Tak!
W końcu! Udało mi się przeczytać Wieżę
świtu! Na moje usprawiedliwienie działa tylko fakt, że premiera tej książki
była w kwietniu, a wtedy moją głowę zakrzątała matura. No, później trochę
zajęło mi dojście do siebie po maturze, ale w połowie września wzięłam się już porządnie
za lekturę i skończyłam właśnie dzisiaj na dość nudnym konserwatorium (tylko
nikomu nie mówcie!).
Wydaje
mi się, że wam o tym mówiłam, ale mam sklerozę, więc jakby co to powiem jeszcze
raz; kocham Chaola. Od samego
początku, gdy zaczynałam swoją przygodę ze Szklanym
tronem, to była moja ulubiona postać i do dziś zdania nie zmieniam. Kocham
go i uwielbiam. I gdy doszły mnie
pierwsze słuchy, że Chaola nie będzie w Imperium
burz, byłam niepocieszona, później zła, a końcowo rozczarowana. Jak to
tak, Maas napisze kolejny tom serii bez mojego ulubionego bohatera, który przez
cały czas był jedną z kluczowych postaci? Jakoś nie widziałam tego pomysłu i
też nie byłam mu przychylna. Ale! Później
się dowiedziałam, że autorka postanowiła dać Chaolowi nowelkę – która urosła
do ośmiuset stronicowej powieści, typowe – co mnie trochę pocieszyło. Tom piąty
przeczytałam, podobał mi się, ale no, Chaoool. Za Wieżę świtu, czyli tom pięć i pół, zabrać długo się nie mogłam, bo
moja początkowa radość po usłyszeniu mieszanych recenzji zamieniła się w
strach. No ale dobra, koniec lania wody, jak to wyszło z tą „nowelką”?
W dalszej części mogą pojawić się spoilery dla osób, które nie
czytały tomów 1-4. Jak dobrze wiemy, w finale Królowej cieni Chaol ucierpiał znacząco –
w efekcie czego został sparaliżowany od pasa w dół i teraz jest niezdolny do
poruszania się inaczej niż na wózku. Razem z Nesryn udaje się w podróż do
Antici, by zasięgnąć pomocy u słynnych uzdrowicielek, licząc, że przywrócą mu
one władzę w nogach. Ale dodatkowo, czy może przede wszystkim, chcą namówić
wszechpotężnego kagana do wzięcia udziału w zbliżającej się wojnie.
Kojarzycie nowelkę Zabójczyni i uzdrowicielka,
która poprzedza wydarzenia ze Szklanego
tronu i która została u nas wydana tylko w tym drugim całościowym zbiorze Zabójczyni? No więc ta uzdrowicielka, Yrene, odgrywa w Wieży
świtu znaczącą rolę. Dobrze rozumiem ból osób, które zaopatrzyły się w
pojedyncze wydania nowelek czy w to pierwsze zbiorowe wydanie, bo niestety w
tych wersjach ta konkretna nie została opublikowana. Także czy koniecznym jest inwestowanie w cały nowy zbiór tylko dla jednej
nowelki, by połapać się w fabule Wieży
świtu? To chyba będzie niepopularna opinia, ale sądzę, że nie jest to konieczne. Według mnie idzie się rozeznać i
bez tego, chociaż ostateczna decyzja należy już tylko do was.
Jak Wieża
świtu wypadła w praktyce?
Po pierwsze, według mnie ta powieść jest
zdecydowanie za długa! Na pewno dwa razy za długa, a nawet jakby była trzy
razy krótsza, to nikt specjalnie by nie ucierpiał. Niektóre rozdziały są o niczym, składają się tylko z „rozmów o pogodzie”,
które nic nie wnoszą do fabuły. Ogólnie też w całej powieści dzieje się stosunkowo niewiele także… jestem
zdania, że to, co w pierwotnym założeniu miało być nowelką, nowelką też zostać
powinno, bo jednak trochę szkoda papieru na rozprawianie o niczym znaczącym.
Po
drugie – bohaterowie. Chaol to gwiazda
programu. Nie sądziłam, że to możliwe, ale po lekturze jeszcze bardziej
polubiłam tę postać. I ja wiem, że on tam trochę zrzędzi w pewnych momentach,
ale doskonale go rozumiem, jednak znajduje się w trudniej sytuacji. Patrząc na
tego bohatera i ewolucję na przestrzeni poprzednich tomów, to jego zachowanie w
Wieży świtu ma naprawdę duży sens i
nie bierze się znikąd.
Za
to Nesryn… No nie, trzy razy nie, tej pani dziękujemy. Jak
ona mnie irytowała! W każdym rozdziale, w którym się pojawiała… no po prostu
masakra. Nie jestem w stanie znieść tej kobiety. Dodatkowo jej relacja z Chaolem zupełnie mi nie pasuje. Wydaje się sztuczna,
sztywna i poprowadzona na siłę, jakby chłopak nie mógł przez chwilę być
singlem, trzeba od razu mu dorzucić kobietę do boku, by móc rzucać uwagami o sparaliżowanej
dolnej połowie ciała Chaola i rzekomej niesprawności jego przyrodzenia.
I Yrene! Kocham tę kobietę i z czystym
sumieniem dołączam ją do moich ulubionych postaci z tej serii. Jest z niej twarda i stanowcza babka, która nie
robi maślanych oczu do faceta, która potrafi sama o siebie zadbać i nie czeka,
aż uratuje ją książę na białym koniu. Do tego jest świadoma swojej pozycji i
mocy, jakie posiada, więc nie mamy tutaj kolejnej szarej myszki, której trzeba
mówić, jak bardzo jest nieoceniona.
