brakuje mu takiej płynności, bo są sceny,
które cięć nie potrzebują, a mimo wszystko są poszatkowane, tak jakby w post
produkcji komuś się źle palec omsknął nad przyciskiem „wytnij”. Czasem też
ciężko jest się zorientować, w którym momencie wojny jesteśmy, szczególnie w
pierwszej połowie filmu, bo ekspozycji nie ma praktycznie w cale, a jednak
czasem by się przydało kilka słów wyjaśnienia, by umiejscowić wydarzenia w
czasie.
Jeśli chodzi o aspekty makabry, to zostały tak świetnie
zrobione, że zasługuje to na ogromne uznanie. Krew jest wszędzie, głowy
odcinane są na każdym kroku, a członki latają, jednak wszystko zostało
nakręcone w dobrym guście, jest przerażająco i rzeczywiście, ale bez zbędnej
obrzydliwości. A to także zasługuje na wspomnienie, że nie zdecydowano się na
charakteryzację jak z budżetowych horrorów i krwi nie zastąpiono ketchupem.
Moje ogólne wrażenia są naprawdę na plus. Smarzowski
odwalił kawał dobrej roboty przy tym filmie i naprawdę warto go obejrzeć, bo to
jedna z lepszych polskich produkcji, które widziałam.
Miasto 44 (2014)
Miasto 44 przedstawia nam zbliżony klimat do Wołynia (w teorii) – też mamy makabrę z masakrą i trup ścieli się
gęsto. Ale co to było? Festiwal taniego CGI i reklama ketchupu w jednym. W
żadnym wypadku nie umniejszam wagi powstania warszawskiego, bo to faktycznie
była rzeź. Powstańcy byli zabijani w setkach i w tysiącach, a Warszawa została
doszczętnie zniszczona. Jednak Miasto 44
popłynęło z tym i to ostro.
Mamy tu mnóstwo przerysowanych i przesadzonych scen,
które, mimo że naprawdę są historycznie poprawne, dokładne i dbają o jak
najlepsze pokazanie szczegółów (sprawdzałam!), to jednak wyglądają niesamowicie
nierealnie (i właśnie dlatego to sprawdzałam, bo to wyglądało tak
abstrakcyjnie, że nie miało prawa się wydarzyć). Dajmy na to wybuch
czołgu-pułapki na jednej z warszawskich ulic – gdyby nie ciocia Wikipedia, nie
wiedziałabym, że to właśnie ten czołg wybuch, tak beznadziejnie zostało to
przedstawione w tym filmie.
Do tego mamy flaki z nieba, deszcz krwi i scenografię jak
z budżetowego horroru, bo czemu nie. Wszelkie wybuchy wyglądają jakby zostały
zrobione w Paincie, a sam film to jedno wielkie lokowanie ketchupu, bo bardziej
nierealnej krwi moje oczy nigdy nie widziały.
Najgorsze jednak jest to, że Miasto 44 jest niespójne. Z jednej strony mamy to wszystko, o czym
przed chwilą wspominałam, zaś za chwilę widzimy epicko nakręcone sceny
chodzenia po kanałach czy tego, jak bohaterowie w ruinach uprawiają seks, co zostało
zmontowane tak, że wygląda jak teledysk. Czyli z jednej strony oszczędzili na
charakteryzacji, by zachować pieniądze na kupno praw do muzyki i odpowiednią
paletę, by pokolorować wybrane sceny, czaję.
Na sam koniec dorzucę jeszcze irytujących bohaterów,
którzy są niesamowicie przerysowani. I nawet fakt, że grają tam sami przystojni
i urokliwi aktorzy nie ratuje ich w moich oczach, no niestety ich charakter nie
pozwala przymknąć na to oka.
Wołyń to także był film o rzezi, o masakrze i ludobójstwie,
ale jednak tam nie zatracono granic między dobrym gustem a obrzydliwością,
czego o Mieście 44 powiedzieć
niestety nie można.
Legiony (2019)
I ostatni film, jaki udało mi się obejrzeć czyli Legiony, których promocja działała
prężnie już kilka miesięcy przed premierą, a piosenki ze zwiastunów do dziś
śnią mi się po nocach.
To w końcu jakiś polski film historyczny, który traktuje
o historii, nie przekłamuje jej, nie robi masakry, a bohaterowie historyczni, o
których mówi, nie przewracają się w grobach. Zaprezentowano tutaj całkiem
niezłe podejście do Legionów, przystępne, ciekawie, a do tego pokazane w
całkiem fajny sposób. Fabułę oczywiście wypakowano historycznymi odnośnikami,
jednak urozmaicono to wszystko o trójkąt miłosny, by wprowadzić chociaż jakiś
cień zaskoczenia i otworzyć sobie furtkę na zwroty akcji – bo bitwy legionów
wiemy, jak się kończyły, tutaj raczej niespodzianek nie będzie.
