środa, 23 maja 2018

Jak zniszczyć marzenie każdego fana w 373 stronach - "Fandom" Anna Day [RECENZJA]


Tej recenzji chyba w żaden sposób nie będę mogła nazwać klasyczną, bo po prostu to, co przeżyłam przy lekturze Fandomu, zasługuje na szersze omówienie, głębszą analizę i osobną historię. Nastawiałam się na coś dobrego, na coś, co będzie pokarmem dla mej fandomowej duszy, a dostałam jedną wielką śmierdzącą kupę, w której teraz będziemy wszyscy się babrać.

Violet jest wielką fanką powieści  oraz filmu Taniec na szubienicy. Wraz z dwoma przyjaciółkami i bratem wybiera się na Comic Con, by poznać aktorów grających w ekranizacji i porobić to, co robi się na takim Comic Conie. Niestety, w czasie imprezy konstrukcja z reflektorami spada na naszą grupkę głównych bohaterów. Po odzyskaniu przytomności orientują się, że zostali przeniesieni do fikcyjnego świata ze swojej ulubionej powieści. Już po chwili przebywania w nim przypadkiem doprowadzają do śmierci Rose – kluczowej dla fabuły postaci, a to to tylko początek, później namieszają jeszcze bardziej.

Pierwszy rozdział liczy sobie 10 stron, a ja czytałam go dwa dni. Już od samego początku nie mogłam wciągnąć się w powieść. Ula z Do innego wymiaru mi świadkiem. Zamiast czytać, ja wolałam przeglądać Instagrama czy Facebooka. Obejrzałam nowe odcinki Shadowhunters, nadrobiłam finał Riverdale, wzięłam się za sprzątanie… robiłam wszystko, byleby tylko nie musieć usiąść i czytać Fandom. Gdy już w końcu udało mi się zmusić do wzięcia powieści do rąk, odpadałam po góra trzech stronach, bo znajdywałam sobie ciekawsze zajęcie i tak cały czas.

Gdzieś około setnej strony nastąpił mały przełom. Książka dalej była koszmarna, ale trochę lepiej mi się ją czytało, już byle duprerela nie odwracała mojej uwagi od fabuły. Środek powieści dało już się znieść, bo w końcu mieliśmy jakieś pojęcie o tym, do czego zmierzają bohaterowie. Towarzyszyły nam jednak okropne dialogi, wkurzające postacie i ogólny brak sensu we wszystkich ich działaniach, no ale nie można mieć wszystkiego, prawda?

Około 70 stron od końca znowu nastąpiło pogorszenie. Końcówka, mówię z ręką na sercu, jest poniżej jakiegokolwiek poziomu. Brak logiki staje się jeszcze bardziej nielogiczny, a wcześniejszy brak sensu nabiera nowego braku sensu. Finał to totalna porażka. Przez całą powieść gdzieś tam jednak zmierzaliśmy, by okazało się, że tylko po to, by w końcu nigdzie nie dojść.

Do konkretów przechodząc!

W pierwszym rozdziale jesteśmy świadkami szkolnej prezentacji Violet na lekcji angielskiego. Dziewczyna miała za zadanie przybliżyć fabułę Tańca na szubienicy, bo tematem zajęć była struktura fabularna, sposób pisania powieści czy coś takiego. W pierwszej chwili poczułam z nią więź, bo do tej pory pamiętam, jak w gimnazjum, dwa razy w semestrze na polskim moja ukochana nauczycielka organizowała obowiązkowy „Festiwal beletrystyki”. Każda osoba z klasy musiała zaprezentować na środku ostatnio przeczytaną książkę. To, co robiła Violet, trochę mi to przypominało. Spokojnie, po dwóch stronach wszelkie sympatie, jakie przejawiałam do tej dziewczyny, odeszły (spoiler: i już nigdy nie powróciły). Bohaterka w ciągu tych kilku stron streszcza, STRESZCZA swoją ulubioną powieść, omawia każdy zwrot akcji, zwraca uwagę na główne wątki między bohaterami i na dodatek zdradza zakończenie. A klasa? Zachwycona! Nikt nie zwrócił uwagi, że koleżanka właśnie rzuca spoilerami na prawo i lewo. Nauczycielka także nie widziała w tym nic złego. No bo faktycznie, po co czytać, skoro na lekcji wszystko mogą ci opowiedzieć.



