Jeśli czytacie mojego bloga już od jakiegoś czasu, to pewnie już zdążyliście zaobserwować, że za Colleen Hoover to ja nie przepadam. Ale paradoksem jest, że czytam jej książki i lubię to robić. Także o co chodzi? Dzisiaj wam po kolei wyjaśnię, dlaczego tak, a nie inaczej i jakie mam powody, by twierdzić, że Hoover nie jest dobrą pisarką. Trochę książek od tej pani przeczytałam, a że jesteśmy w internecie, to mogę się wypowiedzieć.
Moja przygoda z twórczością Hoover
zaczęła się w gimnazjum. To była chyba
pierwsza? Druga klasa? Więc miałam jakieś 13-14 wiosen. Wtedy dosięgnął mnie
pierwszy „bum” na tę autorkę. Wychodziło
Hopeless, wszędzie widziałam
wpisy na ten temat, widziałam plakaty, okładka bombardowała mnie ze wszystkich
stron. A że jako „wczesna” nastolatka byłam podatna na wpływy, to poszłam do
Empiku i ją kupiłam. Najlepsze jest, że ja wtedy nie za bardzo czytałam takie
książki. Nie miałam pojęcia, że istnieje coś takiego jak new adult czy young
adult, ale dobra, człowiek kiedyś musi zacząć czytać coś innego niż Zmierzch, prawda?
Także
kupiłam, krótko później przeczytałam i byłam
usatysfakcjonowana lekturą, ale bez przesady, fajerwerków to tam nie było.
I szczerze mówiąc ten cały plot twist nie zrobił na mnie większego wrażenia.
Już wtedy mój kilkunastoletni mózg węszył tam jakieś dziury fabularne, bo po
prostu miałam wrażenie, że autorkę wyobraźnia
trochę za bardzo poniosła w tym aspekcie.
Ale
dobra, Hopeless nie było takie znowu złe. A gdy moje koleżanki
zobaczyły, że mam tę książkę, to ustawiły się w kolejce do pożyczenia jej. I
wszystkie były nią absolutnie zachwycone! Dodatkowo, później same zaczęły
sięgać po inne powieści Hoover, wychwalając je pod niebiosa.
Skoro
Hopeless było dla mnie tylko „spoko”,
to nie planowałam kontynuować przygody z
tą autorką. Ale tutaj znowu wychodzi mój brak asertywności w tamtym okresie
i Maybe
Someday, które było promowane dosłownie wszędzie. Wtedy już miałam
bloga, więc siedziałam w tym trochę bardziej, przez co z jeszcze większej
ilości kanałów dochodziły mnie słuchy o tej nowej premierze od Hoover. Okładka
bardzo mi się spodobała, pieniądze z Dnia Dziecka trzeba jakoś było
spożytkować, jeszcze fajna promocja się trafiła, a do tego był organizowany
maraton czytania tej książki, więc doszłam do wniosku, że każdemu należy się druga szansa, nawet Colleen Hoover.
I tu już było o wiele lepiej! Bardzo
spodobał mi się pomysł na fabułę;
głuchy chłopak grający na gitarze i dziewczyna układająca teksty do jego
melodii? Do tego autorka zadała sobie trud, by wszystkie piosenki, o których
mowa w książce, zostały nagrane. Można ich słuchać w odpowiednich miejscach w
tekście i jeszcze lepiej zrozumieć emocje bohaterów.
Maybe
Someday było naprawdę bardzo dobrą pozycją, ale jak tak teraz na
nią patrzę, to i tak dałabym jej 4 na 5 gwiazdek. Jednak zadanie swoje spełniła, zrobiła mi nadzieję, że
może jednak ze mną jest wszystko w porządku i że Hoover słusznie jest tak
zachwalaną autorką. Nabrałam apetytu na jej inne książki, co mi później bokiem
wyszło.