Jednak… mimo swojej poprawności Legiony wydają mi się nudne. Wszystko to zostało przedstawione w
jakiś taki mało dynamiczny sposób. Co prawda mamy tutaj bardzo dużo scen akcji,
postawiono na wierne ukazywanie bitw i różnych manewrów – zrobiono to w
naprawdę fajny sposób i do aspektów wizualnych przyczepić się nie mogę. Same efekty również stoją na
wysokim poziomie i zostały dobrze wykonane. Różne wybuchy i potyczki wyglądają
jak wyjęte z kasowego hollywoodzkiego filmu! Tylko no, całość jest taka
prostolinijna, statyczna.
Zakończenie jest trochę dziwne i zupełnie nie czaję, o co
w nim chodziło, więc jakby ktoś chciał mi wyjaśnić, co to za dziecko jest pod
tym drzewem to z przyjemnością przygarnę.
Czyli wydając werdykt końcowy i podsumowując mój
czterofilmowy maraton z polskimi filmami historycznymi: Wołyń polecam gorąco, bo
to kawał świetnie zrobionego filmu i wydarzenia, które są mało znane, ciekawe i
odkrywają wiele nieznanych faktów. Drugie
miejsce przyznaję Legionom –
historycznie i kinematograficznie poprawny, trochę nudnawy, ale ogólne wrażenie
i tak mam na plus. Trzeci to Miasto 44 czyli reklama ketchupy,
festiwal nierealności i budżetowe flaki. Ale dla miłej dla oka obsady można
się skusić. Za to poza podium ląduje Piłsudski, bo ten film nie reprezentuje
sobą nic, a fabułę można zawrzeć w jednym zdaniu: „Piłsudski żył i miał
kochankę”.
Ten mój maraton przyniósł swoje owoce, także przynajmniej
pożytecznie urozmaiciłam sobie czas podczas nauki – na jedno z pytań znałam
odpowiedź ponieważ obejrzałam Wołyń
właśnie. Także jeśli o taką pożyteczną rozrywkę chodzi, to polecam ją
serdecznie! Można łatwo sprawdzić swoją wiedzę, wyłapać jakieś totalne bzdury,
fikcyjne urozmaicenia, czasem dowiedzieć się czegoś przydatnego.
Wołyń, Miasto 44 i Piłsudski dostępne są na Netfliksie
także jeśli chcecie wyrobić sobie o tych filmach własne zdanie, to dostęp jest
otwarty. Legiony zaś można znaleźć na
Playerze.
Koniecznie dajcie znać, czy gustujecie w polskich filmach
historycznych, czy po nie sięgacie i czy oglądaliście któryś z tych, o których
dziś pisałam!
Często wracam do filmu Wołyń.
OdpowiedzUsuńJest świetny i pewnie ja też wrócę do niego nie raz :D
UsuńJa wciąż nie lubię, aleja generalnie nie lubię ani powieści, ani filmów, ani seriali historycznych. Te twoje wyglądają nieźle, ale... nie :)
OdpowiedzUsuńTeż ich nie lubię, ale tonący brzytwy się chwyta XD
UsuńAjajaj, ale Wołyń to mi zrobił miazgę z mózgu i to bardzo!Byłam na nim dwa razy, za każdym razem do końca dnia nie byłam w stanie myśleć o niczym innym.
OdpowiedzUsuńŚwietny film, a do tego zostaje w człowieku na długo!
UsuńNie widziałam żadnego z tych filmów, również mam pewną awersję do polskich produkcji tego typu. Jednakże może obejrzę Wołyń :D
OdpowiedzUsuńNajlepszy wybór :D
UsuńJa miałam okazję obejrzeć Legiony w kinie i dobrze to wspominam. Z mojej strony mogę polecić. Patrząc po recenzji i komentarzach chyba skuszę się na Wołyń.
OdpowiedzUsuńLegiony w kinie na pewno miały o wiele lepszy klimat niż mój domowy seans, ale cóż, wtedy nie chciałam ich oglądać XD
UsuńWołyń polecam gorąco! Nawet ostatnio w tv leciał :D
Pisłudzki w sumie był ok. Wołyń świetny. Bardzo mi się podobał zwłaszcza klimat i brutalna realność "festiwalu śmierci". Miasto 44 to odrealniony paździeż klasy ciężkiej o mniejszej realności od Bękartów Wojny. A próbujący pozozować na podobnie brutalny
OdpowiedzUsuńLegionów nie widziałam więc się nie wypowiem
O tak Wołyń zdecydowanie na plus!
UsuńLegiony w sumie polecam, bo bardzo fajnie ten film zrobili