Wiem, że ta scena w pierwszym rozdziale miała być swego rodzaju wprowadzeniem do fabuły tej fikcyjnej powieści. Jakoś w końcu autorka musiała poinformować czytelnika, o czym jest ten osławiony Taniec na szubienicy, zanim przeniesie tam bohaterów. Tylko kurczę, z jednej strony super, bo wiemy mniej więcej o co będzie chodzić, ale z drugiej… fabuła tej książki jest tak koszmarnie naciągana, że głowa odpada. Do tego to chyba źle świadczy o samym Tańcu, że da się go opowiedzieć w zaledwie jednym rozdziale, prawda?

Jako, że dowiadujemy się tego na wstępie, pozwolę sobie napisać wam, o czym dokładnie jest Taniec na szubienicy. Akcja ma miejsce w futurystycznym Londynie, zniszczonym wojnami, bombami. Nowe społeczeństwo podzieliło się na dwie grupy; Genuli, czyli ludzi zmodyfikowanych genetycznie, pięknych i mądrych, oraz Niedosków, zwykłych szarych Januszy aka normalnych ludzi. Te dwa środowiska się ze sobą nie dogadują. Niedoskowie pracują dla Genuli, są niżsi kategorią, są po prostu ofiarami. Aby utrzymać ich w ryzach, Genule organizowali publiczne egzekucje nazywane „tańcem na szubienicy”. Oczywiście wywołało to sprzeciw niektórych Niedosków, powstały grupy buntowników, których celem było przywrócenie im podstawowych praw. W jednej z takich grup opracowano plan wykradzenia Genulom rządowych sekretów. Do zrealizowania tego pomysłu wybrano Rose, mającą przeniknąć do posiadłości Harberów, którego głowa rodu jest wysoko postawionym urzędnikiem. Dziewczyna zaskarbia sobie przyjaźń, a potem miłość jego syna, Willowa. Wkrótce także się w nim zakochuje, więc by go chronić, przerywa misję i ucieka. Willow jednak podąża za nią i jest świadkiem egzekucji ukochanej. Wywołuje to w nim złość i sprzeciw dla aktualnej formy sprawowania władzy. Zaczyna przekonywać ludzi, że to nie jest właściwa droga, na co zgromadzeni wokół widzowie przystają, niszczą szubienicę i zakazują karom śmierci. Zaczyna panować pokój.

#tęcza, #miłość. To mój główny problem z Fandomem. Taniec na szubienicy przedstawiony jest jako coś wielkiego, popularnego, poziomem dorównującego Harry’emu Potterowi czy Igrzyskom śmierci. A ja szczerze wątpię, że ktoś normalny byłby w stanie mieć obsesję na punkcie tej powieści. Żeby było jeszcze lepiej, najpierw bohaterowie uważają fabułę za ideał, że to najbardziej dopracowana historia, jaka powstała. Później, co mnie niesamowicie śmieszyło, zaczęli dostrzegać, że jest grubymi nićmi szyta i tak naprawdę wiele rzeczy nie ma w niej sensu. Pewnie gdyby nie bawić się w wymyślanie fikcyjnej książki, a wrzucić bohaterów świat czegoś dobrze nam znanego, powieść byłaby fenomenalna. Tylko to wiąże się z pozwoleniami, prawami autorskimi i papierkowymi robótkami, także wątpię, by ktoś kiedyś na to się zdecydował.

Kolejna wada bezpośrednio także łączy się z fabułą Tańca na szubienicy. Niby wszystko jest tam proste i oczywiste, ale równocześnie tak okrutnie zagmatwane, że niedziwnym jest uczucie nieogarniania. Bohaterowie niesamowicie jarali się tym światem, podczas gdy ja czułam się jak totalna idiotka, nie wiedząc, o co im chodzi. Przypominało mi to trochę sytuację, gdy słuchasz gorącej dyskusji fanów Star Warsów bez znajomości ani jednej części i bez wiedzy, kto to jest Han Solo.