Nie
pamiętam, co było następne w kolejności, ale to nie ma w tym momencie
znaczenia. Kiedyś tam sięgnęłam po Never Never. Byłam bardzo
zaciekawiona pomysłem na fabułę, no bo hej, główni bohaterowie nie pamiętają
niczego, nie wiedzą dlaczego i o co chodzi. Taki mały element fantastyczny, a
według mnie zrobił ogromną robotę. I cała
powieść naprawdę bardzo mi się podobała! I do teraz sądzę, że jest to najlepsza
książka Hoover, jaką czytałam. Prywatnie się podśmiewuję, że to pewnie
dlatego, że pisana była w duecie z Tarryn Fisher, więc nie była stuprocentowo w
stylu Hoover. Jednak pozostałym czytelnikom Hoover, Never Never się nie spodobało. Większość wręcz sądzi, że jest to
najgorszy tytuł od tej pani. A ja nie wiem, dlaczego. Była tajemnica, był romans, wszystko bardzo ładnie się rozgrywało.
Tylko zakończenie było słabym punktem, ale trudno, da się z tym żyć.
Gdzieś
później zdecydowałam się na Ugly Love, bo docierały do mnie
różne słuchy, że to ma być zupełnie inna Hoover, jej najlepsze wydanie i w
ogóle najlepsza powieść jak do tej pory. I okej, było trochę inaczej, bo mamy
tu do czynienia z lekkim erotykiem, ale znowu dla mnie było bez szału. Podobało mi się, było spoko, ale gacie
dalej pozostawały na tyłku i nie chciały z niego spaść.
Gwoździem do trumny było chyba November 9. I tutaj byłam okrutnie zaciekawiona pomysłem. Główni
bohaterowie spotykają się raz w roku, dokładnie 9 listopada. I z takiej
perspektywy jest też prowadzona ta powieść, czytamy o kilku „dziewiątych
listopadach”. Choć pomysł był naprawdę
dobry, to przez większość książki ja się trochę nudziłam. A przy
zakończeniu uświadomiłam sobie, że to zbyt ładnie wszystko wskoczyło na swoje
miejsca. Zupełnie nienaturalnie i nieprawdopodobnie. I że to niemożliwe.
A ostatnia powieść Hoover, jaką przeczytałam,
to Confess. Nie powiem, czytało
mi się ją dobrze, ale w drodze do Włoch, siedząc kilkanaście godzin w
autokarze, nie miałam lepszej alternatywy do czytania. Książkę skończyłam, odhaczyłam i ponownie nie byłam przekonana.
Później obejrzałam serial, który podobał mi się dużo bardziej niż oryginał. I
tu kolejny raz zrozumiałam, że fabuła była zbyt nieprawdopodobna.
Po
tych sześciu powieściach, które udało mi się przeczytać, zaczęło do mnie
docierać, że próbuję wyburzyć betonową ścianę łyżką do zupy. Przecież to, że wszyscy zachwycają się
Colleen Hoover nie znaczy, że ja też muszę to robić! Dla mnie jej książki są okej, przyjemnie się je
czyta, pozwalają się odstresować, ale stanowią tylko formę lekkiej
rozrywki. Biorę, czytam, chowam na półkę i więcej do nich nie wracam. Pamiętam
mniej więcej główny zarys fabuły, ale imion bohaterów i większych szczegółów,
to nie ma opcji.
I
przez cały czas zastanawiało mnie, co ja
robię źle. Zewsząd czytałam i oglądałam opinie innych osób, że na X książce
Hoover płakały, że na Y rzucały nią o ściany, że bohater Z jest ich nowym
mężem. A na mnie żadna z nich nie wzbudziła takich emocji, tfu, żadna nie wzbudziła na mnie żadnych emocji.