Przy
okazji poznałam kolejny ship mojego życia. Sparowanie Chaola z Nesryn – meh.
Ale Chaol i Yrene? Od pierwszych
stron przeczuwałam, że tak to właśnie się potoczy i jestem bardzo zadowolona,
że się w tej kwestii nie pomyliłam. Kiedyś nie byłam w stanie przeboleć, że mój
poprzedni ship z tej serii, czyli Chaol i Celaena nie wypalił, ale już mi
przeszło, Chaol z Yrene są zdecydowanie lepiej dobrani.
Ale…
skoro już ustaliliśmy, że według mnie Wieża
świtu mogłaby być sporo krótsza i nikt wiele by nie stracił, to mogę już
sobie trochę popolemizować na ten temat. W
Imperium burz także znalazłoby się
kilka przestojów w akcji, gdzie bohaterowie się snuli, gadali od rzeczy i
krótko mówiąc się obijali. Więc jakby z
obu tych powieści wyrzucić to wszystko, co zbędne i nudnawe, a to co istotne i
ciekawe połączyć w jedną książkę, to bylibyśmy szczęśliwsi. I w sumie takie
rozwiązanie byłoby według mnie najbardziej optymalne. Maas mogłaby spokojnie na
zmianę serwować czytelnikowi rozdziały; jeden o tym, co porabia Chaol a kolejny
o przygodach Aelin. Wtedy bym się nie frustrowała, tak jak tutaj, gdy ja już
doskonale wiedziałam, co wydarzyło się w Imperium
burz i na czym stoi główna historia, a bohaterowie Wieży świtu mogli się tylko domyślać, bo jeszcze nie dotarły do
nich wszystkie informacje. No nie wiem, po prostu takie rozwiązanie wydaje mi
się optymalne, ale nie musicie się ze mną zgadzać w tej kwestii, może wam te
lekkie przestoje nie przeszkadzały.
Dalej
nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Maas
zaczynając pisać serię Szklany tron,
miała zupełnie inny pomysł na fabułę, a w trakcie pracy nad drugim tomem
olśniło ją, by poprowadzić tę historię w trochę inną stronę, tylko wtedy
już nie mogła zmienić wszystkich wątków i dopasować ich do siebie. No nie wiem,
pierwsze dwa tomy wydają mi się być jakby z zupełnie innego cyklu, a na
początku trzeciego Maas burzy wszystko, co tak pieczołowicie budowała przez
poprzednie dwie książki i zaczyna iść w zupełnie innym kierunku wmawiając wszystkim,
że tak właśnie miało być. Albo faktycznie zmieniła tor historii w ostatniej
chwili, albo tak kulawo to wszystko ze sobą połączyła.
I chociaż
Wieży świtu nie przeczytałam w
szybkim tempie, to jednak bardzo dobrze
bawiłam się przy lekturze. Styl Sary J. Maas jest lekki i przyjemny, lekko
się czyta i można w fajny sposób spędzić wolny czas przy jej książkach. Także
nawet pomimo tego, że Wieża świtu ma
te 800+ stron, to nie czuć tego tak bardzo (chyba, że czytacie w papierze,
wtedy trochę ręce bolą od trzymania).
Chyba
ci wszyscy, którzy mieli przeczytać Wieżę
świtu, już dawno to zrobili. Ale ci, którzy wahają się tak samo jak ja się
wahałam, to chyba mogę rozwiać wasze wątpliwości, bo według mnie mimo wszystko
warto. Ale jeśli ktoś chce obejść system i w ogóle opuścić sobie ten tom 5.5,
to za jakieś pół roku się odezwę, czy tak można i czy będzie się w stanie
ogarnąć wydarzenia z szóstego także I’ll
keep you posted.
No
to skoro Wieżę świtu mam za sobą, to jestem już zwarta i gotowa na Kingdom of Ash! Chcę już poznać
zakończenie tej historii, bo jak bardzo by mnie momentami nie wkurzała, to
jestem ciekawa jej finału.
Fakty objawione:
Tytuł: Wieża świtu
Tytuł oryginału: Tower of Dawn
Tytuł oryginału: Tower of Dawn
Autor: Sarah J. Maas
Tłumaczenie: Marcin Mortka
Tłumaczenie: Marcin Mortka
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 848
Grubość grzbietu: 4,2 cm
Cena: 49,99 zł
Mobilność: L
Ciekawa opinia lecz jakoś nie przekonuje mnie ta książka. Nie lubię tego gatunku. Pozdrawiam :) www.wspolczesnabiblioteka.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJa kocham tę książkę. Moja niepopularna opinia jest taka, że kocham to, że ta książka byłą taka gruba, co więcej.. było mi mało. :D Pokochałam ten świat w Wieży świtu, uwielbiam to jak Maas potrafi opisywać te krainy w taki sposób, że mnie to mega fascynuje i ani razu się nie nudziłam. Ta książka miała tyle tajemnic.. intryg. Wow. Ja już mam Kingdom of ash i mam ambitny plan, żeby jutro czytać. Wydaje mi się, że chyba warto by było czytać Wieżę przez KOA, bo tam jest naprawdę wiele nowych informacji... ale w sumie chyba w KOA i tak wszystko będzie wyjaśnione. Zobaczymy. :D
OdpowiedzUsuńCała seria jeszcze przede mną :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lady Spark
[kreatywna-alternatywa]
Ja tam średnio polubiłam ten tom. Chwilami był nieco za bardzo rozciągnięty, ale generalnie wyszedł lepiej niż się spodziewałam. Czekam na kolejny tom!
OdpowiedzUsuń