Struktura całej powieści kojarzy mi się z serialami emitowanymi na Disney Channel. Wszystkie zagwozdki są łopatologicznie wyjaśniane na bieżąco, bez miejsca na domysły i przemilczenie. Do tego czytelnik już pięć razy się zorientuje, o co chodzi, a bohaterowie ogarniają jako ostatni, mimo że sprawa jest oczywista i każdy normalny człowiek rozwiązałby ją w pierwszym momencie, a nie po 20 stronach główkowania non stop.



Fandom jest powieścią niesamowicie przewidywalną. Zakończenia domyśliłam się już praktycznie na samym początku, a każda kolejna strona utwierdzała mnie w przekonaniu, że to właśnie taki będzie finał. Anna Day dawała stanowczo za dużo wskazówek co do tego, jak potoczą się losy bohaterów i to nie były takie delikatne smaczki, które tylko uważny czytelnik mógł wyłapać. Ich subtelność była jak cios w łeb siekierą spadającą z dziesięciopiętrowego budynku.

Dobra, mamy omówioną fabułę, więc teraz pasowałoby się zabrać za bohaterów. Na początek, wszyscy mają strasznie durne imiona. Bohaterka nazywa się Fiołek, ta laska z tej fikcyjnej książki jest Różą, kolejny chłop to wierzba a jeszcze inny to jesion. Niejeden ogrodnik by się nie powstydził takiego dorobku.

Violet! Violet, Violet, Violet… Głupia, infantylna, mająca dziwne priorytety, używająca dziwnych porównań, głupia, głupia, głupia… Dziewczyna jest pełna absurdów. Gdy czytasz jej przemyślenia, masz ochotę wydłubać sobie oczy cyrklem. Dlaczego? Dla niej jej pierwszy pocałunek przypominał wpychanie do ust kiszonego ogórka. Na pierwszej randce zadławiła się oliwką (szkoda, że nie na amen). Gdy dociera do niej, co traci przebywając w fikcyjnym świecie, zawsze tęskni za Netfliksem i szkołą. Będąc w sytuacji, gdzie musi uratować dwie tonące się osoby, jest wdzięczna, że jedna z nich już nie żyje, bo dzięki temu nie musi wybierać. Zaraz potem kontempluje wygląd tego drugiego tonącego i zatraca się w miłości do niego, zamiast go, cholera jasna, wyciągnąć z tej wody. W prologu dowiadujemy się, że ma być powieszona w przeciągu tygodnia. Gdy bohaterka odlicza czas do tego wydarzenia, ja nie czułam współczucia. Towarzyszyło mi raczej uczucie „niech cię, kurka wodna, już powieszą, niech nie każą nam czekać okrągły tydzień”.

Postacie drugoplanowe? Ha! To także jest spory żart. Autorka chyba szybko się zorientowała, że wprowadziła zbyt dużo ludzi do jednej sceny i stworzyła chaos, z którym nie umiała sobie później poradzić, także szybko pozbyła się zbędnych bohaterów. Nie zmienia to faktu, ze Violet cały czas o nich rozmyśla także ja już nie wiem, czy to oni mnie wkurzali, czy to cały czas była Violet i ich sposób patrzenia na nich.

Powieść liczby sobie dokładnie 373 strony. Wiem, bo sprawdzałam za każdym razem, gdy już nie mogłam czytać tych bzdur, gdy odliczałam, ile jeszcze zostało mi do końca. Podczas tych 373 stron w Fandomie poznamy samych irytujących bohaterów, których systemy wartości są, lekko mówiąc, upośledzone, oraz zapomnimy, czym jest logika. A na sam koniec okaże się, że tak naprawdę te poprzednie 373 strony zupełnie nie mają sensu, że w sumie nie musieliśmy tego czytać, że mogliśmy zaoszczędzić stracony czas i po prostu iść do domu.

Fandom można podsumować z kilku słowach: brak logiki, irytujący bohaterowie, słaba fabuła. Najbardziej boli mnie jednak niewykorzystany potencjał. Pomysł przecież był świetny. Wrzucenie bohaterów w świat fikcyjnej powieści jest przecież genialny sam w sobie. Szkoda tylko, że nie został wykorzystany w pełnej krasie. Tfu, że został z premedytacją zniszczony, zarżnięty i pogrzebany żywcem.