Zaczęłam więc diagnozować swój problem. Wyszłam od tezy, że może ja po prostu
nie lubię romansów. Ale szybko ją wywaliłam, bo przecież dobrym romansem to ja
nie pogardzę. Uwielbiam Gwiazd naszych
wina, Love, Rosie, Gdybyś mnie teraz zobaczył albo Anioła stróża. Także to nie w tym tkwił
problem.
Później
zaczęłam się zastanawiać, jak inni czytelnicy opowiadają o twórczości Hoover.
Większość z nich twierdzi, że ta pani pisze rzeczywiste opowieści o problemach
realnych ludzi, z którymi każdy mógłby się utożsamić. I że od każdej historii
bije prawdziwość. Ha!
I
się zdiagnozowałam. Według mnie powieści
Hoover powinny podchodzić pod fantastykę, bo fabuła w większości z nich jest
mało rzeczywista. Autorka próbuje wmówić czytelnikowi, że to są historie
zwykłych ludzi, którzy zmagają się ze zwykłymi problemami. Ale, jak na mój
gust, umieszcza ich w sztucznych
środowiskach, buduje sztuczne relacje między nimi, opowiada wydarzenia, które
są mało prawdopodobne, a wisienką na torcie jest fakt, że na siłę próbuje
znaleźć powiązania między początkiem a końcem. Wszystko musi do siebie pasować,
każdy rozpoczęty wątek musi znaleźć swoje zakończenie, i to jeszcze w gronie
głównych bohaterów! Toż to prawie jak z
kryminałów Agathy Christie.
Akapit ze spoilerami, byście
lepiej zrozumieli, o czym mówię.
Pamiętacie, jak w Confess ten
pierwszy facet Auburn (ten z którym ma dziecko i który umarł) na samym początku
leżał w szpitalu? Wtedy jakiś chłopak narysował mu obrazek, który ten później
postanowił podarować Auburn. Dziesięć lat później na scenie pojawia się Owen,
malarz, nowa wielka miłość Auburn. Nie trzeba skończyć Politechniki, by
ogarnąć, że to właśnie on był tamtym chłopakiem ze szpitala, który narysował
obrazek dla umierającego chłopaka Auburn. Który teraz ona cały czas ma koło
siebie. Suprajs!
W November 9 była bardzo podobna sytuacja,
tam było coś z pożarem, za który był odpowiedzialny facet głównej bohaterki, w
którym ona ucierpiała dość poważnie. Albo coś w tym stylu, poprawcie mnie,
jeśli źle pamiętam. Ale i tak nie zmienia to faktu, że wskazówki były widocznie
od pierwszych stron, a sam plot twist był kompletnie nieprawdopodobny.
Odwołuję alarm o spoilerach. Teraz czaicie, o co mi chodzi i gdzie ja mam tę rzekomą
„realność” w powieściach Hoover? W życiu nie uwierzę, że to mogłoby się
naprawdę wydarzyć. A tak naprawdę wystarczy tylko odrobinkę uważniej czytać, by
rozszyfrować tę wielką zagadkę już na pierwszych 40 stronach, bo wskazówki, jakie daje autorka, czasem są
bardziej dosadne niż cios łopatą w potylicę.
Także
ja Hoover nie lubię, nie kocham i
wszystko ze mną jest w porządku! Czasem zdarza mi się ją podczytywać, bo miło
mi się przy niej odmóżdża, ale na jej książkach nie będę płakać, krzyczeć i
zaklepywać sobie męskich bohaterów, dodając ich do haremu. Przecież nie muszę
jej ubóstwiać, prawda? Wystarczająco dużo ludzi robi to za mnie.
A
wy, jakie macie zdanie o Hoover? Lubicie czy raczej wam nie po drodze?