Za możliwość zrecenzowania powieści dziękuję wydawnictwu Jaguar







Fakty objawione: 
Tytuł: Fandom
Tytuł oryginału: The Fandom
Autor: Anna Day
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 376
Grubość grzbietu: 2,7 cm
Cena: 37,90 zł
Mobilność: L (opornie się czyta, nosi...)



 Facebook Instagram Goodreads Twitter Google+ LubimyCzytać





24 komentarze:

  1. Szkoda, że się rozczarowałaś. Ale i takie książki się niestety zdarzają :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha czekałam na ten post odkąd śledziłam Twoje instastory :D
    Pewne jest to, że "Fandomu" nie przeczytam :D Już same kiszone ogórki sprawiły, że byłam i jestem na nie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ah, ogórki. A ja lubię ogórki! Pomyśl sobie, z czym teraz mi się będą kojarzyć XD

      Usuń
  3. Ewo, czy ja już mówiłam Ci, że cię kocham? 💕

    (co ja ci mam więcej komentować? Chyba najlepiej wiesz, że zgadzam się z tobą w stu procentach xD)

    Buziak!
    Ula ;*


    www.doinnego.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiłaś, ale możesz mówić mi tak cały czas <3

      (aj, wiem, nawet wiem, że w 125% <3)

      Usuń
  4. Aniele, Violet - nieważne, w której książce i tak jej nienawidzę. Już teraz to widzę po twojej recenzji. Myślę, że ominę Fandom szerokim łukiem, nie mam zamiaru się męczyć przy czytaniu :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie słyszałam o tej książce i chyba dobrze! I zaraz o niej pewnie zapomnę i tak. :D
    potegaksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawa recenzja, do tej pory spotkałam się z samymi bardzo pozytywnymi opiniami odnośnie Fandomu więc jestem zaskoczona że książka wcale nie jest taka idealna ;]

    OdpowiedzUsuń
  7. Niestety nie da się ocenić książki po okładce, ale i takie są potrzebne ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. no niestety nie wszystko pasuje każdemu ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Książka ciekawa, choć ja nie przepadam za takim gatunkiem ksiązek.

    OdpowiedzUsuń
  10. Skoro tak ciężko czyta się ją już od pierwszej strony, pewnie po 10 już bym zrezygnowała. Czytanie ma być dla mnie przyjemnością, nie męką :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Książka powinna być lekka do czytania bo o to chodzi. jak bym miała się męczyć to trafia na półkę książek które chcę kiedyś przeczytać, lecz muszę na to liczyć, że tak szybko jej nie przeczytam. Lecz książka się zapowiada ciekawie, nie słyszałam o niej jeszcze nigdy.
    Pozdrawiam, Weronika ♥
    pasjeweroniki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie słyszałam o niej wcześniej, ale widzę, że niewiele straciłam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Dzięki tobie wiem że nic nie straciłam.

    OdpowiedzUsuń
  14. O nie książka totalnie nie dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ojej to najgorsze jak wiemy i zakończeniu juz na początku

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie miałam okazji się złapać za tę pozycję. Czy byłabym zwiedzona? Nie wiem :) Jednakże chyba nikt nie lubi gdy zna się początek zakończenia na początku książki :(

    OdpowiedzUsuń
  17. Jak ksiazka nie wciaga od pierwszych stron to juz slabo sie zapowiada ;/ szkoda ze okazala sie to slaba pozycja

    OdpowiedzUsuń
  18. To już druga sceptycznie- krytyczna recenzja, którą czytałam- tej książki oczywiście...

    OdpowiedzUsuń
  19. chciałabym znaleźć czas na przeczytanie !

    OdpowiedzUsuń
  20. O nie! Najgorzej, gdy książka rozczarowuje. Ja tak miałam z ,,Fantastycznymi zwierzętami" 😢 Kocham Harrego, a tej książki nie doczytałam do końca, a film w połowie wyłączyłam. Smutna ta recenzja 😢

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz wskrzesza jednego jednorożca :D
Odwiedzam blogi wszystkich, którzy zostawili komentarz pod ostatnim postem ;)