Ja narazie żadnego, bo nie mogę się zebrać, żeby zacząć. Ale z tego co mówisz to mogłaby mi się spodobać, bo ja takie odmozdzacze bardzo cenię, bo rzadko udaje mi się w ciągu dnia wyłączyć, mózg ciagle na wysokich obrotach ;)
OdpowiedzUsuńDo odmóżdżenia idealne, ale strasznie nie lubię, jak ludzie wychwalają jej twórczość i twierdzą, że to królowa romansów czy coś. Każdy ma swoją opinię i w ogóle, ale to idzie trochę za daleko moim zdaniem :/
UsuńLubię Hoover, ale po "Without Merit" zrobiłam sobie długą przerwę. Fabuła była najmniej realna, a poza tym miałam wrażenie, że postacie z problemami chcieli pokazać bohaterce, że to z nią jest coś nie tak, a nie z nimi. Teraz raczej patrzę na wszystkie jej książki z sentymentem, bo były jednymi z pierwszych romansów/obyczajówek jakie czytałam. Swoją drogą wkurza mnie, że autorka na głównych bohaterów ma model jednego mężczyzny, z tym samym wyglądem i charakterem.
OdpowiedzUsuńWszyscy bohaterowie w jej książkach są tacy sami, tylko ich perypetie i bagaż przeszłości" się zmienia
UsuńUff, a myślałam, że jestem jedyna w swoich spostrzeżeniach! Mam za sobą chyba identyczną liczbę książek Hoover. Tak naprawdę bardzo podobała mi się "Wszystkie nasze obietnice" ze względu na to, że porusza temat najbardziej mnie interesujący i generalnie jest najbardziej dojrzała. Ale to taki jeden świecący punkcik na tle ciemności... ;-)
OdpowiedzUsuńKażdemu zdarzy się popełnić jakąś dobrą książkę XD. Ja bardzo lubię "Never Never" także rozumiem doskonale :D
UsuńCzytałam "Hopeless", "Maybe Someday", "Ugly love" i "Coraz większy mrok". "Hopeless" uważam za najgorszą książkę Hoover, była właściwie nudna i nijaka, a ten plot twist taki sobie. "Maybe Someday" uwielbiam i płakałam, ale mnie wcale nietrudno doprowadzić do płaczu :D "Ugly love" mi się podobało, ale w sumie w pamięć nie zapadła, a "Coraz większy mrok" zrobiło na mnie jak dotąd najlepsze wrażenie, naprawdę dobry thriller. Książki Hoover to takie poczytajki na odstresowanie, nic wiążącego i zobowiązującego, ale czyta się przyjemnie. Ja z kolei nigdy nie rozumiałam zajawki na "Gwiazd naszych wina", miałam trzy podejścia do Johna Greena, ale zupełnie nie pochodzi mi jego styl :/
OdpowiedzUsuńPoczytajki to dobre określenie!
UsuńJa GNW kocham, sama nie wiem czemu, bo po latach bym dużo tej książce mogła zarzucić. Za to, co najlepsze, innych książek tego autora nie lubię XD
Ja niestety nie miałam okazji poznać twórczości autorki. Jest to jednak oczywiste, nie każdy musi chętnie sięgnać po czyjąś twórczość, mi trudno wchodzi Katarzyna Bonda ;)
OdpowiedzUsuńJa do Bondy podchodzę jak do jeża, ale kiedyś spróbuję!
UsuńNie jestem jednak przekonana, ze wyobraźnia jest zła i te książki powinny trafić wręcz do literatury fantastycznej ;)
OdpowiedzUsuńMoże na tamtej półce by się lepiej odnalazły XD
UsuńAutorki to ja nawet szczególnie nie kojarzę, bo książkowym molem nie jestem. Ale twoje spostrzeżenia było warto poznać.
OdpowiedzUsuńWiększości ksiązek o których wspominasz nie miełam okazji czytać. :D
OdpowiedzUsuńCzytałam tylko "Maybe someday" -i faktycznie mi się podobało. Czytałam także "Wszystkie nasze obietnice"oraz "Its end with us". Jednakże czegoś mi w nich brakuje do pełnego pokazu fajerwerków! :)
Może po prostu my tych fajerwerków nie dostrzegamy xd
UsuńLubię tę autorkę. Jest jedną z moich ulubionych pisarek, jeśli chodzi o ten gatunek. Niestety bardzo często mam wrażenie, że kontynuacje jej powieści są zupełnie zbyteczne i pisane na siłę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Biblioteka Feniksa
Nigdy do kontynuacji nie dobrnęłam, także tu się nie odniosę xd
UsuńTo tak jak ja nie lubię Kinga, a wszyscy się nim jarają, nie podpasował mi.
OdpowiedzUsuńKinga też nie lubię, piona
UsuńKinga akurat znam i kompletnie też nie rozumiem czemu grono osób się nim zachwyca.
UsuńNa razie to mam podobnie z Mrozem ;) Wielu osobom podobają się jego książki, ale ja wciąż znajduje w nich coś, co mi się nie podoba.
OdpowiedzUsuńJa Mroza kiedyś bardzo lubiłam, ale teraz też zaczynam dostrzegać same wady i już mi się tak jego książki nie podobają :(
UsuńNie znam jej książek , więc trudno mi coś na ten temat powiedzieć, ale nie wszystkich autorów musimy lubić...
OdpowiedzUsuńNawet seriale nakręcono? Widocznie wielu się podoba...
UsuńSzczerze nie znam tej autorki, ale z Twojego wpisu wnioskuję, że bym jej nie polubiła. Nie przepadam za przesadą w obyczajówkach, chociaż może, kto wie? Kiedyś się upewnię ^^
OdpowiedzUsuńNie dowiesz się, póki nie spróbujesz ;D
UsuńJa nie znoszę Kinga, nie mogłam się do niego przekonać:/
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że o autorce słyszałam, ale nie miałam przyjemności poznać jej twórczości
OdpowiedzUsuńPrzyznaje, że jakiś czas temu naprawdę chciałam się wziąć za książki jej autorstwa. Nie wyszło. Trafiło się coś lepszego, a aktualnie dalej mnie do niej nie ciągnie.
OdpowiedzUsuńvebth.blogspot.com
Rozgrzeszam! xD
UsuńA my jej zupełnie nie znamy, ale czasami tak jest, że czytamy kogoś kogo nie lubimy 😄
OdpowiedzUsuńNie czytałam żadnej jej książki, ale rozumiem o co chodzi z tą małą prawdopodobnością. Byłabym w stanie ją wybaczyć, bo to tylko książka, ale pod warunkiem, że nie byłaby jasna od samego początku.
OdpowiedzUsuńJuż od pierwszych stron idzie się domyślić, jak to się potoczy :(
UsuńNie znam autorki, nie czytałam jej książek.
OdpowiedzUsuńNie znam i nigdy nie czytałam :) Zresztą ja nie zwracam uwagi na autora, tylko na opis z tyłu książki - jak mnie zaciekawi to biorę, jak nie to nie.
OdpowiedzUsuńJa też tak robię, ale tutaj zauważyłam pewną prawidłowość, także stąd wpis o autorze
UsuńPrzeczytałam jej jedną książkę i Nie przypadła mi do gustu.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam jedną i podziękuję. Nie rozumiem zachwytów nad twórczością tej pani. Wklejam moją recenzję, żeby wyjaśnić co mi nie gra. https://czytanie-na-sniadanie.pl/recenzja-przedpremierowa-gdyby-nie-ty-colleen-hoover/
OdpowiedzUsuńIdę obczaić, czy pokryjemy się z narzekaniem xd
UsuńTeż jestem ciekawa 😁
UsuńOsobiście nie jestem w stanie przebrnąć przez Stephena Kinga.. Próbowałam kilka razy. Pierwszą książkę zmęczyłam bo nie miałam innej pod ręką (długa podróż) . Kolejna zaczęłam i po przeczytaniu ok 40% dałam sobie z nią spokój. Kolejne podejście to zbiór opowiadań. Kilka przeczytałam bo podobno całość jest świetna. Nie dałam rady. Hoover przeczytałam z uwagi na "fazę" wszelakiej maści romansów (kiedyś gardziłam tego typu literaturą). Książki są ok ale nie czuję żebym kiedyś wróciła do raz już przeczytanych pozycji tej autorki. Przeczytałam kilka, nie wpłynęły na mnie aż tak żebym porzuciła inne gatunki na rzecz Coleen i jej podobnych autorów. Kiedyś może wrócę do jej twórczości ale przecież jest cała masa innych równie dobrych bądź lepszych książek czekających na odkrycie!
OdpowiedzUsuńZ Kingiem mam podobnie, chociaż ja na razie odpadam po pierwszej próbie i nie mogę się zmobilizować do kolejnej :(
UsuńNie warto tracić czasu na słabe książki, chyba że wyjątkowo nie mamy co robić XD
Próbowałam czytać co najmniej dwie książki tej autorki i... nope. One również nie są dla mnie, więc high five! A ja naprawdę mam dużą słabość do książek z tego gatunku! Więc byłam aż zaskoczona, że nie przypadły mi do gustu...
OdpowiedzUsuńAle inne książki są po prostu dużo lepsze od tych od Hoover XD
UsuńUwielbiam i szanuję Cię za napisanie o chłopaku głuchy, a nie głuchoniemy. Sama uczę się PJM i znam wiele osób Głuchych i zawsze zwracam na to uwagę i za to Ci również mega dziękuję. A co do książek! O zgrozo! Nie lubiąc autorki przekonałaś mnie do sięgnięcia po książkę. 💪
OdpowiedzUsuńTeż mnie zawsze wkurza mówienie "głuchoniemy", a z PJM nie mam nic wspólnego, również wszystkich upominam XD
UsuńW sumie wcale nie tak źle, jeśli ci Hoover przypadnie do gustu, to wyjdzie to na dobre :D
Hoover nigdy nie czytałam, bo to nie moje klimaty, ale no, mam coś podobnego z Maas. Wszyscy dookoła są nią zachwyceni, kiedy ja po 5 tomie "Szklanego Tronu" zaczynałam już lekko czuć, że przestaje mnie zachwycać, zakończenie serii to był dramat, a "Dworów" po 2 tomie przysięgam już nigdy nie ruszyć, bo szkoda moich nerwów ._.
OdpowiedzUsuńCo do Maas to doskonale rozumiem. Kilka dni temu w końcu udało mi się dokończyć Szklany tron - po roku czytania XD
UsuńJa Hopeless przeczytałam bez zbędnych fajerwerków, ale np. pamiętam fazę na Czerwoną Królową i Szklany miecz. Co prawda nie są to książki autorstwa hoover, ale były bestsellerami czego nie rozumiem :)
OdpowiedzUsuńZapraszam w wolnej chwili! Będzie mi miło jak zostaniesz na dłużej :*
GABRIELLA
Jeju, Czerwona królowa to jedna z moich znienawidzonych książek! Do tej pory nie rozumiem, czemu ta seria była kiedyś taka popularna
UsuńJa jak zwykle 100 lat za murzynami i pierwszą jej książkę przeczytałam dopiero na jesieni w zeszłym roku dzięki akcji "Zacytowane". Była w porządku, emocje jakieś tam wywołała, ale faktycznie, nie pamiętam żadnych imion i co gorsza tytułu książki.
OdpowiedzUsuńSprawdziłam i miałam na myśli "Coraz większy mrok". :P
Fanką nie jestem, ale jeśli znowu trafi mi w łapki to oponować nie będę. :)
To jak to przyjemne czytadła, to i tak dobrze :D
UsuńDla MNIE hoover, vi keeland i peneope ward to takie trochę gorsze, odmóżdżające zastęptwo dla Nicolasa Sparksa :)
OdpowiedzUsuń